Długo jeszcze?

Marcin Jakimowicz

publikacja 25.09.2016 06:00

Czemu to tyle trwa? Wydaje się, że nasza modlitwa odbija się od ściany, nie widzimy żadnych przełomów. Warto dalej szturmować niebo? A może dać za wygraną?

„Cały dzień modlę się za przyjaciela. Co mogę robić innego?” – notował w swym dzienniku saletyn o. Bohdan Dutko. „Cały dzień modlę się za przyjaciela. Co mogę robić innego?” – notował w swym dzienniku saletyn o. Bohdan Dutko.
Roman Koszowski /Foto Gość

Wielką moc posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego (Jk 5,16). To słowo powraca do mnie od miesięcy. Może dlatego, że zbyt łatwo składam broń i wchodzę w narzekanie osła, zamęczającego otoczenie swoim: „Daleko jeszcze?”.

W ciągu dwóch ostatnich lat zetknąłem się ze wspólnotami, które odważnie głosiły, że „Bóg jest ekstremalnie dobry”, a Jego imię brzmi Jahwe Rapha („Bóg jest uzdrowieniem”). Głosząc szereg konferencji na ten temat, nie doświadczały żadnych przełomów. To były słowa wypowiadane pod prąd, w kompletnej ciemności. Wspólnoty nie decydowały się jednak na zmianę tematu. Były wierne Słowu.

Po pewnym czasie Bóg zaczął w niezwykły sposób potwierdzać to nauczanie. Takie konkretne doświadczenie miały między innymi krakowski Głos na Pustyni czy Głos Pana ze Skierniewic. W posłudze lidera tej drugiej grupy, Marcina Zielińskiego, o wiele bardziej fascynują mnie nie tyle znaki i cuda, których Bóg dokonuje dzisiaj, ile okres jałowy, pustynny: czas, gdy przez cztery lata modlił się, nie widząc żadnych owoców. Dlaczego nie zrezygnował? Dlaczego nie dał za wygraną, tylko desperacko oczekiwał realizacji słów: „Na chorych kłaść będą ręce, a ci odzyskają zdrowie”? Ja rezygnuję po kilku nieudanych próbach (a nie ukrywam, że często już po pierwszej).

– Nosiłem w sercu nieprawdopodobny głód obecności Boga. Żywe pragnienie, by wszędzie, gdzie będę spacerował, Bóg dotykał ludzi – opowiada o tym czasie Marcin Zieliński. – Modliłem się nad ludźmi i… nie widziałem żadnych owoców. Nic się nie działo. To rodziło frustrację, ale przez cztery lata nie odpuszczałem. Mówiłem: „Jezu, przecież Ty chcesz uzdrawiać! Czytam o tym w Biblii”. Słuchałem mnóstwa świadectw i sam modliłem się nad ludźmi: w szkole, na ulicy, w szpitalach, w Tesco. Podchodziłem do chodzących o kulach, do chorych i… nie działo się nic. Nie odpuściłem, bo czytałem Ewangelię. Byłem tak zdesperowany, że godzinami modliłem się o przełom.

Najbardziej poruszającą historię wytrwałej, nieustępliwej modlitwy usłyszałem niedawno od saletyna o. Bohdana Dutki. Gdy dowiedział się, że jego przyjaciel, ojciec czworga dzieci, zachorował na złośliwy nowotwór, zaczął modlić się i pościć. Każdego dnia prowadził swój prywatny dziennik. Dawno nie czytałem tak wzruszającej lektury. Pokazuje codzienną wierną modlitwę. Zmaganie pełne wzlotów i upadków, gór i dolin, uniesień i zwątpień. Za zgodą 
o. Bohdana zacytuję fragmenty.

Było słychać 
tylko szloch

„Wigilia 2013 r.: Jestem w Trzciance. Pochylam się nad kazaniem na pasterce. Dzwoni telefon. Grzegorz. Krótka rozmowa. W słuchawce usłyszałem inny niż zazwyczaj głos Grzegorza... Coś wydawało mi się dziwnego. Inaczej niż zawsze. Czułem, że coś ukrywa przede mną...”.

„Narodzenie Pańskie: »Mam guza. Podejrzenie raka«... Słuchałem... i wydawało mi się, że to sen... Skończyliśmy rozmowę. Nie dotarło to wszystko do mnie. Ale wiedziałem, że muszę natychmiast jechać do przyjaciela”.

„Świętego Szczepana: Grzegorz powiedział mi, że podczas rozmowy z żoną pocieszał ją, przywołując z pamięci ważne wydarzenie sprzed kilku lat, które wspólnie przeżyli. »Widzisz – mówił do żony − Pan Bóg był wtedy z nami, nie zostawił nas. Nie zostawi nas i teraz...«”.

28.12: Rzeszów, godz. 9.00 rano. W kaplicy domowej naszego nowego domu zakonnego zaczynamy Eucharystię. Są ze mną w koncelebrze prowincjał i proboszcz, a także Grzegorz z Renatą i dziećmi. »Grzegorzu, teraz czujesz się dobrze – czułem ciężar tego słowa − ale za kilka dni, kiedy przyjdą wyniki, może być walka... Już teraz modlę się za Ciebie«.

Nałożyliśmy ręce na Niego... Udzieliłem sakramentu namaszczenia chorych. Przyzywałem Ducha Świętego”.

29.12: Grzegorz jest pasjonatem sportu. Dziś turniej Czterech Skoczni. Milczy. Nic nie dzwoni... Teraz takie sprawy są małej wagi. Wygrał Simon Amman”.

30.12: Godz. 9.00. Eucharystia za Grzegorza... Kiedy Ciało Jezusa leżało na ołtarzu, pomyślałem, że teraz uśpione ciało Grzegorza leży na stole. Lekarze pobierają wycinek. Rozmawialiśmy po 20-tej. Głos miał stłumiony”.

3.01: Telefon od pielęgniarki. Domyślam się po jej głosie... rak złośliwy. Poszedłem do kaplicy. Modliłem się Koronką do miłosierdzia Pana”.

5.01: »Grzegorzu – to jest prawdopodobnie chłoniak, ziarnisty złośliwy! Poczekaj z informacją dla innych, zwłaszcza dla Renaty − do środy...«. Był silny... Chwilami płakał, szlochał. Wstał i wtulił się we mnie. Byłem mu jak ojciec, brat, przyjaciel, powiernik, jak Kościół... Mieliśmy zapłakane oczy. »Wierzę w niebo, ale jeszcze nie chcę tam iść« − powiedział! Ponownie wtulił się we mnie. Płakaliśmy razem. Było słychać tylko nasz szloch. Na przemian: on i ja...”.

6.01: Dziś, w Łagiewnikach w Godzinie Miłosierdzia modliłem się za Grzegorza i Renatę. Przez cały dzień czułem w sobie strach, że za dużo mu powiedziałem. Czy miałem do tego prawo... Wątpliwości... Kim ja jestem? Modliłem się: Panie, zabierz mnie! Jego zostaw! Dziś dzień Ofiarowania Pańskiego! Modliłem się Koronką do miłosierdzia Bożego”.

7.01: Cały dzień modlę się za przyjaciela. Co mogę robić innego?”.

9.01: Noc modlitwy. Żyć pod wiatr... Po raz drugi udzielam Grzegorzowi namaszczenia chorych. Stanął jak orant – wzniesione i rozłożone ręce. Jak Chrystus na krzyżu. Spokojny jak baranek. Nowenna do MB Saletyńskiej, woda z La Salette i prośba o cud uzdrowienia przez wstawiennictwo sługi Bożego Jana Berthie. 

Noc, wiatr, woda, łódź, a oni wystraszeni... tak, jak my!”.

10.01: Jechałem do Warszawy. Potężny korek. Znów deszcz. I znów płacz, szloch i ścisk... Ból. Wołałem do Pana. Uspokoił mnie Różaniec. Postanawiam każdy piątek i wtorek pościć – chleb i woda”.

11.01: »Niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi«. Pamiętam sen. Nie wiem, czy to było w szpitalu w Lublinie, ale widziałem kobietę ubraną w biały fartuch. W dłoniach coś trzymała. Jakby dużą kartkę, może zdjęcie z prześwietlenia? Zaczęła wołać: »Patrzcie, tu nic nie ma, wszystko jest czyste!«. Pamiętam radość tam zgromadzonych”.

15.01: Ranek, jeszcze ciemno. Otrzymałem zapewnienie o modlitwie od bp. Grzegorza Rysia. Wieczór. Eucharystia przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej. Z Ewangelii: »Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych« (Mk 1,29-32a)”.

18.01: Noc, godz. 3.00. »Kiedy prosiłem wielu o modlitwę za Ciebie, mówiąc, że jesteś żonaty i masz czworo dzieci i że najmłodsza Marysia ma dwa latka, usłyszałem od części westchnienie. To prawda, że po ludzku to aż nieludzkie. Niepojęte«”.

23.01: Byłem w szpitalu. Grzegorz spał. Zrobiłem na jego czole znak krzyża. Usiadłem obok i zacząłem się modlić. Był bardzo słaby, cierpiał. Chwilami tracił kontakt.

Komunia św., wypił mało Krwi Pańskiej. W nocy wstaję się modlić. Będę pościć i modlić się do czasu pobytu w szpitalu.

Wysłałem SMS-a: »Niech Pan da Ci dobrą noc Przyjacielu. Jestem wdzięczny Panu, że mogę celebrować z Tobą. On naprawdę Cię uzdrowi!!! Ty śpij, a ja czuwam«. Odpisał: »Dzięki za wszystko Bracie. Właśnie się obudziłem i pomodlę się kompletą«”.

24.01: Pani profesor, niezwykle miły człowiek, mówi: »Proszę księdza, ja nie jestem ani lewicowa, ani prawicowa, ja jestem kościołowa«. Powiedziała, że stan Grzegorza jest ciężki. Rak jest w dużym stopniu zaawansowania.

Po Eucharystii Grzegorz uklęknął i zacząłem z nałożonymi rękoma modlić się o zdrowie dla niego. Potem, tak jak w poprzednie dni, przyłożyłem monstrancję do jego czoła i miejsca, gdzie zagnieździł się rak. Uklęknąłem przy nim i później pobłogosławiłem Najświętszym Sakramentem.

Wróciłem do domu i zacząłem pisać komentarz do internetu na jutro: »Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie« (Mk 16,15-18)”.

26.01: Modlimy się na różańcu. Otwieram Słowo: »I obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby« (Mt 4,23). Śnieg skrzypi pod nogami, idę, odmawiając Różaniec za Grzegorza”.

27.01: Wysyłam SMS-a z Łagiewnik: »Wołam za Ciebie do Pana Miłosiernego. Dla Jego bolesnej męki... UFAJMY! Kochany Przyjacielu!«”.

30.01: »Jestem w Rzymie. Grzegorzu, rano, co za łaska, będę odprawiał za Ciebie Eucharystię przy grobie Jana Pawła II. Ufam, że wysłucha wołania, mnie – grzesznika! Bracie, czuwaj i módl się razem z nami. Pamiętasz, Jeżeli bowiem modlitwa wspólna dwóch wierzących ma tak wielką moc, o ileż bardziej modlitwa biskupa i całego Kościoła! (z listu św. Ignacego Antiocheńskiego, biskupa i męczennika, do Efezjan). Błogosławię Cię”.

4.02: Grzegorz chudnie. Twarz staje się inna. Uwypuklają się kości. Skóra naciągnięta. Mocno wydłużył się nos. »Nakłoń swe ucho i wysłuchaj mnie, Panie, bo biedny jestem i ubogi«”.

12.02: Kraków. Umówiliśmy się na błogosławienie chemii”.

14.02: Znów pojawia się anemia. Mówiłem dziś homilię... Ponownie słowo o uzdrawianiu... »Jeśli do jakiego miasta wejdziecie i przyjmą was, jedzcie, co wam podadzą; uzdrawiajcie chorych, którzy tam są«”.

23.02: Byłem wieczorem u Grzegorza. Był w psychicznym dołku. Zrezygnowany. Mówił o zbliżającej się śmierci”.

24.02: »Lecz jeśli możesz, to zlituj się nad nami i pomóż nam«. Jezus mu odrzekł: »Jeśli możesz? Wszystko możliwe jest dla tego, kto wierzy«”.

„3.03: Noc. Nie mogłem zasnąć. Przyszły mi myśli, aby jechać z Grzegorzem do Rzymu, by sam mógł się modlić u grobu Jana Pawła II.

Rabbi Nachman z Bracławia powiedział: »Uznanie tego, że każda rzecz, która cię spotyka, jest dla twojego dobra, wynosi cię do życia w raju«”.

25.03: Zwiastowanie Pańskie. Jutro Grzegorz ma tomografię. Jadąc do Rzeszowa, modliliśmy się razem brewiarzem i koronką”.

27.03: Rozmawiałem z profesor. Co za cudowne wiadomości... Guz zmniejszył się o połowę. Ale zakazała wyjazdu na kanonizację... Szkoda... Odprawiałem Mszę św. dziękczynną”.

„Czerwiec. Grzegorzowi zrobiono »kontrast«. Nie znaleziono żadnych komórek rakowych. Całkowite uzdrowienie!”.

Lekcja słuchania

Czemu to tak długo trwa? Dlaczego Jezus uzdrawiał błyskawicznie, jednym słowem wyganiał demony, a my latami czekamy na duchowy przełom? – Bóg nie wartościuje tak jak człowiek. Człowiek myśli: więcej to znaczy lepiej. A Bóg bada serce. Potrafi czekać – opowiada Bogdan Kocańda, franciszkanin z Rychwałdu, wieloletni egzorcysta. – Po co? By Jego miłość weszła w reakcję z naszą wolnością. Bóg nieustannie bada nasze serce. Często modląc się, nie zastanawiamy się nawet, jakie formułki wypowiadamy, a On nosi w swym sercu inną tęsknotę: pragnienie zażyłej relacji, bliskości, spotkania. Długa modlitwa sprawia, że nasze serce wtapia się w serce Boga. Ona bardzo oczyszcza nasze motywacje, intencje. Nauczyliśmy się żyć w przestrzeni działań natychmiastowych, akcja-reakcja. Wielu z nas ogranicza moc Bożą do oczekiwania, „aż coś się stanie”. Nie zauważamy wówczas, że On chce mówić do nas przez cały czas!

Usłyszałem kiedyś: „Gdy siódmy raz modlisz się o coś, to znaczy, że sześć razy źle się modliłeś”. To znaczy, że w twojej modlitwie nie było wiary. Nie wiem, czy tak jest… Wiem jedno: Bóg daje nam czas po to, by nasza wiara mogła wzrosnąć. Jemu zależy na tym, byśmy usłyszeli, jakie są Jego pragnienia. Porusza mnie historia Dawida. Z grzechu z Batszebą rodzi się syn. Gdy jest umierający, Dawid zaczyna się gorąco modlić. Błaga o cud. Ale gdy Pan wypowiada słowo objawienia, a syn umiera, Dawid ku zdumieniu wszystkich wstaje i wraca do życia. Nie rozdziera szat. Usłyszał słowo Boga i to mu wystarcza. Bóg daje nam czas na lekcję słuchania.

W Psalmie 85 czytamy, że „łaskawość i wierność spotkają się ze sobą”. Warto wiernie czekać na łaskę. − Nie zapominajmy, że Bóg to miłość, ogrom majestatu, a nie kolega z pracy, z którym mejlujemy, siedząc przy tym samym biurku – podpowiada o. Michał Zioło, trapista. − Pokora i mądrość objawiają się w czekaniu: „Wielkim czekaniem czekałem na Pana”. Czekanie ma być wielkie, żeby było godne przyjąć Wielkiego Boga. A On w tym czasie przez Ducha Świętego rozszerza nasze serca, by były zdolne zrozumieć i przyjąć godnie odpowiedź. Odpowiedź nie jest nigdy na naszą miarę!

TAGI: