Reakcja jest objawem życia

Marek Jurek

|

GN 1/2017

publikacja 05.01.2017 00:00

Polska może być wśród liderów odrodzenia Zachodu, ale najpierw musimy tego chcieć.

Reakcja jest objawem życia

W tym roku oglądałem koniec świata. Ściśle biorąc – jego odbicie w oczach naszych liberalnych kolegów w Brukseli nazajutrz po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa. A wcześniej był Brexit. Piszę o tym bez satysfakcji (w końcu, parafrazując Bismarcka, w nadmiernym przejęciu cudzymi sprawami jest już początek nielojalności wobec naszej sprawy narodowej), ale by zobrazować znaczenie reakcji prawicowej budzącej się na Zachodzie. To jeszcze nie zmiana (i nie wiadomo, jakie zmiany przyniesie), ale zwrot jest faktem stwierdzalnym. Ta reakcja kieruje się przeciw politycznym, kulturowym i gospodarczym skutkom globalizacji, przez którą ludzie i narody tracą poczucie kontroli nad własnym życiem. Ma różne odniesienia, ale najważniejszym jest państwo narodowe. Własne państwo, które jest gwarantem naszej wolności i tożsamości, bez którego „demokracja” staje się jedynie obieralną administracją, zarządzającą decyzjami podejmowanymi o nas bez nas. Obowiązkiem polityków jest znaleźć dla Polski miejsce w zmieniającym się świecie zachodnim, który może lepiej rozumieć prawa i wartości naszego kraju oraz innych państw Europy Środkowej. Przestrogi przed Rosją, która tą reakcją chce manipulować, trzeba brać bardzo serio. Ale nie po to, by uznawać dekadencję Europy i władzę jej promotorów za rzecz nieuniknioną, ale by wreszcie zacząć tutaj – w Europie Środkowej – kontrrewolucję kulturową, o której niedawno mówił premier Orbán, tak by Polska stała się rzecznikiem zasad cywilizacji chrześcijańskiej w Europie.

Czynnikiem, który najbardziej przyspieszył zmiany w świecie zachodnim, były nowy kryzys imigracyjny i wojna, którą wydał Europie islamistyczny terroryzm. Ostatnio doświadczyła jej jedna z polskich rodzin. Młody Łukasz Urban poniósł śmierć za nas wszystkich, bo każdy kierowca mógł podzielić jego los, tak jak każdy przechodzień mógł być ofiarą zamachu, w którym wykorzystano jego ciężarówkę. Nie unikniemy skutków duchowej i politycznej zapaści Europy, więc zawsze powinniśmy poważnie traktować każdą próbę jej przełamania.

Świąteczna refleksja nie może ominąć kultury, bo tylko myśląc, jesteśmy w stanie rozumieć i działać. Dla mnie książką roku była pozycja Jacka Bartyzela „Nic bez Boga, nic wbrew tradycji”, poświęcona ruchowi karlistowskiemu, hiszpańskiemu legitymizmowi. Hiszpania to kraj geograficznie daleki, ale duchowo nam bliski. W pewnym sensie nasze dzieje biegły równolegle, jakby odbijały losy cywilizacji katolickiej na jej dwóch europejskich biegunach. Od zjednoczenia narodowego w średniowieczu, przez szczyt potęgi między końcem XV a początkiem XVII wieku, a potem – wiek żelaza, powolny upadek (Hiszpanię ochroniła lepsza geopolityka), aż wreszcie dramatyczny wiek XX, a więc starcie z totalitaryzmem i walka o nowe życie. Oczywiście nie ma tu pełnej synchronii, ale podobny cykl rozwojowy. I przede wszystkim – współistotność naszych kultur.

Karlistowski legitymizm to nieustający powrót do źródeł, do katolickiej istoty losu Hiszpanii, wbrew wszystkim kolejnym chorobom naszej cywilizacji, od absolutyzmu i Oświecenia, przez nacjonalizm i liberalizm, po totalitarne pandemonium XX wieku. Dzięki wierności źródłom naszej kultury karliści okazali zadziwiającą zdolność odczytywania rzeczywistego sensu fenomenów nowoczesności. Potrafili przeciwstawiać wolność tyranii, a dobro wspólne – liberalnej demokracji. Punkt oparcia znajdowali w dynastycznej wierności prawowitym władcom, którzy tronem zapłacili za obronę powinności monarchii i dziedzicznych praw swoich ludów. Rzecz jest o tyle ciekawa, że karlizm przegrywając trzy powstania w XIX wieku (skąd my to znamy?), w XX okazał się niezwykle politycznie sprawczy. To karliści zdecydowali o przekształceniu buntu wojskowego przeciw terrorystycznym rządom ultralewicy w powstanie narodowe, a potem, po zwycięstwie, stali na straży neutralności Hiszpanii oraz nieulegania naciskom i pokusom zaangażowania w wojnę po stronie państw Osi.

Książka profesora Bartyzela pokazuje, jak wytrwałość zrodzona z wiary (nie tyle więc romantyczna siła marzenia, co tomistyczna wierność rzeczywistym dobrom) może nie tylko intelektualnie przeciwstawić się złu, ale uruchomić prąd społeczny, wytrwale broniący dobra wspólnego, w wierności Bogu, Ojczyźnie i jej prawowitej władzy, w poczuciu należnych nam praw i swobód. Pisałem przed chwilą o równoległości dziejów Hiszpanii i Polski. Dla mnie „Nic bez Boga, nic wbrew tradycji” to świetna lektura do medytacji nad uśpionym dziedzictwem sarmackim, w którym zawiera się esencja naszej polsko-rzymskiej cywilizacji. A dla Profesora – to może punkt wyjścia do następnej wielkiej książki.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.