Korale Ojca Leona

Ostatni sobór otworzył przed Kościołem nowe możliwości. Tradycjonaliści nadal zdają się tego faktu nie dostrzegać.

W artykule „Biedny chrześcijanin patrzy na ojca Knabita” z sobotniego magazynu „Plus Minus” Ewa Polak-Pałkiewicz wskazuje Sobór Watykański II jako moment zwrotu Kościoła w złym kierunku. Używa argumentów, które w środowisku tzw. tradsów są powszechnie znane: rozmydlanie doktryny, lekceważenie powagi kultu i przede wszystkim postawienie w centrum człowieka, zamiast Boga.

Publicystka zauważa, że wymienione elementy są mocno obecne w nauczaniu Franciszka, który celowo pomija różnice w wierzeniach mieszkańców naszej planety, eksponując miłość jako uniwersalną wartość. Zdaniem autorki promowanie humanizmu i źle rozumianego ekumenizmu jest niezrozumiałe dla wielu katolików i wyrządza krzywdę Kościołowi.

Z wieloma tezami Polak-Pałkiewicz można się nawet zgodzić. Mające miejsce podczas ŚDM połączenie drogi krzyżowej z baletem faktycznie odbiera powagę Męce Pańskiej, która powinna pozostać w nienaruszalnej przez popkulturę sferze sacrum. Czy jednak naprawdę, jak twierdzi autorka, plakat z o. Leonem Knabitem w koralach i napisem „Młodość to stan ducha” wyrządza katolicyzmowi tak dużą krzywdę?

Popkultura stała się jedynym językiem zrozumiałym przez młode pokolenie. Najlepiej widać to w „sprzedawaniu” patriotyzmu poprzez gadżety i modne koszulki. Wiara jest oczywiście czymś o wiele ważniejszym, ale w świecie będącym wielkim targowiskiem idei trzeba przedstawiać ją młodym w atrakcyjny sposób. Wszechobecna kultura obrazkowa zmusza Kościół do sięgania po współczesne środki komunikacji z odbiorcą – czy wykorzystywanie tych narzędzi w dobrej intencji jest rzeczywiście godne potępienia?

Działania w mediach nie wykluczają przecież dobrego duszpasterstwa. Autorka co prawda zwraca uwagę, że znalazło się ono w kryzysie, ale w tym kontekście nie można zapominać o owocach, które przyniósł krytykowany przez nią Sobór Watykański II. Gdyby nie on, nie powstałyby ruchy, dzięki którym Kościół powraca do swoich korzeni z pierwszych wieków chrześcijaństwa. Do wspólnot, których członkowie żyją prawdziwą wiarą, a nie tylko raz w tygodniu słuchają kapłana mówiącego do nich w niezrozumiałym języku. Czy autorka nie dostrzega piękna posoborowej różnorodności, która dała wiernym nowe formy duszpasterstwa i sprawiła, że zaczęli rozumieć o co tak naprawdę chodzi w chrześcijaństwie?

Spośród ruchów, które powstały w latach 60-tych szczególnie ważna wydaje się Droga Neokatechumenalna, która działa w 101 krajach na 5 kontynentach. Proponowana przez nią formacja chrześcijańska nie ogranicza się do emocjonalnego przeżywania wiary. Wystarczy porozmawiać z braćmi z neokatechumenatu żeby zobaczyć, że Boga traktują serio, opierając na Nim swoje życie. Wielu idzie do seminariów duchownych i wyjeżdża na misje, głosząc innym dobrą nowinę. Czy mieliby szansę na nawrócenie gdyby nie postanowienia Soboru, otwierającego drzwi dla nowych wspólnot? Czy Boga odnaleźliby, uczestnicząc w pięknej, ale niezrozumiałej Mszy Świętej po łacinie?

Oczywiście można zastanawiać się co było przyczyną, a co skutkiem: czy to Sobór doprowadził do pogorszenia kondycji Kościoła czy może był odpowiedzią na procesy, które zauważyli duchowni. Niezależnie od tego, reagując na współczesny kryzys duchowości, po prostu potrzebujemy narzędzi, które wypracowano podczas ostatniego spotkania biskupów. Współcześnie tylko niewielkie grupy, proponujące pogłębioną refleksję na Słowem Bożym, mogą uratować zagubionych ludzi. Bogu dzięki, że takie wspólnoty powstały i wydały dobre owoce. Szkoda, że tradycjonaliści nie biorą ich pod uwagę po raz kolejny zastanawiając się nad destrukcyjnym wpływem Soboru Watykańskiego II.