Dziwowisko

Jadąc na 27-letnich traktorkach z kolorowymi przyczepkami, bardziej przypominają cyrkową ekipę niż pielgrzymkę. A jednak na liczącej 1900 km trasie, w dobrym tempie 14 km na godzinę, z powodzeniem głoszą dobrą nowinę o pojednaniu.

Na początku ich drogi ktoś, patrząc na kolorowe naklejki z postaciami świętych umieszczone na przyczepkach, zapytał, co reklamują.

– Pojednanie – odpowiedział ks. Mirek Tosza, szef i założyciel wspólnoty „Betlejem” z Jaworzna.

21 sierpnia razem z czterema mieszkańcami i przyjaciółmi wspólnoty, pomagającej ubogim, bezdomnym i uzależnionym, wyruszył na trasę do w Lisieux. To sanktuarium św. Tereski od Dzieciątka Jezus, która jest patronką istniejącej od 20 lat wspólnoty. Żeby uczcić ten jubileusz, ks. Mirek wymyślił trzy pielgrzymki do tego miejsca – autokarową, pieszą i na traktorach. Wszyscy mają się spotkać u celu 1 października, w święto autorki „Dziejów duszy” .

Ktoś spyta, dlaczego to ślimacze tempo jest dobre. Otóż gdyby poruszali się z prędkością przeciętnego samochodu, nie mieliby motywacji, żeby tak często się zatrzymywać, rozmawiać z napotkanymi ludźmi, zauważać malujący się na ich twarzach uśmiech drwiny, ale też wielką akceptację i zainteresowanie.

– To wielka próba dla mojej dumy – mógłby powiedzieć ks. Mirek, decydując się na jazdę 27-letnim, trzęsącym się traktorem, z rurą wydechową umieszczoną na wysokości twarzy, tak że spaliny inhalują kierującego, na dodatek ciągnącym przyczepkę przypominającą cygański lub cyrkowy wóz.

Podobne słowa wypowiedział bohater filmu Davida Lyncha „Prosta historia” – 70 letni Alvin, robotnik z Iowa, który zdecydował się pokonać na kosiarce 390 km, by dotrzeć do chorego brata i pogodzić się z nim. Nie zrobił prawa jazdy ze względu na problemy zdrowotne i tylko taki środek lokomocji umożliwiał mu odbycie podróży. Dawał też komfort samotności, niezbędnej, by dojrzeć do trudnego pogodzenia.

Jadący z ks. Mirkiem wyświetlają spotkanym na trasie film i opowiadają o potrzebie pojednania. Bo to przede wszystkim ich wyprawa po pojednanie z sobą samym, po latach picia, zrywania rodzinnych więzi, totalnego zagubienia. Każdy ich dzień rejestruje towarzysząca im ekipa dokumentalistów, współpracowników Lyncha. Swoją drogą po dotarciu do Lisieux warto byłoby ich spytać, jak ta praca wpłynęła na ich wiarę w Pana Boga. Przecież przez półtora miesiąca obserwowali, jak w trudnych warunkach dawali jej świadectwo filmowani bohaterowie.

Ekipa ks. Toszy jest już w Niemczech. Traktorom zdarzyło się kilka awarii, ale w ich naprawie życzliwie pomagali napotkani ludzie. – Czasem coś się nam musi rozlecieć, posypać, żebyśmy poznali prawdziwych przyjaciół i zaznali ludzkiej troski i serdeczności – mówi ks. Mirek, który na trasie głosi spontaniczne rekolekcje.

Można by go sparafrazować, mówiąc, że czasem trzeba się narazić na śmieszność, żeby zwrócić uwagę na to, co najważniejsze. Tak jak oni, dla niektórych będący dziwowiskiem, dla innych przyciągającym uwagę znakiem. Wystarczy krótko z nimi pogadać, zobaczyć, jak się modlą, żeby być pewnym, że pielgrzymują na chwałę Pana Boga.