Aborcjoniści płaczą po wygranej Trumpa

I ani mnie to nie dziwi, ani nie smuci.

"Zdewastowana. Upokorzona. Wściekła. Złamana. Smutna. Zszokowana..." tak zaczyna się litania emocjonalnego uzewnętrznienia się, które zafundowała Cecile Richards, "prezeska" aborcyjnego giganta Planned Parenthood (Planowane Rodzicielstwo), swoim współpracownikom.

W dniu ogłoszenia wyniku wyborów organizacja siedziała cichutko jak mysz pod miotłą, najwyraźniej nie dowierzając, że ich aborcyjny pewniak przegrał (warto zaznaczyć, że Clinton jest za zniesieniem wszelkich ograniczeń ws. aborcji, nawet do chwili urodzenia dziecka...), ale następnego dnia najwidoczniej emocje wzięły górę i Cecile rozesłała swoim pracownikom maila, w którym żali się po zwycięstwie Trumpa.

"Razem tworzyliśmy historię - dzięki nam pierwsza w historii kobieta startująca na stanowisko prezydenta USA zaszła tak daleko i była tak bardzo bliska zwycięstwa" - napisała Richards. Z tym "tak bardzo blisko" to bym nie przesadzała. Clinton poniosła spektakularną porażkę, co najlepiej obrazują stany, które były jej "pewniakami" tj. Michigan i Wisconsin, które, o dziwo, zagłosowały na Trumpa. Kobieta, która tyle lat działała w polityce, miała układy, znajomości i pieniądze i nie zapominajmy, wsparcie największej organizacji aborcyjnej Planned Parenthood (30 mln dolarów na kampanię) , i tak nie wygrała. Medialna nagonka nie pomogła. Ataki personalne nie pomogły. Jakieś stare zdjęcia z burzliwej przeszłości nie pomogły. Oderwany od rzeczywistości establishment medialny do końca nie przyjmował porażki. Newsweek tuż przed wyborami rozesłał przecież do drukarni gotową okładkę z Clinton jako "Madam president". Niestety, trzeba było okładkę zmieniać na "Trump president". Niestety...?

Dla mnie to, że organizacja, która stoi za aborcją, która martwe ciała dzieci sprzedaje jak ciepłe bułeczki i przerabia na kosmetyki, wścieka się na demokratycznie wybranego kandydata, jest dobrym znakiem. Jest wyśmienitym znakiem. Im więcej robią krzyku, tym lepiej to świadczy o Trumpie. To, jakim będzie politykiem, jeszcze się okaże, ale już teraz te pierwsze sygnały medialnego "szoku & niedowierzania" świadczą na jego korzyść.