Wrażliwość władzy

Franciszek Kucharczak Franciszek Kucharczak

|

Gość Niedzielny 42/2016

publikacja 13.10.2016 00:00

Kto boi się stracić coś dla wartości, straci wszystko dla byle czego.

Wrażliwość władzy

Bardzo przepraszam polskie władze, że im zaszkodziłem, dołączając do nieodpowiedzialnych ludzi, domagających się prawnego zniesienia aborcji. Bo ja zapomniałem, że aborcja jest w Polsce dobrem chronionym i te tysiąc zabitych polskich dzieci rocznie to jest absolutne minimum, jakie w dzisiejszym świecie trzeba złożyć w ofierze bożkowi Molochowi. Bo trzeba, i to nawet gdy Sejm i Senat składają się w znacznej większości z przeciwników aborcji. Ba! Nawet gdy prezydent jest zdeklarowanym wrogiem zabijania jakichkolwiek dzieci. Obowiązuje przecież prześwięty „kompromis-wypracowany-z-takim-trudem” (tę frazę należy wymawiać łącznie, z wyrazem troski na obliczu). Ależ się ci nasi włodarze wtedy natrudzili! Dwie dekady minęły, a oni ciągle dyszą ze zmęczenia. Spróbuj im powiedzieć, żeby może jednak chociaż dzieciom z zespołem Downa pozwolili przeżyć. Zapomnij! Zaraz ci efektem wahadła przywalą. Czyli że gdyby tak, nie daj bożku, jeszcze bardziej ograniczyć aborcję, to ludzie tak się tym rozeźlą, że wahadło odbije w drugą stronę i wprowadzą aborcję dozwoloną w pełni – nawet dla mężczyzn. Nic tu nie da przypominanie, że wahadło to mit, bo konstytucja nie dozwala na wprowadzenie aborcji w większym zakresie, niż to ma miejsce obecnie.

Władza u nas wrażliwa, czuła na głos ludu. Bardzo się posłowie przejęli na widok tłumu wymalowanych na czarno pań, przestraszyli się ich krzyku „wyp...ać” i gestu środkowego palca. Może pomyśleli, że to ich wyborcy, i w te pędy posłali do kosza projekt ustawy znoszącej aborcję. Niech więc giną dzieci, aby tylko w Polsce był pokój i zgoda. Bo lepiej, żeby tysiąc dzieci zginęło za naród, niż żeby...

Skąd my znamy to zdanie?

No właśnie – arcykapłan, posyłający Jezusa na śmierć, logicznie kombinował. Ale właśnie – kombinował. Zero w tym było wiary, zero zaufania Bogu, który domaga się uczciwości zawsze i w stu procentach. Kupowanie czegokolwiek za zgodę na zbrodnię zawsze źle się kończy, niezależnie od tego, jak tęgie głowy kombinują i jak szczytne motywy im przyświecają.

To już z górą dziewięć lat minęło od czasu, gdy bracia Kaczyńscy – prezydent i premier – tak lawirowali, aż doprowadzili do upadku projekt wzmacniający obronę życia dzieci w konstytucji. 13 kwietnia 2007 roku zabrakło 27 głosów. Wystarczyłoby, żeby część „sprawiedliwych”, którzy wstrzymali się od głosu, wtedy zagłosowała na „tak” – a dziś władza nie miałaby problemu z aborcją. Ale oni chcieli mieć „więcej niż 30 proc. poparcia”. I co? Stracili władzę po roku, a na jej odzyskanie potrzebowali ośmiu lat. Tak to jest, gdy się próbuje przehandlować Boże błogosławieństwo. Teraz dostali kolejną szansę. I, mimo wszystko, jeszcze ją mają – a z nimi naród. Ale czas mija.

* * *

Eurosłuszność
Z powodu wydarzeń na naszym podwórku mało kto w Polsce zauważył debatę o Polsce w Parlamencie Europejskim. Konkretnie – „o sytuacji kobiet w Polsce”, a jeszcze konkretniej – o strachu euroelit przed zniesieniem aborcji w Polsce. Europarlament nie miał najmniejszych prawnych powodów, żeby o tym dyskutować, ale strach nie przejmuje się przecież prawnymi powodami. W czasie debaty padło wiele osobliwych stwierdzeń. Na przykład hiszpańska posłanka Iratxe Garcia Perez powiedziała: „Ja znam sytuację kobiet w Polsce. Istnieje zagrożenie dla ich życia i Europejki zawsze będą walczyć o ich prawa”. I to jest racja. Istnieje zagrożenie dla życia Polek, zwłaszcza tych z zespołem Downa.

Zadbanie wieczne
Rada miejska w Rotterdamie chce, aby kobiety „niezdolne do wychowywania dzieci” były poddawane „przymusowej antykoncepcji”. Ta „antykoncepcja” to podawanie środków uniemożliwiających zagnieżdżenie się poczętego dziecka, czyli mających działaniem wczesnoporonne. Adresatkami takich działań miałyby być kobiety chore psychicznie, uzależnione i upośledzone intelektualnie. Ma to, a jakże, ograniczyć patologie w rodzinach i zmniejszyć liczbę dzieci odbieranych rodzicom. Szczególnym entuzjastą metody likwidacji problemów razem z ich nośnikami jest radny Rotterdamu Hugo de Jonge. On też jest autorem stwierdzenia: „Nie być urodzonym to również forma ochrony dziecka”. Czy to nie genialne? I niech ktoś jeszcze mówi, że w dzisiejszym świecie nie dba się o dzieci. Chroni się je, i to radykalnie! Raz a dobrze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.