Sikorski: Nie zajmowałem się organizacją wizyty z 10 kwietnia 2010 r.

PAP

publikacja 11.04.2017 09:35

Jako szef MSZ nie zajmowałem się organizacją wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia 2010 r.; prowadziłem politykę zagraniczną, a nie organizacyjną - zeznał Radosław Sikorski w procesie Tomasza Arabskiego i innych ws. niedopełnienia obowiązków przy organizacji tej wizyty.

Sikorski: Nie zajmowałem się organizacją wizyty z 10 kwietnia 2010 r. Radosław Sikorski PAP/Marcin Obara

We wtorek b. szef dyplomacji w rządzie Donalda Tuska zeznawał jako świadek w procesie Arabskiego i innych urzędników, oskarżonych w trybie prywatnym przez część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej o niedopełnienie obowiązków przy organizacji tej wizyty prezydenta.

Zapewniał, że nie miał żadnej wiedzy w kwestii organizacji wizyty, gdyż "techniczne kwestie odbywają się pięć szczebli poniżej szczebla ministra". Dodał, że o tym, że prezydent chce jechać do Katynia dowiedział się najprawdopodobniej pod koniec stycznia lub w lutym 2010 r. - i to nieoficjalnie. Zeznał, że dochodziły do niego informacje, że Kaczyński chce wygłosić w Katyniu "ważne, pojednawcze w tonie przemówienie".

"W tamtych latach polityką Polski była europeizacja Rosji" - zaznaczył mówiąc o kontekście wizyty w polityce międzynarodowej. Dodał, że pojednanie z Polską było wtedy postrzegane przez niego jako warunek zbliżenia Rosji do UE. Jak zaznaczył uważał, że kolejnym z akcentów tej polityki "powinna być ważna wizyta głowy państwa polskiego, prezydenta Polski w Rosji".

Sikorski potwierdził swe zeznania ze śledztwa, kiedy mówił, że odradzał prezydentowi Kaczyńskiemu wyjazd do Katynia - uważał bowiem, że "dublowanie wizyt premiera i prezydenta nie służy wizerunkowi państwa polskiego, szczególnie wobec tak trudnego partnera jak Rosja". Sugerował też wtedy, że "właściwym uzupełnieniem spotkania premierów Polski i Rosji w Katyniu byłaby wizyta prezydenta na grobach w Charkowie oraz jego udział w defiladzie w Dzień Zwycięstwa w Moskwie". Zarazem Sikorski zeznał, że w chwili, gdy prezydent podjął decyzję o wylocie do Katynia, zarówno publicznie, jak i urzędowo zapewniał, że MSZ udzieli mu wszelkiej pomocy.

Pytany o współpracę w przygotowaniu wizyt między poszczególnymi organami państwa - w tym MSZ, odparł, że "były próby unormowania sposobu identyfikowania i uzgadniania od strony politycznej wizyt najważniejszych osób w państwie" polegające na tym, aby wizyty te odzwierciedlały linię polskiej polityki zagranicznej. Przyznał, że "w warunkach kohabitacji" między obozem prezydenckim a rządowym "te próby i procedury nie zawsze się udawały".

Zeznał też, że za sprawy relacji z Federacją Rosyjską odpowiadał wiceszef MSZ Andrzej Kremer, który zginął w katastrofie smoleńskiej. "Moja ogólna dyrektywa była taka, żeby tej pomocy udzielać tak jak zawsze" - powiedział Sikorski.

"Nic mi nie wiadomo o jakimkolwiek rozdzielaniu wizyt" - tak odpowiedział na pytanie pełnomocnika oskarżycieli prywatnych mec. Stefana Hambury. "Zajmowałem się polską polityką zagraniczną; wizyta w Katyniu to nie było coś nowego. To była jedna z wielu takich wizyt; byłem przekonany, że MSZ poradzi sobie z nią tak, jak w przeszłości" - zeznał b. szef MSZ.

"Czy rutyna w takich sprawach mogła doprowadzić do nieodpowiedniego jej przygotowania?" - indagował mec. Hambura, pytając, czy świadek kontrolował w tym zakresie Kremera. "To bardzo hipotetyczne pytanie" - odparł Sikorski. "Rozmawialiśmy z panem Kremerem o aspektach politycznych; nie było potrzeby rozmowy o kwestiach organizacyjnych" - dodał.

Sąd uchylał, jako nie związane z zarzutami wobec oskarżonych lub "złośliwe", niektóre pytania mec. Hambury, który pytał m.in. o awarię skrzynek mailowych w MSZ w dniu katastrofy. "Pan prezydent został opuszczony przez urzędników" - dodał mec. Hambura, który pytał też świadka, czy powiodła się "europeizacja Rosji". To pytanie sąd też uchylił.

Mec. Hambura pytał też o charakter wizyty L.Kaczyńskiego w Katyniu. Sikorski odparł, że "zręcznym określeniem" tej wizyty była "pielgrzymka". Dodał, że nie była to wizyta oficjalna, bo podczas niej gość odbywa rozmowy z najważniejszymi osobami w danym państwie; w jego opinii nie była to też wizyta państwowa.

Pytany przez sąd, czy przygotowanie tej wizyty, która nie była ani państwowa, ani oficjalna, przebiegało inaczej niż takich właśnie wizyt, Sikorski odparł: "Wizyty państwowe planuje się ze znacznie większym wyprzedzeniem; tu czas był oczywiście krótszy".

Świadek był pytany także o trudności, na jakie napotkała tzw. polska grupa przygotowawcza, która w końcu marca udała się do Rosji w celu przygotowania i omówienia ze stroną rosyjską obu wizyt w kwietniu 2010 r. "Federacja Rosyjska jest trudnym partnerem. Trudności w uzgodnieniach, co do szczegółów wizyt mamy nawet z najbliższymi sojusznikami, a co dopiero z partnerem, który nie zawsze jest nam przyjazny. Dla mnie więc takie zgrzyty, czy po prostu różnice zdań, podczas przygotowania do wizyt miały miejsce przy prawie każdej wizycie" - mówił Sikorski.

Nie przypominał on sobie, aby otrzymał informacje o problemach zgłaszanych w związku z wizytą tej grupy przygotowawczej. "Najlepszą rękojmią tego, że wszystko było zapięte na ostatni guzik było to, że wiceminister Kremer wziął udział w obu wizytach (7 kwietnia z Tuskiem i 10 kwietnia - PAP)" - powiedział.

"MSZ pełnił rolę usługową, bo ranga urzędu prezydenta oznaczała, że on się nie komunikował rutynowo z obcymi placówkami" - powiedział Sikorski, odnosząc się do kwestii notyfikacji wizyty z 10 kwietnia. Dodał, że Kremer nie zdecydowałby o tej notyfikacji "bez twardego uzgodnienia" z przedstawicielem Kancelarii Prezydenta.

Sikorski nie potrafił powiedzieć, dlaczego dopiero 15 marca przesłano MSZ prośbę o niezwłoczne notyfikowanie stronie rosyjskiej wizyty prezydenta 10 kwietnia. Dodał, że tę prośbę Pałacu Prezydenckiego polecił "natychmiast wykonać". Pytany przez sąd o tę zwłokę, Sikorski odparł, że "nigdy nie można założyć, że druga strona zawsze będzie spełniała nasze prośby". Dodał, że w reakcji na niespełnienie takiej prośby można albo odwołać wizytę, albo "grać jej odłożeniem". "Złożenie noty jest oficjalnym potwierdzeniem, że coś będzie miało miejsce" - podkreślił.

B. szef MSZ "nie miał pojęcia" o problemach związanych z przekazywaniem stronie polskiej tzw. kart podejścia do lotniska w Smoleńsku.

Zeznał, że o katastrofie dowiedział się, gdy "był u siebie na wsi"; zadzwonił do niego szef departamentu MSZ. "Nagrania moich rozmów są w domenie publicznej i pokazują dramatyzm tamtych chwil" - dodał. "Uważałem że moim obowiązkiem było poinformowanie o katastrofie najwyższych władz państwowych, premiera, ministra obrony. Z własnej inicjatywy poinformowałem także pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego" - mówił świadek. "Chciałbym podkreślić, że ta sprawa nie jest dla mnie neutralna" - mówił Sikorski. Dodał, że znał 80 proc. osób na pokładzie - "niektóre z nich uważałem za przyjaciół, sam miałem zaproszenie na pokład". "Nie było zwyczaju, abym jako szef MSZ towarzyszył w wizytach prezydenta" - tak tłumaczył, czemu z niego nie skorzystał.

Jedno z pytań dotyczyło Tomasza T. (b. agenta służb PRL, ówczesnego szefa wydziału politycznego ambasady RP w Moskwie, w randze ambasadora tytularnego; zeznawał już w procesie). W moskiewskiej ambasadzie objął on swe obowiązki w lutym 2010 r. Sikorski zeznał, że "gdy wyjeżdżał on do Moskwy, tak jak wtedy, gdy był awansowany, przez moją poprzedniczkę jeszcze, na ambasadora tytularnego" nie miał świadomości jego przeszłości z PRL. "Wyjazd pana ambasadora tytularnego do Moskwy nie miał związku z wizytami premiera i prezydenta, natomiast odbył się na prośbę tzw. instytucji zewnętrznej, jak to mówimy w żargonie MSZ, a wszyscy inteligentni ludzie zrozumieją, co mam na myśli" - powiedział.

"Mam nadzieję, że moje złożone pod przysięgą zeznania przyczynią się do tego, aby ci, którzy jeszcze mają wątpliwości co do tragicznego wypadku w Smoleńsku, tych wątpliwości się pozbyli i abyśmy wreszcie mogli godnie pamiętać naszych rodaków i naszych przyjaciół, bez wprowadzania polityki do tego tragicznego zdarzenia" - powiedział na koniec Sikorski dziennikarzom. Nie odpowiadał na pytania.

Hambura powiedział mediom, że "pod takim ministrem aparat urzędniczy abdykował; pan minister niewiele wiedział, niewiele mógł, robił tzw. europeizację Rosji - jakim wynikiem się zakończyła, to widzimy". Według adwokata, "jeśli ktoś przygotowuje +pielgrzymkę+, to nie przygotowuje wizyty pierwszego obywatela RP - to pokazuje arogancję władzy". "Minister spraw zagranicznych nie wywiązał się ze swoich obowiązków" - podsumował.