Czujność rezolucyjna

Rezolucje nt. „stanu demokracji w Polsce” nie świadczą o Polsce, tylko o stanie świadomości ich autorów.

„Ktokolwiek liczy na rozejście się sprawy po kościach oraz na to, że Unia, która przeżywa głęboki kryzys, nie będzie miała czasu na zajmowanie się przestrzeganiem praworządności w Polsce, srogo się pomyli” – mówił dziś w radiowej Jedynce Robert Tyszkiewicz, poseł Platformy Obywatelskiej. „Głosowanie przypomina wczorajszy wynik Legii w Lidze Mistrzów – wszyscy praktycznie oprócz zwolenników Brexitu opowiedzieli się za tą rezolucją” – mówił z wyraźną satysfakcją. Komentował w ten sposób kolejną rezolucję Parlamentu Europejskiego przeciw Polsce.

Tak, tak, ja wiem, że rezolucja formalnie nie jest przeciw Polsce, tylko przeciw obecnej władzy. W praktyce wygląda jednak na to, że eurodeputowani w swojej znacznej większości postanowili ukarać Polaków za to, że podjęli niewłaściwy, ich zdaniem, wybór. A skąd to ich zdanie się wzięło? Przecież nie znają Polski tak dobrze jak Polacy, którzy, sądząc z sondaży, nieszczególnie podzielają obawy o stan polskiej demokracji.

Otóż wiedzę o Polsce czerpią po pierwsze z informacji przekazywanych im przez kolegów z PO, PSL i SLD, rozgoryczonych porażką wyborczą – ich listę łatwo ustalić, bo to oni głosowali za rezolucją (przeczytaj tekst Kto z polskich europosłów głosował za rezolucją). Ich akurat można zrozumieć – są w opozycji, a chcą to zmienić, trudno jednak ich stanowisko nazwać obiektywnym.

Drugie źródło to agresywna antypolska propaganda, uprawiana na dużą skalę w zachodnich mediach, a z której słabo zdajemy sobie sprawę. Jeden z jej przykładów właśnie wczoraj dotarł do świadomości Polaków za sprawą filmu „Polska: zagrożenia poszanowania prawa”, który pojawił się na oficjalnym profilu Parlamentu Europejskiego. Polska wygląda tam jak pole bitwy między siłami jasności i ciemności. Po jasnej stronie są oczywiście środowiska aktywistów homoseksualnych, a po przeciwnej faszyści, ksenofoby i homofoby.

No i skąd ma wiedzieć europoseł, który spojrzy na coś takiego, że w Polsce te sprawy w ogóle nie stanowią problemu. Nawet jeśli nie jest zakręcony na punkcie homopromocji, to nie ma pojęcia, że akurat Polska na tle innych krajów UE jest krajem spokojnym i bezpiecznym. Takie rzeczy jak na filmie to kompletny margines, w przypadku homodziałaczy nachalnie importowany z Zachodu, a w przypadku narodowców rozdymany przez Salon jako wielka siła, mogąca zrodzić nowy, tym razem polski, nazizm.

Ile to ma wspólnego z prawdziwą Polską? Tyle, ile niejaki Andrzej Hadacz ma z narodowcami. Tak się bowiem pechowo dla propagandzistów złożyło, że na filmiku w roli odrażającego nacjonalisty występuje właśnie ten pan, zawodowy prowokator, człowiek o wielu twarzach, przybieranych w zależności od politycznego zamówienia. Takie wpadki jednak nie zdarzają się często i propaganda na temat Polski wygląda zwykle wiarygodniej.

Warto wiedzieć takie rzeczy, choćby po to, żeby mieć odpowiedni stosunek do tego typu rezolucji, jakie produkują w PE.