Czołg

Ty taka-owaka, żyjesz w grzechu, a mężczyzna z którym mieszkasz nie jest twoim mężem!

Fascynuje mnie sposób, w jaki Jezus rozmawiał z grzesznikami. Gdy rozmawiał z Samarytanką (już sam fakt był dla pobożnych, religijnych Żydów nie do przełknięcia) nie rozpoczynał od słów: „Ty taka owaka, żyjesz w grzechu, a mężczyzna, z którym mieszkasz nie jest twoim mężem”. Nie! Poprosił: „Daj mi pić!”.

A przecież wiedział doskonale, że „jeśli poznamy prawdę, ona nas wyzwoli”. Nie wyjeżdżał z prawdą jak czołg. Nie gwałcił, nie deptał wolności, nie wchodził z buciorami. Nie chciał stłamsić grzesznika.

Jego pedagogika nie opierała się na konstrukcji, którą wielokrotnie słyszałem na kazaniach: „Zasłużysz na miłosierdzie pod warunkiem”. Niezmiennie zdumiewa mnie sposób powołania Zacheusza. Jezus nie użył modnego nad Wisłą schematu: „jeśli połowę swego majątku rozdasz ubogim, a tym, których skrzywdziłeś zwrócisz poczwórnie, przyjdę do ciebie na kolację”. Nie! U Niego nie było uprzedniego „jeśli”. Powiedział: „Dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Muszę!

Lgnął do grzeszników. Do tego stopnia, że mawiano o Nim: „to żarłok i pijak. przyjaciel celników i grzeszników” (Mt 11, 19).

Ile razy ratowały mnie słowa „Marcin, daj mi pić!”. Wypowiadał je w chwili, gdy byłem wrakiem, człowiekiem, rozdrapującym rany, skulonym w skorupie lęku facetem, który sam już sobie nie wierzy. Przychodził i prosił: „Daj mi pić”.

Sam nie wybrałbym siebie do kadry. Znam swoją kondycję. A On mnie powołał! Od dwóch lat opowiadam w kółko o tym, że moje życie zmieniły słowa: „udał mi się mój syn”. Zanim zdążyłem wyszeptać dewizę z obrazu Jezusa Miłosiernego On wyprzedził mnie i powiedział: „Marcin, ufam tobie”. Wiedział, że mogę wszystko zepsuć, a jednak mnie powołał. Nazywa mnie „dziedzicem”, „synem”, „sprawiedliwym”. Jeszcze niedawno czytałem podobne określenia i mówiłem: „To nie o mnie”. Dziś wiem, że o mnie. Usprawiedliwiła mnie Jego krew. Dziedziczę Królestwo.