Prawo i historia

Andrzej Nowak

|

GN 10/2017

publikacja 09.03.2017 00:00

Rozumiem społeczną chęć i potrzebę powściągnięcia kłamstwa, czasem bezczelnego i dolegliwego. Wydaje mi się jednak, że lepiej polemizować na argumenty, niż walczyć na paragrafy.

Prawo i historia

Władymir Łuzgin, 38-letni mechanik z Permu, na północy europejskiej Rosji, zacytował na swoim internetowym blogu komentarz, który przypomniał, że Związek Sowiecki nie rozpoczął udziału w II wojnie od obrony przed napaścią niemiecką w 1941 r., ale od napaści na Polskę 17 września 1939 roku. Łuzgin został za to skazany na 200 tys. rubli grzywny na podstawie 354 artykułu kodeksu karnego Federacji Rosyjskiej, który mówi o zakazie rehabilitacji nazizmu. Przywołany w roli świadka oskarżenia przed sądem w Permie dziekan wydziału historycznego tamtejszego uniwersytetu potwierdził, że inkryminowany fragment blogu zawiera „fałszywe świadectwa na temat udziału ZSRR w II wojnie”. Sąd sprawdził oceny szkolne oskarżonego, z których wynikało („dobry” z przedmiotu dzieje ojczyste), że Łuzgin znał historię na tyle, by zdawać sobie sprawę z tego, iż „kłamał”, pisząc o napaści ZSRR na Polskę. Odwołanie do Sądu Najwyższego Federacji Rosyjskiej przedstawiło na obronę Łuzgina podręczniki, z jakich 20 lat temu korzystał w szkole – a w nich słowa Mołotowa o zlikwidowaniu „bękarta traktatu wersalskiego” przez Wehrmacht przy pomocy Armii Czerwonej. Nic nie pomogło. Sąd Najwyższy po 30-minutowym posiedzeniu uznał, że liczy się „prawda historyczna” aktualnie obowiązująca i zatwierdzona. Kara dla Łuzgina została podtrzymana.

Tak działa Temida postawiona ponad Klio. Nie tylko w Rosji. Przypomnę choćby wyrok wydany 7 lat temu przez sąd w Krakowie, uznający za nieprawdziwą informację wpisaną do książki Pawła Zyzaka na temat Lecha Wałęsy: o zarejestrowaniu bohatera tej książki jako TW „Bolek” między 29 XII 1970 a 19 VI 1976. Sąd nakazał usunięcie z książki tej informacji. Dziś żaden poważny historyk prawdziwości owej informacji nie kwestionuje.

Całkowicie odmienny przypadek przypomniał niedawno goszczący na naszych ekranach film „Kłamstwo” (Denial). Przedstawia on dzieje pięcioletniego procesu przed sądem brytyjskim, w którym amerykańska badaczka Holocaustu Deborah Lipstadt obroniła się przed Davidem Irvingiem, negującym fakt Holocaustu, a oskarżającym ją o zniesławienie. Irving nie tylko przegrał, ale sąd orzekł w tej sprawie, że jego książki świadomie wypaczają prawdę o Hitlerze i umniejszają jego zbrodnie.

Nierzadko interwencja prawa w sferę historii wydaje nam się konieczna – tam, gdzie mamy do czynienia ze szczególnie bolesnym społecznie kłamstwem. Tak jest właśnie w sprawie Holocaustu. W ponad 20 krajach obowiązuje w tej sprawie legalny zakaz głoszenia takich poglądów, jakie reprezentuje Irving (on sam spędził zresztą z tego powodu rok w austriackim więzieniu). Ten człowiek kłamie z intencją wybielenia Hitlera, obraża pamięć milionów ofiar Zagłady – o tym, że nie ma racji (mówiąc najdelikatniej) przekonują wszystkie poważne badania historyczne. Ale czy powinien o tym decydować jeszcze sąd?

Warto się nad tym zastanowić. Mówiłem niedawno na łamach „Gościa Niedzielnego”, jak nieprzemyślany wydaje mi się przygotowany pod koniec ubiegłego roku z inicjatywy części posłów senacki projekt zmiany ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego. Za ustrój totalitarny uznano w nim nacjonalizmy ukraiński i litewski oraz militaryzm pruski i rosyjski… Czy można za pomocą takiego prawa obronić historię przed kłamstwem? W tym samym niemal momencie, co inicjatorzy owego projektu, z inną inicjatywą wystąpił poseł do ukraińskiej Rady Najwyższej Jurij Szuchewycz. Syn Romana, odpowiedzialnego za masowe zbrodnie UPA na Polakach, przedłożył w parlamencie w Kijowie projekt prawa zakazującego „szkalowania pamięci” tej organizacji.

Będziemy się więc teraz okładać paragrafami: do Medyki obowiązuje prawnie jedna historia, a z drugiej strony – odwrotna? Nad tym wszystkim unosi się z kolei duch paragrafów ustanowionych w Moskwie, a gdzie indziej paragrafy „historyczne” ustanawiane (pod innym zupełnie kątem) w Paryżu, Wiedniu czy Berlinie? Czy nie dojdziemy w ten sposób do zastąpienia logiki argumentu logiką siły, która stoi za poszczególnymi prawami, sądami i wydawanymi przez nie wyrokami? Czy powinniśmy się cieszyć z triumfu logiki suwerennego panowania władzy państwowej (ustawodawczej lub sądowniczej, czasem zgodnie działających) nad historią?

Rozumiem społeczną chęć i potrzebę powściągnięcia kłamstwa, czasem tak bezczelnego i tak dolegliwego. Wciąż jednak wydaje mi się, że z ludźmi takimi jak David Irving, jak Jan Tomasz Gross, jak Wołodymyr Wiatrowycz – lepiej polemizować na argumenty. Dlaczego? Z dwóch powodów: bo ich argumenty są słabsze; bo wierzę w dochodzenie do prawdy na podstawie zbierania i konfrontowania świadectw, a nie siły państwa, sądu czy „politycznej poprawności”, która za nami może stanąć.•

Dostępne jest 28% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.