Obrona Boga

ks. Tomasz Jaklewicz

|

Gość Niedzielny 39/2016

publikacja 22.09.2016 00:00

Film „Bóg nie umarł” prowokuje do wielu pytań. Jak chrześcijanie mają się przeciwstawić „misyjnemu” ateizmowi? A może powinni zrezygnować z wojen kulturowych? Czy umiemy przekonująco bronić naszej wiary?

Bóg nie umarł, rok prod. 2014,
reż. Harold Conker. Wykonawcy: Kevin Sorbo,  Shane Harper, 
David A.R. White, Dean Cain. Bóg nie umarł, rok prod. 2014, reż. Harold Conker. Wykonawcy: Kevin Sorbo, Shane Harper, David A.R. White, Dean Cain.

Film, powiedzmy to szczerze, nie jest arcydziełem. Osadzony w amerykańskich realiach, momentami razi dydaktyzmem, ale wielu odnajdzie w nim coś z historii własnych zmagań o wiarę. Więc warto go zobaczyć. Twórcy filmu przypominają, że chrześcijańskie przekonania wymagają obrony. Zdarzają się sytuacje, kiedy wybór za Bogiem lub przeciwko Niemu stawia wiele spraw w życiu na ostrzu noża, zmusza do trudnych decyzji. Trzeba nieraz stanąć w obronie Boga. To wymaga cywilnej odwagi, przeciwstawienia się presji środowiska, dominującej opinii, narażeniu się na straty ze względu na Chrystusa. Konieczne są ponadto argumenty, uzasadnienie swojego wyboru, umiejętność odpowiedzi na zarzuty stawiane Bogu i Kościołowi. To oczywiście nic nowego. Już św. Piotr w Pierwszym Liście wzywa: „bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1 P 3,15). Ludzie wierzący powinni umieć wyjaśnić powody, dla których wierzą. Jest to tym bardziej aktualne w sytuacji dzisiejszej, gdy dominująca kultura nie tylko nie sprzyja wierze, ale często ją kwestionuje i próbuje usunąć z przestrzeni publicznej.

Tak zwany katolicyzm otwarty uważa, że można i trzeba unikać bezpośredniego starcia z coraz bardziej agresywnym sekularyzmem, że trzeba postawić na dialog i porozumienie ponad podziałami i zakończyć tzw. wojny kulturowe. Pytanie, czy to jest możliwe? Czy nie oznacza to w istocie rezygnacji z prawa do bycia chrześcijaninem i życia w zgodzie z własnym sumieniem?

Bóg na uniwersytecie

Akcja filmu rozgrywa się w środowisku uniwersyteckim. I nie jest to przypadek. Bez wątpienia to właśnie wyższe uczelnie są dziś jednym z głównych miejsc konfrontacji światopoglądu opartego na autorytecie Boga ze światopoglądem liberalnym, który w miejsce Boga stawia wolne, niczym nie skrępowane, jednostkowe „ja”. Jeden z głównych bohaterów filmu to profesor, który narzuca swoim studentom ateistyczne poglądy, wykorzystując przewagę, którą mu daje stanowisko i powołując się na „naukowość” ateizmu. Może wydawać się on postacią przerysowaną. To jednak w pewnym sensie postać symboliczna, pokazująca trend wzbierający na sile w ostatnich latach. Na amerykańskich wyższych uczelniach od lat panuje klimat antychrześcijański.

Już kilka lat temu prof. Joseph Mellichamp z Uniwersytetu Alabamy na łamach GN zwrócił uwagę, że na uniwersytetach w USA zanika ideał szukania prawdy. Polityczna poprawność i postmodernizm opanowały naszą kulturę do tego stopnia, że dla wykładowców nie jest ważne, jakie są fakty, jaka jest prawda. „Oni mają swoje założenia i tego się trzymają. Są tak długo tolerancyjni, dopóki się z nimi zgadzasz, ale przestają być tolerancyjni, kiedy myślisz inaczej. Studenci poddają się wpływom opinii profesorów, a niektórzy boją się mieć inne zdanie, żeby nie mieć kłopotów”. Dokładnie taka sytuacja pokazana jest w filmie. Profesor Mellichamp zwraca uwagę, że represje dotykają zwłaszcza chrześcijan. „Ludzie, którzy głoszą publicznie swoje chrześcijańskie poglądy, spotykają się z agresywną postawą środowiska. Twoi koledzy z uczelni zaczynają cię unikać, przestają się odzywać do ciebie, otrzymujesz agresywne listy, masz kłopoty z przeprowadzaniem swoich badań. Spotkałem niedawno młodego socjologa, chrześcijanina, który powiedział mi, że jeśli ujawniłby publicznie swoje chrześcijańskie poglądy, to nie dostałby stałego zatrudnienia na uczelni”. Profesor Mellichamp szacuje, że 90 proc. kadry uniwersyteckiej to ludzie o światopoglądzie liberalnym. Twierdzi, że na bardziej prestiżowych uczelniach ten procent jest jeszcze większy. Tę diagnozę potwierdził kard. Timothy Dolan z Nowego Jorku w wywiadzie dla GN. Jako jeden z głównych ośrodków agresywnego sekularyzmu obok mediów, przemysłu rozrywkowego i polityki wskazał właśnie wyższe uczelnie.

Jak to wygląda u nas? Sytuacja na pewno jest lepsza niż na Zachodzie, ale nie łudziłbym się, że jest diametralnie inaczej. Presja sekularyzacyjna idąca przez różne globalne czy europejskie instytucje, biurokratyczne struktury, fundacje, punktacje itd. jest obecna i na naszych uczelniach. Widać wyraźnie, jak tym trendom ulegają także w jakimś stopniu wydziały teologii, które aby uzyskać fundusze, muszą de facto dostosować się do systemu, w którym pytanie o prawdę jest skutecznie zagłuszone. Czy duszpasterstwa akademickie nie popadły w jakiś rodzaj stagnacji, zamykania się w kręgach małych „fan clubów”?

Zrezygnować z wojny kulturowej?

To, co się dzieje na uniwersytetach, jest częścią większej całości. Uczelnie to jeden z frontów tzw. wojny kulturowej. Dodajmy, frontów najważniejszych, bo to na uczelniach rozgrywa się walka o ludzi młodych i zdolnych, o to, jak będą mieli poukładane (lub niepoukładane) w głowach ci, którzy już za chwilę wejdą do elit rządzących światem. To jest walka o rząd dusz. W ostatniej „Więzi” George Weigel w wywiadzie diagnozuje: „Tę wojnę wypowiedziała kulturowa i polityczna lewica, która jest gotowa użyć agresywnych metod walki: od dręczenia i zawstydzania, aż po kary sądowe. To dobry przykład tego, co miał na myśli kard. Joseph Ratzinger, gdy w 2005 roku mówił o »dyktaturze relatywizmu«. Nie wydaje mi się, aby ludzie wyznający wiarę biblijną mieli jakikolwiek inny wybór, jak tylko – mając za broń swoje przekonania – podjąć tę walkę”. Weigel twierdzi, że mamy dziś do czynienia wręcz z „nalotem dywanowym” lewicy, „która nie tylko zabiega o to, aby prawo było po jej stronie (jak w przypadku aborcji na żądanie, »małżeństw« gejowskich czy postulatów LGBT), ale jest obecnie zdecydowana użyć prawa, aby wymusić na tych z nas, którzy się z nią nie zgadzają, zobowiązania do lojalności wobec ich projektu lub okrzyknąć nas bigotami niespełniającymi standardów życia publicznego”.

Czy chrześcijanie mogą wycofać się z tej wojny? Czy jest to w ogóle możliwe? Ten sam numer „Więzi” ma na okładce hasło: „Czas zakończyć wojny kulturowe”. To odesłanie do wywiadu z innym Amerykaninem, prof. Charlesem Camosym, który twierdzi, że chrześcijanie powinni wycofać się z walki w imię miłości, braterstwa, wzniesienia się ponad podziały itd. „Polaryzację zastępować solidarnością” – postuluje prof. Camosy. Odnieśmy ten postulat do sytuacji przedstawionej w filmie – co ma zrobić student postawiony przez profesora pod ścianą, zmuszony do wyparcia się Boga. Ma okazać solidarność z ateizmem? Czyli co? Powinien zawiesić swoje poglądy na czas studiów, oddzielić prywatną wiarę od sfery nauki? Albo inne pytanie. Na czym ma polegać solidarność np. z tymi, którzy prawo do zabijania nienarodzonych chcą uznać za prawo człowieka? Mamy się zgodzić z ich postulatami? Są idee, z którymi nie można się zgodzić, a nawet trzeba je zwalczać, ponieważ ich konsekwencje są niszczące dla człowieka. Projekt rezygnacji z wojny kulturowej wysuwany przez środowiska „postępowych katolików” oznacza w gruncie rzeczy przyzwolenie na zło, wycofanie się z dawania świadectwa prawdzie przyniesionej przez Chrystusa. To jest pokusa, która – jak to pokusa – przychodzi w przebraniu dobra.

Wojny kulturowe są w gruncie rzeczy społecznym aspektem odwiecznej wojny, która toczy się w świecie od Adama i Ewy. To walka prawdy i kłamstwa, dobra ze złem, walka o zbawienie człowieka. Walka duchowa toczy się najpierw na płaszczyźnie życia pojedynczego człowieka, ale również na płaszczyźnie społecznej. Cały Stary Testament to zmaganie o wierność ludu Bożego, a nie tylko pojedynczych ludzi. W gruncie rzeczy historia ludu wybranego to przecież jedna wielka wojna kulturowa – starcie wiary biblijnej z politeizmem, z fałszywymi bóstwami, z pogaństwem, które militarnie, kulturowo bywało o wiele silniejsze niż mały Izrael. Współczesne wojny kulturowe są niczym innym jak walką duchową, tyle że toczoną w instytucjach, mediach, internecie, w parlamentach, teatrach, salach kinowych itd. Dezercja z tego frontu oznaczałaby zgodę na założenie „żyjmy tak, jakby Bóg nie istniał”.

Kościół, jak podkreśla papież Franciszek, musi być szpitalem polowym dla tych, którzy zostali dotkliwie poranieni w bitwach współczesnej kultury. Przy czym lekarstwem w tym szpitalu nie może być sama tylko czuła miłość, ale w równej mierze prawda, której brakuje jak tlenu w wielu wymiarach społecznego życia.

Bronić Boga,
ale jak?

W filmie młody student Josh okazuje się człowiekiem, który skutecznie podejmuje intelektualne wyzwanie w sporze z profesorem ateistą. Nie jest to dla niego potyczka czysto intelektualna. Ceną, którą bohater godzi się zapłacić, jest rezygnacja z kariery na uczelni, a także utrata ukochanej dziewczyny. Obrona Boga, której podejmuje się Josh w sali wykładowej, pokazuje, że był człowiekiem nie tylko odważnym, ale również zdolnym do uzasadnienia wiary w Boga. Aby wyjść zwycięsko z konfrontacji z ateizmem, konieczna jest wiara inteligentna, przemyślana, gotowa do odpowiedzi na argumenty przeciwników. A z tym jest problem.

W ostatnich latach niektórzy ateiści zaangażowali się w swego rodzaju działalność „misyjną”. Sztandarowe nazwiska tego nowego ofensywnego ateizmu to Richard Dawkins, zoolog, autor książki „Bóg urojony”, oraz Christopher Hitchens, dziennikarz, krytyk św. Matki Teresy. Na poziomie kultury popularnej ich odpowiednikiem jest Dan Brown i jego słynny „Kod Leonarda da Vinci”. Cechą wspólną tych trzech autorów jest to, że poziom ich polemiki z chrześcijańskim światopoglądem jest szalenie prymitywny. Posługują się inwektywami, uproszczeniami, półprawdami udającymi naukowość. W gruncie rzeczy żerują oni na ignorancji wierzących. I tu trzeba się uderzyć we własne piersi i pytać, dlaczego chrześcijanie tak łatwo ulegają pod presją pseudonaukowego bełkotu? Czy problemem Kościoła nie jest jakiś rodzaj wtórnego analfabetyzmu religijnego?

Jakimi argumentami posługuje się Josh w swojej obronie wiary? Wykazuje, że naukowy obraz świata nie jest sprzeczny z tym, co o stworzeniu świata mówi Biblia. Co więcej, współczesna wiedza naukowa o początku świata raczej sprzyja wierze niż ją podważa. Bohater konfrontuje się z pytaniem o zło, które bywa najczęstszym argumentem przeciwko Bogu. Jak można pogodzić prawdę o dobrym Bogu z rzeczywistością zła? Sedno tkwi w wolności, która jest warunkiem dobra. Dobro może pochodzić tylko z wolnego wyboru, ale aby wolność nie była iluzją, możliwe staje się zło. Josh zwraca też uwagę, że Bóg jest ostatecznym uzasadnieniem dla moralności. Przejmowanie się dobrem i złem ma sens tylko wtedy, gdy nasze życie rozgrywa się wobec Kogoś, kto jest ostateczną sprawiedliwością. Tak w ogromnym skrócie przedstawiają się argumenty Josha. I nie chodzi tutaj o „udowadnianie” Pana Boga, ale o wykazywanie, że wiara w istnienie Boga ma solidne racjonalne podstawy. Jak pisał Vittorio Messori, chodzi o „nieustraszoną obronę i nieustanne proponowanie dowodów na to, by wierzyć. W sposób spokojny, a przez to właśnie nieustępliwy, w oparciu o dane, wiadomości, rozumowanie, a nie sentymentalne wezwania albo błyskotliwe retoryczne dyskursy, lub, co gorsza, inwektywy i narzekania na podłość czasów”.

Przez całe wieki Kościół rozwijał tzw. apologetykę, czyli sztukę obrony wiary przed zarzutami jej przeciwników. Niestety, po Soborze Watykańskim II apologetykę zastąpiono teologią fundamentalną, która miała być nauką niekonfrontacyjną, pozytywną, dialogową. Dziś już widać wyraźnie, że to ślepy zaułek. Kościół uległ w dużym stopniu naiwnemu wyobrażeniu, że wiara w naszych czasach nie wymaga już obrony. Prawda jest taka, że Bóg wymaga obrony i zawsze tak będzie. W kontekście współczesnych wojen kulturowych duszpasterze i wierni potrzebują dobrej aktualnej apologetyki, czyli przekonujących odpowiedzi na współczesne kwestionowanie czy wręcz szkalowanie wiary. Znakomitym przykładem apologetyki było pisarstwo G.K. Chestertona czy C.S. Lewisa, albo telewizyjne katechezy bp. Fultona Sheena. Dziś ich język, choć piękny, nieco już trąci myszką. Pojawiły się nowe wyzwania związane z rzeczywistością cyfrową; świat szybko się zmienia. Sekularyzm jest o wiele bardziej agresywny, ma więcej środków perswazji, dzięki mediom jego wpływ na formatowanie umysłów (zwłaszcza młodych) jest wszechpotężny. Jako chrześcijanie potrzebujemy nowego języka, nowego stylu, w którym potrafimy ukazać piękno i nieprzemijającą wartość prawdy o Bogu żywym. Walcząc o Boga, walczymy o człowieka.

W ostatniej potyczce profesor pyta Josha: „Twierdzisz, że wszystko sprowadza się do wyboru: wierzyć (w Boga) czy nie?”. Josh odpowiada: „Tak, zawsze tak było”.•

Dostępne jest 9% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.