Bój się Boga

ks. Tomasz Jaklewicz

|

GN 2/2017

publikacja 12.01.2017 00:00

Rzadko dziś słyszymy o bojaźni Bożej. Z ambon dociera raczej nawoływanie, by nie bać się Boga. „Bojaźń Pańska początkiem mądrości” – mówi psalm. A zarazem jak refren powraca w Biblii hasło: „Nie lękaj się!”. Więc jak to w końcu jest? Bać się Boga czy się nie bać?

Bój się Boga canstockphoto

Chcesz pisać o tym, że trzeba bać się Boga? Bój się Boga…

Pomysł na ten temat zrodził się pod wpływem kilku zdań, na które natknąłem się podczas lektury VII tomu dzieł Josepha Ratzingera poświęconego Soborowi Watykańskiemu II (pisałem o nim tydzień temu). Muszę wyjaśnić kontekst. 60-letni Ratzinger analizuje przemówienia soborowe swojego mentora kard. Josepha Fringsa i polemizuje z obiegową opinią, która uznawała go za liberała, postępowca czy kościelnego rewolucjonistę. Papież senior podsumowuje swoje refleksje o Fringsie przywołaniem jednego epizodu z jego życia. Tuż przed wyjazdem na sobór hierarcha wraz ze współpracownikami wstąpił do kolońskiej katedry. Pod koniec modlitwy poprosił, aby mu pokazano miejsce, gdzie ma zostać pochowany, i w zadumie zatrzymał się przed nim. „Wydaje mi się, że dopiero w świetle tej sceny można w głębi serca rozpoznać, czym sędziwy kardynał kierował się w swej działalności. Chciałbym to wyrazić prostymi słowami: kardynał był człowiekiem bogobojnym. I to jest najważniejsze” – zauważa Ratzinger. I w tym miejscu jakby na marginesie dorzuca kilkuzdaniową refleksję o bogobojności jako takiej, o znaczeniu bojaźni Bożej w kontekście naszych czasów. Zakreśliłem te zdania i nie potrafię przestać o nich myśleć. Wydaje mi się, że to ogromnie ważna i aktualna sprawa.

Koniec bojaźni początkiem głupoty

We współczesnych opracowaniach tematu „bojaźni Bożej” znajdujemy najczęściej wywód, z którego wynika, że istotą tej cnoty jest właściwie jej odwrotność, czyli chodzi o to, by się Boga nie bać. Zwykle towarzyszą temu historyczne przypisy o tym, że przez wieki Kościół straszył biednych ludzi, aż wreszcie my, współcześni, zrozumieliśmy, że to błędna pedagogika i dziś trzeba inaczej. Za dawnych kaznodziejów grzmiących z ambony bijemy się w piersi. Duszpasterstwo strachu musimy zamienić (albo już szczęśliwie zamieniliśmy) w pedagogikę dojrzałości. W tych stwierdzeniach jest sporo racji, ale często brakuje w nich równowagi. I tej właśnie sprawy dotyka papież senior. Cytat jest dość długi, ale proszę się nie zniechęcać i spokojnie przeczytać do końca.

„Już od dawna i często zastanawiałem się nad tym, co to właściwie znaczy, kiedy Biblia wciąż na nowo powtarza: »Bojaźń Boża jest początkiem mądrości«, i przez długi czas trudno mi było wniknąć w sens tego zdania. Teraz jednak, z perspektywy jego odwrócenia, zaczynam je rozumieć tak realnie, że wydaje mi się, jakbym go naprawdę namacalnie dotykał. Albowiem to, co rozgrywa się na naszych oczach, można ująć w słowach: bojaźń ludzka, to znaczy koniec bojaźni Bożej, jest początkiem wszelkiej głupoty. Bojaźń Boża znikła dziś praktycznie z katalogu cnót, odkąd obraz Boga został poddany prawom reklamy. Ażeby można było Boga skutecznie zareklamować, musi się Go przedstawiać dokładnie na odwrót, tak żeby nikt przed Nim nie odczuwał bojaźni. Byłaby to ostatnia rzecz, która miałaby się ukazywać w naszych wyobrażeniach. W ten sposób w naszym społeczeństwie i w samym Kościele coraz bardziej szerzy się to odwrócenie wartości, które było istotną chorobą przedchrześcijańskiej historii religii. W nich bowiem było także utrwalone mniemanie, że dobrego Boga, prawdziwego Boga nie należy się obawiać, ponieważ od Niego, jako Dobrego, mogło pochodzić tylko dobro. Z Jego strony nie ma powodu czegokolwiek się obawiać. Strzec się trzeba tylko złych Mocy. Tylko one są niebezpieczne, i dlatego tylko z nimi trzeba być w jak najlepszych układach. W tej sentencji należy widzieć istotę kultu bożków jako odstępstwo od kultu Boga. Ale właśnie my jesteśmy w centrum kultu bożków. Dobry Bóg i tak nam nie zaszkodzi; wobec Niego nie jest potrzebne nic więcej jak tylko pewien rodzaj najgłębszego zaufania. Niebezpiecznych Mocy natomiast jest wokół nas aż nazbyt wiele i z nimi trzeba próbować jakoś się układać. I tak też postępują ludzie w Kościele i poza Kościołem – wielcy i mali nie patrzą już na Boga i na Jego kryteria, które są przecież pozbawione znaczenia, lecz patrzą na ludzkie Moce, ażeby jako tako szczęśliwie przejść przez ten świat. W swym postępowaniu nie kierują się już tym, co jest prawdą, lecz pozorami – tym, co myślą o nas inni i jak nas przedstawiają. Dyktatura pozorów jest bałwochwalstwem naszych czasów, istniejącym również w Kościele. Bojaźń ludzka jest początkiem wszelkiej głupoty, jednak bojaźń ludzka panuje niewzruszenie tam, gdzie znikła bojaźń Boża”.

Zdejmij sandały, upadnij na twarz

Zarzut papieża seniora pod adresem współczesności jest taki, że zagubiliśmy cnotę Bożej bojaźni. Owszem, wymieniamy ją w katechizmie jako jeden z darów Ducha Świętego. Ale człowiek nie boi się już dziś Boga. Wyzwolił się z religijnej bojaźni stworzenia w obliczu swojego Stwórcy. Nie przeraża go już w najmniejszym stopniu myśl o tym, że może utracić wieczne niebo.

To, że Boga nie boją się ateiści czy agnostycy, nie dziwi. Wyzwolenie człowieka od Stwórcy, Ojca w niebie, Sędziego, było wpisane w program oświeceniowej rewolucji. Lewicowi twórcy nowego lepszego świata przekonywali, że ludzki rozum pozwoli pokonać wszelką religijną trwogę. Człowiek „wyzwolony” od Boga będzie mógł żyć pełnią siebie samego, wolny, szczęśliwy, realizujący swoje plany, nieskrępowany regułami z zaświatów, nie będzie się już niczego bał. Historia pokazała, że ten program był utopią. Zniknął Bóg, ale pojawiła się gilotyna. Jeśli strąca się z ołtarza Boga prawdziwego, na Jego miejsce wchodzą bożki (władza, polityka, pieniądze, seks, media, sława, zazdrość itd.), które żądają ofiar. W miejsce bojaźni Bożej wchodzi bojaźń ludzka. Człowiek wyzwolony od Boga żyje w tysiącach egzystencjalnych lęków, które daremnie próbuje oswoić, oszukać czy znieczulić. Zaczyna brnąć w głupstwo lub szaleństwo. Pustki po Bogu nie da się zastąpić niczym innym, mniejszym niż sam Bóg.

Ratzinger zarzuca Kościołowi, że uległ w jakiejś mierze presji świata. „W samym Kościele coraz bardziej szerzy się to odwrócenie wartości, które było istotną chorobą przedchrześcijańskiej historii religii”. Czym jest ta choroba? O ile dobrze odczytuję słowa papieża, chodzi o swego rodzaju pomniejszenie Boga i wkradające się przez to lekceważenie Go. Dochodzi do tego, gdy ze względów „marketingowych” (nazywanych w Kościele „duszpasterskimi”) akcentuje się tylko te „cechy” Boga, które wydają się nam bardziej sympatyczne, zrozumiałe, łatwiejsze do zaakceptowania, a pomija te bardziej wymagające, wymagające zwłaszcza nawrócenia czy wierności. Bóg jest współczujący, miłosierny, przebaczający, bliski. Wszystko to prawda, ale Bóg musi pozostać zarazem Bogiem, czyli Kimś ponad nami, Panem zastępów, Mocą, której poddane są wszelkie ziemskie siły, Sędzią, Światłością, w której nie ma żadnej ciemności. Dlatego w obliczu Najwyższego człowiek musi zdjąć sandały, upaść na twarz i oddać Mu pokłon. „Soli Deo honor et gloria”. Samemu Bogu cześć i chwała! Bo kto nie klęka przed Bogiem, ten będzie klękał przed bożkami. Jeśli w Kościele nie będzie chodziło na pierwszym miejscu o Boga, to stanie się on prędzej czy później jedną z wielu innych ludzkich organizacji realizujących szlachetne cele, walczących z ludzką biedą, niesprawiedliwością czy zanieczyszczeniem środowiska, ale w istocie odwołujących się nie do panowania Boga nad światem, ale do lepszego urządzania świata według naszych pomysłów.

Jedyna straszna rzecz

Jak rozumieć słowa papieża seniora o utrwalonym dziś mniemaniu, że „dobrego Boga, prawdziwego Boga nie należy się obawiać, ponieważ od Niego, jako Dobrego, mogło pochodzić tylko dobro”? – Istotą tej myśli nie jest to, że można się spodziewać po Bogu zła (w żadnym wypadku!) albo że chodzi o karę za grzech bądź sąd – wyjaśnia ks. prof. Jerzy Szymik. Istotą jest przedchrześcijańskie, antychrześcijańskie pogaństwo, które lekceważy dobrych (dobro), a liczy się tylko ze złymi (ze złem). I ta postawa jest otwartą drogą do lekceważenia („niebania się”) Boga, a zarazem do bałwochwalstwa, do ułożenia sobie relacji z bożkami (bo zło trzeba obłaskawić, bo ono jest źródłem strachu, z nim trzeba się liczyć, a dobrem nie należy się przejmować, bo jest słabe i niegroźne).

Sednem bojaźni Bożej nie jest więc to, że Boga postrzegam jako kogoś groźnego i strasznego. Bojaźń Boża polega na tym, że lękam się w życiu tylko jednego – nieliczenia się z Bogiem, z Jego miłością i Jego wolą. Gdy zaczynam pertraktować z siłami zła (grzechami, nałogami, pokusami), układać się z nimi, dogadywać, negocjować, wchodzę na równię pochyłą. Tego trzeba się bać.

Ksiądz Szymik: – Podstępność całej tej sprawy polega na tym, że rzeczywiście dobrego Boga, prawdziwego Boga nie należy się obawiać, ponieważ od Niego możemy się spodziewać jedynie dobra. To jest prawda! Ale trzeba się z tą prawdą dobrze obchodzić, nie wykorzystywać jej perwersyjnie (pogańsko). Zepsuty grzechem człowiek ma tendencję, by chodzić na palcach i traktować z rewerencją jedynie nagą przemoc zła, a lekceważyć to, co miłosne, dobre, ciepłe, a tym samym jakby małe, kruche, słabe. Tylko przemoc jawi się grzesznemu człowiekowi jako siła, której trzeba się bać. Pomyślmy o hitlerowcach czy mafiosach. Niegroźny plankton, czyli niewinnych ludzi, depczą podkutymi butami, drżą przed tymi, którzy im mogą strzelić w łeb. Myślą sobie, co może nam zrobić Bóg, wiszący na krzyżu żydowski Rabbi. Kard. Frings patrzył na swój przyszły grób, żeby widzieć, gdzie jest prawdziwa siła. Ona jest we własnej śmierci, a nie w parciu współczesnego świata.

Bojaźń Boża oznacza zatem nie uważanie siebie za pana życia i śmierci, ale odczuwanie głębokiego respektu dla kochającego Boga, dawcy życia, poszanowanie Jego woli. Bojaźń Boża, podkreślmy, jest zaledwie początkiem mądrości. Jeśli idę drogą tej mądrości, czuję się coraz bardziej bezpieczny, prowadzony, chroniony, kochany przez dobrego Boga. Lęk zanika, rośnie miłość. Rozwój nie jest jednak nigdy regularną krzywą wznoszącą się w górę. To raczej sinusoida z tendencją do wznoszenia. Kiedy popełnię głupstwo, nie wzruszam ramionami, ale właśnie bojaźń Boża pobudza skruchę, pokazuje drogę nawrócenia, staje się nowym „początkiem mądrości”. Za jedynie straszną rzecz uważam zerwanie przyjaźni z Bogiem, a za jedynie cenną – bycie przyjacielem Boga. Kto w ten sposób jest bogobojny, ten jest mądry. Prawdziwa mądrość i moc nie boi się potęg zła, lęka się jedynie „o miłość”, o jej los, przyszłość, rozwój.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.