A więc wojna

Jacek Dziedzina

Kiedy Bóg idzie na wojnę, nie należy się wtrącać. Zwłaszcza jeśli sami dotąd przegrywaliśmy wszystkie bitwy.

A więc wojna

Lech Dokowicz i Maciej Bodasiński, twórcy znakomitych dokumentów, pokazujących konkretne działanie żywego Boga w świecie, opowiadali tydzień temu o świadectwie pewnego księdza z USA. Zapalony obrońca życia, oddany sprawie, od dekad uczestniczył w organizowaniu protestów, marszów, pikiet pod klinikami aborcyjnymi. Po latach takiego ciągłego ludzkiego napisania mięśni przyszła refleksja: to wszystko nie przynosi skutku. Nie wiedział dlaczego. Jego ludzie angażowali w sprawę profesjonalistów, wszystkie kampanie pro-life były organizowane na najwyższym poziomie, uwzględniającym wszelkie możliwe techniki PR. Bez rezultatu. Spektakularne akcje nie zmieniły mentalności na tyle znaczącej części społeczeństwa, by można było walczyć o zmianę prawa z silnym poparciem społecznym. I gdy tak pytał samego siebie, w czym jest problem i „o co właściwie kaman?”, usłyszał odpowiedź: „Bo się nie modlisz”. To odkrycie zmieniło wszystko: zamiast masowych demonstracji pod kliniką aborcyjną, w pobliskim budynku zorganizował całodobową adorację Najświętszego Sakramentu. Ludzie zmieniają się co dwie godziny. Całą dobę, przez cały tydzień. Pod kliniką stoją tylko dwie osoby: jedna z różańcem w ręku, druga podchodzi do kobiet, które idą na „zabieg”. Nie ma na razie danych o efektach. Ale niemożliwe, by TO nie przyniosło efektu. Prędzej czy później.

"Nieraz przychodzi czas, kiedy Bóg przystępuje do bitwy z wrogiem rodzaju ludzkiego i błędem jest zaciągać się do armii. Kiedy Bóg idzie na wojnę, nie należy się wtrącać, nie należy angażować się do tych czy innych oddziałów, nie należy dzielić świata na złych i dobrych. W takich chwilach prosi nas tylko o opiekę nad pszenicą, a nie o wyrywanie kąkolu”. To słowa abp. Jorge Mario Bergoglio, dzisiejszego papieża Franciszka. Nie są wezwaniem do dezercji, do bierności. Nie jest to propozycja złożenia broni i nieangażowania się w politykę, rezygnacji z zabiegania o lepsze ustawodawstwo. To raczej wezwanie do tego, do czego doszedł wspomniany ksiądz z USA: jest taki moment, kiedy nasze środki się kończą, kiedy przegraliśmy wszystkie stoczone bitwy. Jest taki rodzaj bitwy, którą musi stoczyć sam Bóg. Trzeba tylko pozwolić Mu stoczyć tę bitwę. Nie wtrącać się – także poprzez stosowanie metod, które nie są Mu w tej wojnie potrzebne. Zwłaszcza jeśli sami już wiemy, że nic nimi nie zwojowaliśmy.