Bo to zła kobieta jest

Co sprawia, że uczelnie tak boją się wykładów i dyskusji? Ha - bo to nie te wykłady, co trzeba.

– W Stanach Zjednoczonych ani razu nie zdarzyło mi się, żeby uniwersytet zablokował moje wystąpienie – powiedziała w Radiu Wnet Rebecca Kiessling, amerykańska działaczka pro life. W Polsce natomiast zdarzyło się to na wszystkich uczelniach, na których miała wystąpić, z wyjątkiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Co takiego groźnego może uczelniom zrobić ta pani, że tak się jej boją? – Bo wykład miał być jednostronny – tłumaczą tu i ówdzie władze uczelni.

Zabawne. A to gdy na uczelniach występują Magdalena Środa czy inne feministki, to ich słuchacze zawsze potem wysłuchują jakiegoś „kontrwykładu”? Albo gdy swoje teorie popychają tam różni „burzyciele tabu” i inni specjaliści od inżynierii społecznej, to po nich zawsze jest wykład jakiegoś księdza?

Ba – wiele uczelni nie tylko gości rozmaitych ideowych rewolucjonistów, ale wręcz osadza ich u siebie na stałe. W polskich uczelniach, za polskie pieniądze, wykładają przecież specjaliści od gender, choć tej pseudonauki wcześniej nikt nie przetestował nawet na zwierzętach. Ale to jest słuszne, bo tak orzekli współcześni mędrcy, więc te wykłady są, i to stale, regularnie, a studenci muszą tego słuchać, tracić na tym czas, a, co gorsza, komórki mózgowe.

Gender i inne takie mogą więc być – a nawet muszą – a Kiessling nie może być. Bo ona reprezentuje nie tę opcję, co trzeba. I mogłaby wprowadzić słuchaczy w niedopuszczalną konsternację. Sam fakt, że publicznie przyznaje, że jest poczęta w wyniku gwałtu, to przecież gwałt intelektualny na zwolennikach aborcji „płodów” poczętych w ten sposób.

Pamiętam, jak przed laty wściekła histeria Salonu doprowadziła do utrącenia wykładu dr. Paula Camerona na warszawskim UKSW. Dzwoniłem wtedy do prorektora odpowiedzialnego za tę decyzję. Nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to robił. A właściwie potrafił, ale nie chciał, bo musiałby powiedzieć, że się zwyczajnie przestraszył jazgotu w „Wyborczej” i pyskówek różnych słuszniackich gremiów.

Teraz z pewnością jest podobnie. Władze uczelni nie chcą problemów, więc dla świętego spokoju pod byle pretekstem wolą odmówić jednej kobiecie niż zorganizowanym krzykaczom, zaprawionym w bojach o „nowy wspaniały świat”.

Doraźnie to działa – mają spokój. Ale on nie jest święty. A rachunek za niego dopiero przyjdzie. I zapłaci za niego społeczeństwo, urabiane przez lewacko sformatowanych absolwentów.

Cóż, są tacy, którym właśnie o to chodzi.