Megaekstremalna Droga Krzyżowa

„Ile przeszliście?”. „30”. „Nieźle!”. Zapraszamy na megaekstremalną Drogę Krzyżową.

Znacie to? Czarownica sprzedała krasnoludkowi buty: jeden siedmiomilowy a drugi ośmiomilowy. I zmarł w szpagacie.

Kawał skojarzył mi się z prześciganiem się w wymyślaniu stopnia trudności nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Człowiekowi XXI wieku nie wystarcza już zwykła droga. Musi być ekstremalna (wersja lajtowa jest dla emerytów).

„Ile przeszliście?”. „30 kilometrów!”. „Nieźle!”. Nie napisałbym tego tekstu, gdybym nie słyszał podobnego dialogu. Rozmawiali młodzi faceci. Wtedy zaświeciła mi się czerwona lampka. Wiecie dlaczego? Bo w Drodze Krzyżowej nie chodzi o to, jak wiele wysiłku w nią włożymy. Chodzi o to, jak bardzo On cierpiał! To Jego krew jest paszportem do nieba. Nie celebrujemy naszej drogi i naszego wysiłku, ale Jego mękę. To na Nim skupione jest światło reflektorów. Jako jedyny przeszedł samodzielnie drogę ze śmierci do życia. Była tak megaekstremalna, że wszelkie próby wyjaśnienia tego słowa są skazane na niepowodzenie.

Naprawdę nie chodzi mi o nazwę ani o samą ideę (Jest dobra. Wielu moich przyjaciół opowiadało o tym, że taki nocny marsz był dla nich wielkim duchowym doświadczeniem). Chodzi mi o rankingi, o robienie z Pasji turystyki. Boga interesuje nasze serce, a nie ilość przebytych kilometrów wykazana przez endomondo.