Logika „niedemokratycznego liberalizmu”

Andrzej Nowak

|

GN 49/2016

publikacja 01.12.2016 00:00

Czy wśród dzieci poddanych aborcji nie było potencjalnych kandydatów do Nagrody Nobla?

Logika „niedemokratycznego liberalizmu”

Wybory w Ameryce wygrały „białe śmieci” (white trash), czyli „starzy, niewykształceni, mieszkający na wsi lub w małych miastach” – jak profilowano zawsze w Polsce wyborców PiS. Niezależnie od tego, na ile trafna jest zawarta w takim określeniu analiza socjologiczna, ważniejszy wydaje mi się jej inny aspekt: nie opisowy, ale wartościujący, w istocie moralny. Wyraża ona niezbyt głęboko skrywane (albo nawet wcale nieskrywane) przekonanie swoich nadawców, najczęściej występujących w roli intelektualnych, akademickich, opiniotwórczych elit. Zarazem podpowiada owa analiza swoim odbiorcom, gotowym chłonąć mądrości autorytetów z mądrych gazet i wysokich uniwersyteckich katedr, to właśnie przekonanie: mamy problem ludzi „gorszych”, „ludzi zbędnych”. Oni nie powinni mieć prawa głosu! Oni nie powinni mieć prawa bytu, do innego w każdym razie niż w zamkniętych rezerwatach, w których te „białe śmieci” czy nasze „mohery” można by zostawić dla nauki czy rozrywki ludzi „cywilizowanych i wykształconych”. Pewien profesor Uniwersytetu Warszawskiego wyraził niedawno ten pogląd, jasno wskazując granicę, która oddzielać powinna ludzi uprawnionych do zabierania (i oddawania) głosu w sprawach publicznych od tych, którzy tego prawa mieć nie powinni. Tą granicą jest zdolność rozróżniania win toskańskich i delektowania się nimi. „Białe śmieci” i „mohery” tu się nie kwalifikują – to jasne. Inny profesor, z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, przewidując od dawna fatalne, polityczne między innymi, skutki nadmiaru ludzkiej „hołoty”, już w styczniu tego roku sygnalizował konieczność „powstrzymania przyrostu ludzkiej populacji, grożącej wyczerpaniem i zdewastowaniem zasobów planety”. Praktykowanie owej doktryny powstrzymywania należy zacząć oczywiście od „polactwa”, od tych wsi i małych miasteczek, w których mieszka za dużo nie ludzi nawet, ale antymodernizacyjnego rezerwuaru sił wspierających PiS. Program 500+ może ów fatalny „rezerwuar” wzmocnić – może się rodzić więcej podludzi, niezdolnych odróżnić Amarone della Valpolicella z San Pietro in Cariano od jakiegoś Egri Bikavera z Biedronki; może odtwarzać się „rezerwuar” głosujących na PiS i Trumpa, „wyczerpujących zasoby planety”.

Ludzi powinno być mniej, ale zacząć trzeba od tych „gorszych”. To jest najdalej idąca odpowiedź, jaką można odtworzyć z rozczarowania do demokracji – do demosu, do ludu, do ludzi po prostu – jakie prezentują dziś coraz bardziej otwarcie ludzie „lepsi”. Jeszcze niedawno dyskretnie starali się zepchnąć na margines problem deficytu demokracji w instytucjach europejskich. Teraz już bez żadnych wątpliwości ów oczywisty deficyt (który z takich marginalnych figur jak panowie Schulz, Juncker czy Verhofstad czyni niekoronowanych, ale faktycznych triumwirów Europy) sławi się jako receptę na „nadmiar demokracji”, występujący w krajach, gdzie najważniejszych polityków wyłania się i odwołuje w wyborach powszechnych.

I szuka się innych recept. O jednej z nich, najczęściej wymienianej, mówił niedawno na przykład Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, powołując Radę Imigrantów przy swoim wysokim urzędzie: „Imigrantka i imigrant to jest szansa! Nigdy nie wiadomo, czy w takim dziecku imigrantów jest może przyszły noblista, wybitny pisarz, informatyk, naukowiec, rzemieślnik, mechanik. Każdy człowiek wzbogaca miasto!”. To piękny i słuszny niewątpliwie argument moralny. Stoi jednak, zauważmy, w sprzeczności z argumentem tych, którzy czują się przerażeni możliwymi skutkami wzrostu demograficznego (a w każdym razie osłabienia tempa spadku demograficznego dzisiejszych Kowalskich, Malinowskich czy Nowaków). Czy wśród dzieci „białych śmieci” i „moherów” nie może się znaleźć kiedyś „wybitny pisarz, informatyk, naukowiec, rzemieślnik, mechanik”? Czy wśród dzieci poddanych aborcji nie było potencjalnych kandydatów do Nagrody Nobla? Zdecydujmy się: czy imigranci i ich dzieci będą z założenia lepsi, więcej warci od „tutejszych” i ich progenitury? Czy wśród dzieci imigrantów będzie więcej znawców win toskańskich? Albo świadomych wyznawców teorii Malthusa (wzywającej do ograniczenia prokreacji w imię ocalenia dobrobytu ludzkości)? To nie wydaje się pewne.

A jednak w imię usunięcia „białych śmieci” wolno zawiesić nie tylko moralność, zakładającą godność każdej osoby ludzkiej (ktoś pochodzący od pokoleń z Polski, nawet jeśli mieszka na wsi, nie ma jej wszak koniecznie mniej od przybysza z Iraku czy Czadu…), ale także logikę. We Francji nie ma problemu przyrostu naturalnego – to prawda. W rodzinach arabskich imigrantów rodzi się wielokrotnie więcej dzieci aniżeli wśród rodowitych mieszkańców Rue du Bac (serce mieszczańskiego Paryża) czy tradycyjnej bretońskiej wsi. Ale czy zmniejsza to problem „zużycia zasobów planety”, czy raczej zwiększa? Czy zwiększa to szanse na triumf „niedemokratycznego liberalizmu”, o jakim marzą cytowani tutaj profesorowie esteci oraz wykorzystujący ich ideologię do własnych celów politycznych krętacze? Obawiam się, że ten nadejść może praktycznie dopiero w momencie dokonanej na ostatnim człowieku eutanazji. Mam nadzieję, że chociaż imigranci temu zapobiegną…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.