Kodziarze wyklęci

Franciszek Kucharczak

|

GOSC.PL

O co chodziło szefowi KOD? Czyżby pozazdrościł bohaterom uroczystości i też chciał mieć godny pogrzeb?

Kodziarze wyklęci

Choć już kolejne doby mijają od pogrzebu „Inki” i „Zagończyka”, trwa wciąż, zwłaszcza w mediach Tomaszo-Lisowych, płacz nad martyrologią działaczy KOD, których ponoć spotkała w Gdańsku wielka krzywda. Jaka konkretnie nie całkiem wiadomo, bo trwają jeszcze uzgodnienia, czy pana Szumełdę pobito, czy chciano pobić i co mu się konkretnie stało, bo według jednej (własnej) relacji miał „rozwaloną rękę”, a według innej (też własnej) zdarty naskórek. Na pewno natomiast Mateusz Kijowski nasłuchał się okrzyków „alimenciarz”, tudzież „precz z komuną”. A nasłuchał się, bo pchał się, i to pod flagą z logo KOD, w sam środek tłumu, o którym doskonale wiedział, że niekoniecznie go lubi. To coś takiego, jakby Jarosław Kaczyński przespacerował się przed frontem wiecu KOD w koszulce z napisem „PiS - twoja partia”. To byśmy dopiero mieli mowę miłości i (ręko)czyny miłości bliźniego. I wtedy zapewne przeczytalibyśmy (nie bez racji), że Kaczyński jest prowokatorem i sam sobie winien.

Agresji, oczywiście, nie powinno być, ale szefostwo KOD to nie małe dzieci i wiedzą, że na dużych zgromadzeniach, nawet odbywających się w kontekście kościelnym, zawsze trafią się ludzie nie całkiem opanowani i niezupełnie „wyrobieni chrześcijańsko”. Pytanie zatem, o co naprawdę chodziło panu Kijowskiemu? Czyżby pozazdrościł bohaterom uroczystości i też chciał mieć godny pogrzeb? On sam napisał: „Na Mszy św. chciałem się modlić za bohaterów i Polskę. Bandyci chcieli mnie zlinczować”.

Cóż, można uznać, że ten nagły przypływ pobożności i patriotyzmu nie jest prowokacją, lecz oznacza zmianę poglądów Mateusza Kijowskiego. No można, kto komu zabroni. Żyjemy w wolnym kraju, no nie?