W Polsce gorzej niż w Aleppo?

Z płonącego syryjskiego miasta dobiega wołanie o ratunek, a polski europoseł apeluje: "Patrzcie na Warszawę!".

Europoseł Janusz Lewandowski, stojąc przed kamerą, wyraził żal, że kolejna mająca się odbyć w PE „debata o Polsce” nie trafia w dobry termin. No bo 13 grudnia nie za bardzo pasował, a 14 grudnia „niespecjalnie poprawia sytuację, dlatego, że dziś Parlament [Europejski] jest w gorączce wyborczej, patrzy na Aleppo, a powinien patrzeć na ulice Warszawy”.

Janusz Lewandowski niestrudzenie od ponad roku opowiada na europejskich salonach o krzywdzie, jaka spotkała Polskę ze strony obecnej władzy. Być może bezustanne jeremiady, iż jesteśmy „krajem-kłopotem Unii Europejskiej” doprowadziły go do przekonania, że sytuacja w Warszawie jest nie tylko porównywalna z tą, jaka panuje w Aleppo, ale nawet gorsza. Jak inaczej rozumieć oczekiwanie, żeby europosłowie zajmowali się Polską, gdy w Syrii masowo giną ludzie? To znane zjawisko, że człowiek długo powtarzający wymyślone przez siebie głupstwa, w końcu sam zaczyna w nie wierzyć.

Przy okazji kolejny raz między wierszami wychodzi, komu zawdzięczamy tę nadzwyczajną troskę Europy o nasz kraj. To ta trzódka o smutnych obliczach (Lewandowski mówił, stojąc na czele polskich partyjnych koleżanek i kolegów z PE), a także inni posiłkujący w rodzaju Ryszarda Petru robią Polsce opinię państwa pogrążonego w chaosie, zarządzanego przez juntę i targanego gwałtownymi zamieszkami.

Cel tych działań jest oczywisty – odzyskanie władzy dzięki naciskom z zewnątrz, skoro sami Polacy naciskać jakoś nie chcą (co potwierdzają choćby sondaże). Tak więc można powiedzieć, że Lewandowski z kolegami zachowują się zrozumiale. Mimo wszystko jednak byłoby miło, gdyby w zapale robienia Polsce fatalnej opinii przynajmniej nie szkodzili naprawdę potrzebującym. Z płonącego Aleppo docierają rozpaczliwe głosy: „Wszyscy o nas zapomnieli”. Cóż, teraz widać, kto aktywnie do tego zapomnienia się przyczynia.