To była precyzyjnie zorganizowana akcja

Gość Niedzielny 40/2016

publikacja 29.09.2016 00:00

O filmie „Wołyń” z jego reżyserem Wojciechem Smarzowskim rozmawia Edward Kabiesz.

– Dla mnie ważne jest, 
by znowu historycy polscy i ukraińscy zaczęli ze sobą rozmawiać – mówił Wojciech Smarzowski, reżyser „Wołynia”. – Dla mnie ważne jest, 
by znowu historycy polscy i ukraińscy zaczęli ze sobą rozmawiać – mówił Wojciech Smarzowski, reżyser „Wołynia”.
henryk przondziono /foto gość

Edward Kabiesz: Wybiera Pan trudne tematy naszej historii, tematy przemilczane, których nie podejmują inni reżyserzy. Czym kieruje się Pan w swoich wyborach?

{body:BRB}Wojciech Smarzowski: {/body:BRB}Na pewno interesują mnie rzeczy nowe, nieodkryte, ale swoją rolę odgrywa także kwestia przypadku w życiu. Na przykład jeśli chodzi o film „Róża”, przyszedł do mnie Michał Szczerbic, autor tego scenariusza. Tak trafiłem na Prusy. Później obiecałem sobie, że nie będę robił filmów historycznych, bo nie stać nas na nie. Ale odbiór „Róży” przez widzów był tak emocjonalny, że coś się w mojej głowie przestawiło. Pomyślałem sobie, że może trzeba spróbować jeszcze raz. I od razu trafił mi w ręce kwartalnik „Karta”, z relacjami Polaków ocalałych z rzezi na Wołyniu. Taki był początek, bo później zacząłem dużo czytać. Temat zresztą od początku nie był mi obcy, bo pochodzę z Podkarpacia i wiedziałem swoje o banderowcach.

Dostępne jest 17% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.