Ocalone człowieczeństwo

Ludwika Kopytowska Ludwika Kopytowska

publikacja 15.11.2016 14:59

Wydawać by się mogło, że to koniec, ofiary zostały wybrane i spisane, a reszta mogła odetchnąć z ulgą. Ale właśnie wtedy w tłumie powstało poruszenie i z szeregu wystąpił Maksymilian Kolbe, łamiąc najostrzejsze obozowe prawo, którego przekroczenie było najbrutalniej karane.

Ocalone człowieczeństwo Franciszek Gajowniczek, fotografie z kartoteki obozowej KL Auschwitz.

115 lat temu, 15 listopada 1901 roku urodził się Franciszek Gajowniczek. To za niego oddał życie Maksymilian Kolbe w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz.

Franciszek Gajowniczek był zawodowym żołnierzem. Walczył w 36. pułku piechoty Legii Akademickiej. Już we wrześniu 1939 roku po kapitulacji twierdzy Modlin dostał się do niemieckiej niewoli. Udało mu się zbiec z obozu jenieckiego, ale Niemcy go znaleźli, najprawdopodobniej przez czyjś donos. W październiku 1940 roku został osadzony w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Był w tym samym bloku co Maksymilian Kolbe i Michał Micherdziński, ostatni świadek pamiętnego apelu.

Oto jak wspomina on tamto wydarzenie:

"We wtorek 29 lipca 1941 roku, około godziny 13.00, tuż po apelu południowym, zawyła syrena obozowa" - wyznaje Micherdziński. "Ponad 100 decybeli niosło się po obozie. W brygadach roboczych więźniowie w pocie czoła spełniali swoje obowiązki. Wycie syren oznaczało alarm, a z kolei alarm oznaczał, że w jednej z brygad zabrakło więźnia. Esesmani natychmiast przerwali pracę i zaczęło się konwojowanie więźniów do obozu na apel, aby sprawdzić stan liczbowy."

Więźniowie z bloku, w którym brakowało więźnia, musieli stać cały dzień i całą noc na dworze, bez czapek i bez jedzenia i picia. "Kiedy esesmani mieli zmianę warty, kuliliśmy się do siebie metodą pszczoły: stojący na zewnątrz ogrzewali tych w środku, a potem była zmiana. Wielu starszych nie wytrzymało mordęgi stania w nocy i na zimnie."

Rano esesman oznajmił, że z powodu ucieczki jednego więźnia, dziesięciu innych zostanie skazanych na śmierć głodową, "ażeby pozostali zapamiętali, że nawet najmniejsza próba ucieczki nie będzie tolerowana".

Następnie esesmani rozpoczęli selekcję, wybierając spośród stojących mężczyzn dziesięciu słowem "Du!" (z niem. "ty!"). "'Du!' brzmiało jak uderzenie młota w pustą skrzynię. (...) Serca waliły nam jak młotem. W głowie szum, krew pulsowała na skroniach, zdawało się nam, że krew wyskoczy nosami, uszami i oczami. Coś tragicznego. (...) Muszę powiedzieć, że jakkolwiek człowiek byłby zdeterminowany i przestraszony, żadna filozofia nie jest mu wtedy potrzebna. Szczęśliwy jest ten, kto ma wiarę, kto ma możliwość do kogo się uciekać, kogoś prosić o łaskę. Modliłem się do Matki Bożej. Nigdy przedtem ani potem, muszę to uczciwie przyznać, już tak żarliwie się nie modliłem."

Esesmani ominęli Michała Micherdzińskiego i podeszli do Franciszka Gajowniczka, wskazując na niego. Mężczyzna zawołał wówczas z bólem: "Jezus! Maria! Moja żona! Moje dzieci!" Micherdziński wyznał potem, że Gajowniczek w ogóle nie był świadomy wypowiadania tych słów. Wydawać by się mogło, że to koniec, ofiary zostały wybrane i spisane, a reszta mogła odetchnąć z ulgą. Ale właśnie wtedy w tłumie powstało poruszenie i z szeregu wystąpił Maksymilian Kolbe, łamiąc najostrzejsze obozowe prawo, którego przekroczenie było najbrutalniej karane.

Za wystąpienie z szeregu więzień był automatycznie bity, co uniemożliwiało mu dalszą pracę, a za niezdolność do pracy szło się do gazu. Kolbe mógł być w tym momencie zastrzelony, ale esesmani nawet nie drgnęli. Wszyscy byli zszokowani jego spokojem i determinacją, z jaką podszedł do Niemców. "Szedł jak człowiek świadomy wielkiej misji" - tak to zapamiętał Micherdziński.

Dowódca esesmanów w końcu się ocknął i zapytał po niemiecku: "Czego tu chce ta polska świnia?" A Kolbe, wskazując na Gajowniczka, odparł spokojnie: "Chcę umrzeć za niego." Nie było żadnego "proszę", to było żądanie. I Niemcy podporządkowali się temu żądaniu.

Następnie zdarzyło się coś, czego historia istnienia obozów koncentracyjnych nigdy nie odnotowała: Niemiec odezwał się do więźnia per "Pan". "Dlaczego Pan chce za niego umrzeć?" Pozostałym esesmanom opadły szczęki. A Kolbe odparł: "On ma żonę i dzieci". To był cały katechizm Kolbego, który wszędzie w swoich nauczaniach podkreślał rolę ojca. Ojcostwo okazało się ważniejsze od jego doktoratów, jego misji i jego dokonań.

Dowódca esesmanów, po sekundach długich jak wieczność, odparł krótko: "Dobrze". I miejsce zostało zamienione. Człowieczeństwo wygrało z nieludzkim traktowaniem. Największe dobro, jakim jest oddanie za kogoś życia, wygrało z największym złem, jakim jest zamordowanie kogoś z nienawiści.

"O. Maksymilian, chociaż od 20 lat żył o jednym płucu, przeżył wszystkich. W komorze śmierci żył 386 godzin" - opisuje Micherdziński. "Po tym długim okresie umierania niemiecki kat w białym kitlu lekarskim zadał o. Maksymilianowi śmiertelny zastrzyk. A on znowu nie umarł... Musieli go dobić kolejnym zastrzykiem. Umarł w wigilię Wniebowzięcia NMP, jego Hetmanki. Przez całe życie pragnął pracować i umrzeć dla Niepokalanej. To było dla niego największe szczęście."

Franciszek Gajowniczek przetrwał obóz koncentracyjny w Auschwitz, a potem został przeniesiony do innego obozu w Sachsenhausen. Został uwolniony przez Amerykanów podczas likwidacji obozu w maju 1945 roku.

Był obecny podczas kanonizacji Maksymiliana Kolbego 10 października 1982 roku, której dokonał w Rzymie papież Jan Paweł II. Zmarł śmiercią naturalną 13 marca 1995 roku w wieku 93 lat. Został pochowany w Niepokalanowie, mieście zbudowanym przez Kolbego ku czci Niepokalanej.

Michał Micherdziński, świadek pamiętnego apelu w obozie, zmarł w 2006 roku. Wywiad z nim na temat tego, co wydarzyło się w Auschwitz przeprowadzono na dwa lata przed jego śmiercią. 

Cały wywiad można przeczytać tutaj