Skandal z „Wołyniem”

Film Smarzowskiego nie spodobał się festiwalowemu jury.

Rok w rok werdykty jury Festiwalu Filmów w Gdyni budzą kontrowersje. W tym roku na przykład jury nie zauważyło „Wołynia” Wojciecha Smarzowskiego. No, może trochę zauważyło, przyznając mu drugorzędne nagrody, jednak całkowicie pominęło w kategoriach najważniejszych. To decyzja skandaliczna, bo film z pewnością przynajmniej na jedną z głównych nagród zasługuje. Na szczęście decyzje jury nie bardzo obchodzą widzów, którzy głosują, kupując bilety na film. Tak było w ubiegłym roku z filmem „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej.

„Ostatnia rodzina” jest filmem bardzo dobrym, wydawało się więc, że walka o główną nagrodę, czyli Złote Lwy, rozegra się pomiędzy filmem  Jana P. Matuszyńskiego a „Wołyniem”.  Zwyciężył film o toksycznej rodzinie, który dotyka tematów uniwersalnych, ale film Smarzowskiego również. To także przecież opowieść o miłości, cierpieniu, nienawiści i śmierci. I, co ważne, jest pierwszą, i do tego udaną, próbą pokazania na ekranie tragedii  Polaków w czasie rzezi na Wołyniu w 1943 roku. Film pokazuje wydarzenia z polskiej perspektywy, jest brutalny, drastyczny, chociaż reżyser nieunikający w swej twórczości drastycznych środków wyrazu stara się nie przekraczać  granic wrażliwości widza. Po obejrzeniu „Wołynia” nie mamy wątpliwości, że ta krwawa rzeź była zaplanowanym i sterowanym przez ukraińskich nacjonalistów ludobójstwem, w którym brali udział „zwykli” ludzie. Polaków mordowali sąsiedzi, znajomi czy nawet członkowie rodziny. Z różnych powodów,  dokonując niewyobrażalnych okrucieństw. Smarzowski nie ukrywa, że te działania budziły chęć odwetu. Pokazuje także, że wśród ukraińskiej społeczności byli też tacy, którzy starali się pomagać mordowanym Polakom, czasem za cenę życia.

Stanisław Srokowski, autor opowiadań, które posłużyły za kanwę scenariusza, powiedział kiedyś, że Kresowian zabito dwa razy. Raz fizycznie, a drugi raz poprzez niepamięć. Po raz trzeci, oczywiście nieco przesadzam, usiłuje to zrobić jury Festiwalu Filmów w Gdyni.

Film Smarzowskiego przywraca pamięć o tych wszystkich zamordowanych i wypędzonych  z rodzinnej ziemi. Reżyser w swoich wystąpieniach podkreśla, że jego film nie jest podręcznikiem historii. Ma jednak o wiele większą siłę oddziaływania niż szczątkowe lekcje historii w szkole. Tym większą, że doświadczenia z polskim filmem historycznym po roku 1989 nie były do tej pory zbyt udane.