To idzie młodość

Piotr Legutko

|

Gość Niedzielny 40/2016

publikacja 29.09.2016 00:00

Polskie start-upy podbijają świat. Młodzi przedsiębiorcy ułatwiają nam życie, może odmienią i gospodarkę.

Audioteka – firma, która w 2015 roku sprzedała milion audiobooków 
w 11 wersjach językowych, z bazą liczącą 5 milionów klientów w 23 krajach. 
Na zdjęciu Marcin Beme. Audioteka – firma, która w 2015 roku sprzedała milion audiobooków 
w 11 wersjach językowych, z bazą liczącą 5 milionów klientów w 23 krajach. 
Na zdjęciu Marcin Beme.
Szymon Łaszewski /epa/pap

Jest ich w Polsce ok. 2,7 tys. Produkują głównie oprogramowanie i rozbudzają wyobraźnię błyskotliwymi karierami swoich założycieli. Start-up to nie tylko sposób na życie, ale i pewien model życia. Stadny, bo najlepsze pomysły pojawiają się podczas roboczych spotkań, wymiany myśli, doświadczeń, inspiracji. Start-upy to pewien społeczny ekosystem, styl bycia, typ zainteresowań, określonych aktywności. To dlatego najwięcej start-upów powstaje w Warszawie, Krakowie, Poznaniu czy Katowicach, w silnych ośrodkach akademickich, gdzie wiedza spotyka się z biznesem. Nasze „doliny krzemowe” dopiero raczkują, ale ich dynamika budzi zainteresowanie poważnych inwestorów. Na razie nad Wisłą nie pojawił się co prawda start-up na miarę ­Google’a czy Facebooka, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by się pojawił. Komunikator Skype wymyślili przecież programiści (Szwed z Duńczykiem) w malutkiej Estonii, a polskie projekty już przyciągają inwestycje liczone w dziesiątkach milionów dolarów.

Najbardziej znane z nich? Na przykład Audioteka, firma, która w 2015 roku sprzedała milion audiobooków w 11 wersjach językowych, z bazą liczącą 5 milionów klientów w 23 krajach. Albo Zadane.pl, portal doskonale znany uczniom i studentom. Zapewne tym samym, którzy korzystają z oferty PC Projekt, producenta gier komputerowych, którego rynkowa wycena przekroczyła w tym roku… miliard dolarów! Polskie start-upy dawno wyszły z cienia. DocPlaner, właściciel portalu ZnanyLekarz.pl, właśnie przejął swojego konkurenta z Hiszpanii i wybiera się na podbój Ameryki Południowej.

Wymyślić
coś nowego

Co różni start-up od zwykłego przedsiębiorstwa? Po pierwsze – wiek. Przeciętny założyciel takiej firmy to dwudziestoparolatek, a samo przedsięwzięcie ma średnio mniej więcej dwuletnią historię. Po drugie – model biznesowy. Kiedy ktoś otwiera kantor, kawiarnię lub kwiaciarnię, powiela sposób działania sprawdzony już w praktyce rynkowej po wielekroć. Start-up zaś jest próbą wymyślenia czegoś nowego – np. aplikacji służącej do błyskawicznego wysyłania krótkich filmów. Startując w branży cukierniczej, można całkiem spokojnie obejść się bez innowacji, istota start-upów polega zaś właśnie na tym, że są innowacyjne. Zdobywają klientów nie renomą, doświadczeniem, kapitałem, lecz nowatorskim pomysłem. Takim, w który warto zainwestować, bo gwarantuje szybki wzrost dochodów.

Trzecia cecha charakterystyczna dla start-upów to cyfrowe środowisko, w jakim się pojawiają. Eliza Kruczkowska, koordynatorka rządowego programu „Start in Poland”, właśnie tę cechę uważa za decydującą. Ważniejszą niż wiek założycieli czy staż firmy na rynku. – Start-up to przedsięwzięcie oparte na przetwarzaniu informacji, należące do sektora gospodarki cyfrowej, którego twórcy nie przestają poszukiwać nowych modeli biznesowych. A to można robić przez długie lata, nawet mając już światową markę – dodaje.

Ale statystyki pokazują, że większość start-upów to jednak firmy młode, głównie spółki z o.o., bo taka formuła pozwala najłatwiej absorbować pieniądze inwestora. W gruncie rzeczy nazwa (wciąż bez dobrego polskiego odpowiednika) oznacza właśnie start do kariery, biznesową trampolinę. Oczywiście bez gwarancji sukcesu, bo pomysły, nawet te najlepsze, nie zawsze się sprawdzają. Mało tego, porażka jest w pewnym sensie wpisana w scenariusz takiej przygody; chodzi o to, by nie traktować falstartu jako koniec, ale jedynie pewien naturalny etap działalności rynkowej.

Stefan Batory 
miał refleks

Skąd się bierze „kasę” na rozruch? Paradoksalnie to pytanie w gospodarce cyfrowej wcale nie jest kluczowe. Wypracowanie dobrego modelu biznesowego wcale nie wymaga ogromnych pieniędzy. Próg wejścia do gry nie jest wysoki, większość polskich start-upów zaczyna ostrożnie, szukając gruntu pod nogami. – ZnanyLekarz.pl przez pierwszych kilkanaście miesięcy był firmą 10-osobową. Gdy przenieśliśmy się do nowego biura, baliśmy się, że nigdy nie wypełnimy tej powierzchni – wspomina Mariusz Gralewski. Ale gdy jego DocPlanner zyskał pierwsze dofinansowanie, w niespełna rok firma urosła do 100 osób. I tu zaczęły się schody, bo inaczej pracuje się w gronie kilku przyjaciół, a inaczej kieruje się przedsiębiorstwem rekrutującym ludzi z rynku. A szukać trzeba osób nadających na tych samych falach.

Gdy pomysł okazuje się trafiony, pojawienie się inwestora to tylko kwestia czasu. Stefan Batory, prezes zarządu iTaxi, w marcu pozyskał dla swego start-upu dofinansowanie w wysokości 8 milionów zł. Choć sam uważa się już za przedsiębiorcę (w różnych spółkach zatrudnia w sumie 250 osób), wciąż czuje się także start-upowcem. – Dla mnie w tym pojęciu oprócz poszukiwania powtarzalnego, rentownego modelu biznesowego mieści się też pewna filozofia zarządzania, głód sukcesu, otwarcie na zmiany. Dopóki firma poszukuje nowych rozwiązań, zmienia się, wciąż pozostaje start-upem – uściśla.

Ważne jest także wyczucie czasu. Wychodząc z pomysłem na iTaxi, Stefan Batory wykazał się dobrym refleksem, bo w Europie nastał czas Ubera i podobnych aplikacji łączących kierowców z klientami. Tyle że iTaxi nie jest konkurencją, ale ofertą dla taksówkarzy chcących w swojej pracy wykorzystywać smartfony.

Na miarę
potrzeb

Coraz więcej nowych start-upów powstaje w myśl zasady „potrzeba matką wynalazków”. Jak choćby portal Zadane.pl, którego twórcy wykorzystali popyt na korepetycje w sieci. Popyt okazał się na tyle duży, że w polski start-up postanowił w maju tego roku zainwestować potentat
Napster z RPA. Suma była niebagatelna – 60 mln złotych.

Tego typu transakcje zdarzają się coraz częściej, bo globalne fundusze inwestycyjne uważnie obserwują ten rynek. Właśnie ze względu na jego innowacyjność. To prawda, że do słowa robiącego dziś zawrotną karierę (bardzo lubianego i nadużywanego przez polityków) wielu z nas zaczyna już czuć awersję. Ale nie da się ukryć, że bez innowacji po prostu żadna gospodarka nie urośnie. Mało tego, nowe technologie i tak zmieniają życie czy obyczaje przeciętnych zjadaczy chleba. Na fenomen start-upów warto spojrzeć właśnie od tej drugiej, bardzo praktycznej strony. Innowacje nie są przecież jakąś sztuką dla sztuki. Rodzą się z najbardziej przyziemnych ludzkich potrzeb. To dla ich zaspokojenia powstają aplikacje, programy komputerowe, mobilne rozwiązania. Przykład pierwszy z brzegu – zdrowie. Coraz więcej ludzi właśnie za pośrednictwem sieci poszukuje skutecznej i szybkiej pomocy. ZnanyLekarz.pl robi to na tyle sprawnie, że ma 17 mln klientów i bazę zawierającą 18 tys. lekarzy.

Polskie start-upy określa się często mianem „born global”. Oznacza to, że już w momencie powstania są one przygotowane na podbój rynków zagranicznych. Chyba nieźle im to wychodzi, skoro co drugi start-up eksportuje swoje produkty, i to na poważną skalę, bo daje im to ok. 50 proc. przychodów. Zresztą, jeśli biznes prowadzi się w internecie, granice nie mają żadnego znaczenia.

Zostajemy, 
bo lubimy Polskę

Naturalne w takiej sytuacji staje się pytanie o ewentualny drenaż mózgów. O to, czy polskie „młode wilki” nie wyjadą wraz ze swymi pomysłami w świat. Nasze start-upy są wyjątkowe, bo aż 95 proc. właścicieli i pracowników stanowią Polacy. Podobne firmy w Londynie czy Paryżu są dużo mocniej zróżnicowane pod względem narodowościowym, a Francuzi i Brytyjczycy prowadzą konsekwentną politykę przyciągania uzdolnionych młodych ludzi z innych krajów. Wielu Polaków zapewne tam właśnie wyjedzie, ale większość na razie deklaruje pozostanie… i ekspansję swoich biznesów na inne kraje.

– Niektóre firmy decydują się na otwarcie biura lub przeniesienie firmy do innego miasta w Europie. My zostaliśmy, bo lubimy Polskę. Ogromnym plusem jest to, że po połączeniu z firmą Doctoralia mamy też biuro w Barcelonie i dostęp do tamtego rynku – mówi Mariusz Gralewski.

Czy można zatem zaryzykować twierdzenie że Warszawa (gdzie powstaje co trzeci polski start-up) jest już naszą „doliną krzemową”? Zachowując proporcje… być może, choć polski model tego typu firm bliższy jest europejskiemu niż amerykańskiemu. Za oceanem coraz więcej start-upów działa już z myślą o bezpośrednim konsumencie. Na naszym kontynencie dominuje jednak model B2B (business to business), w którym start-upy szukają nabywców swoich produktów głównie wśród większych firm.

Czy to źle? Zdaniem Elizy Kruczkowskiej wręcz przeciwnie. Start-upy mogą bowiem wypełnić poważną lukę w naszej gospodarce, która wciąż jest mało innowacyjna. – Tradycyjne, od dawna obecne na rynku przedsiębiorstwa powinny z większą pokorą patrzeć na młode, dynamiczne firmy, bo od nich mogą się wiele nauczyć – zauważa koordynatorka „Start in Poland”. To dlatego wicepremier Mateusz Morawiecki w swoim planie tak wiele uwagi poświęca start-upom. Z jego perspektywy powinny one wejść w jak najściślejszą symbiozę z całą polską gospodarką.•

Przy pisaniu tekstu korzystałem z raportu „Polskie startupy 2016” przygotowanego przez Fundację Startup Poland.

Dostępne jest 10% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.