Dyskretnie wrzuć na luz

Cóż to za bojownik wolności, który domaga się od wszystkich wokół, by swoją ograniczyli, bo jego własnej jakoś ciasno.

Klient wszedł do banku, zauważył u pracownicy łańcuszek z gwiazdą Dawida. Ubodło go to do żywego, więc się poskarżył kierownictwu i zażądał, by obsługiwał go kto inny.

W takiej sprawie zabrał głos Rzecznik Praw Obywatelskich. Uznał, że dyskretne uzewnętrznianie przekonań religijnych w miejscu pracy nie jest naruszeniem niczyich uczuć i każdy ma do tego prawo.

Z jednej strony dziwię się trochę, że RPO musi się takimi rzeczami zajmować, bo sprawa świadczy w pewnym sensie o kulturze społeczeństwa, w którym muszą istnieć instytucje odpowiedzialne za egzekwowanie zasad, bądź co bądź, dobrego wychowania.

Z drugiej strony dobrze, że się wypowiedział w sposób zdroworozsądkowy. Byłoby znacznie gorzej, gdyby sprawa pozostała niedopowiedziana i dawała pole do dyskryminowania ludzi z powodu ich religijności, ale nie tylko.

Dziwi mnie jednak nieodmiennie, gdy tego typu sprawy wypływają co jakiś czas w mediach. Nie ma przecież logiki w tym, że ktoś robi awantury w imię tolerancji i wolności, uderzając jednocześnie w wolność innych ludzi. Domaga się szacunku dla wartości, ale tylko pod warunkiem, że są to wartości jego własne.

I ów bojownik wolności zmusza wszystkich wkoło, by swoją wolność ograniczyli, bo jego własna jest tak rozdęta, że normalnie nie może się pomieścić w świecie pełnym różnych ludzi.

Ta konkretna sprawa dotyczy akurat symboli religijnych. Jest to temat istotny, szczególnie dla osób, które są ze swoją religią mocno związane. Jeśli nie zagrażają w żaden sposób innym, nie powinno im się robić trudności.

Bo tak naprawdę, czy to takie straszne, że ktoś nosi na szyi np. krzyż? Dla człowieka, który ma kontakt z taką osobą, może to być co najwyżej sygnał taki: „o chrześcijanin, powinienem być przez tę osobę uczciwie potraktowany”. Gorzej, jeśli to przeczucie się nie sprawdzi i np. kasjerka z krzyżykiem na szyi będzie próbowała klienta oszukać. Wtedy mamy dysonans: niby chrześcijanin, a szuja. I gotowe zgorszenie, które trudno będzie naprawić.

Dlatego warto mieć świadomość, że symbole religijne noszone w miejscach publicznych, to nie jest manifestacja własnej wolności, ale też stawianie sobie samemu pewnych wymagań wynikających z religii. I dotyczy to wszystkich religii, bo wiedza książkowa na ich temat to jedno. Ale spotkanie z żywym człowiekiem, świadkiem wiary, ma zupełnie inny wymiar i jest zupełnie innym doświadczeniem.

Tak czy inaczej, wyjmując szablę i stawiając barykady w imię wolności własnej, warto się zastanowić, czy czasem nie przesadzamy. Przykład? Chociażby sprawa burkini we Francji. Przecież to jest absurd, że kobietom muzułmańskim zabrania się wchodzić na plaże w strojach – nazwijmy to – nieregulaminowych. A niech siedzą sobie ludzie na rozpalonym piasku nawet w futrach, jak im tak wygodnie. Albo jak wierzą, że tak jest dobrze. Nic mi do tego, dopóki z czyjegoś kożucha nie gna w moim kierunku stado pcheł, które tam się akurat zalęgły. Dopóki pod burkini nie są ukryte kilogramy trotylu i gwoździ, nie widzę powodu, by go zabraniać.

Podobnie z gwiazdą Dawida czy innymi symbolami religijnymi. Każdy ma prawo je nosić. No chyba że ktoś wpadnie na pomysł umieszczenia ich na monstrualnych rozmiarów kapeluszu i w takim stroju uda się do kina czy teatru. Wtedy jednak trudno będzie wytrzymać i nie zwrócić uwagi, zwłaszcza w sytuacji, gdy delikwent usiądzie przed nami.

Bojownicy wolności, albo jak to woli terrororyści politycznej poprawności pojawiają się w różnych miejscach. Raz w banku przeszkadza im gwiazda Dawida, innym razem krzyż w szpitalu. Dojdziemy wreszcie do sytuacji, kiedy ktoś okrzyknie, że łysych nie wpuszczamy do tramwajów, a długowłosych do autobusów. Bo albo łysina razi w oczy, albo długie włosy widok zasłaniają.

Absurd goni absurd. Czas to zatrzymać i zamiast biegać na skargi po urzędach, lepiej udać się po rozum do głowy i przez ułamek sekundy zastanowić się, czy naprawdę nie jestem w stanie okiełznać własnych instynktów, by może przez chwilę mojemu sąsiadowi było miło. I chociaż śmierdzi mi pod nosem cebula którą akurat ma w sałatce, to niech chłop je, na zdrowie. Potem się wywietrzy.

TAGI: