Dwie kosy, czyli niebezpieczna rocznica

Andrzej Nowak

|

GN 34/2016

publikacja 18.08.2016 00:00

Już dwa razy przy okazji olimpiady Władimir Putin zdecydował się na agresję wobec sąsiadów. Kiedy trwały igrzyska Pekinie, wysłał czołgi na Gruzję. Po zamknięciu olimpiady w Soczi rozpoczął rozbiór Ukrainy.

Dwie kosy, czyli niebezpieczna rocznica

Za chwilę 23 sierpnia. 77 lat temu rozpoczęły się negocjacje między Hitlerem i Stalinem, które prowadzili w ich imieniu towarzysze Ribbentrop i Mołotow. Szybko doprowadziły one do zamierzonego celu. Było nim otwarcie drogi do wojny – II wojny światowej, a także podział spodziewanych łupów: Polska – po połowie, Finlandia, Łotwa, Estonia, a także rumuńska Besarabia – dla Stalina, Litwa – dla Hitlera (5 tygodni później dokonano korekty, za kawałek Mazowsza i Podlasia Stalin dostał jeszcze upragnioną Litwę).

Po co znowu przypominać tę starą historię? Dlatego, że nie przeszła ona całkiem do historycznego lamusa. W ostatnią okrągłą rocznicę wybuchu II wojny, 1 września 2009 roku, ówczesny premier Rosji, Władimir Putin, zdecydował się wygłosić na uroczystościach odbywających się na polskiej ziemi, na Westerplatte, tezę, że decyzja o porozumieniu Stalina z Hitlerem była tylko uzasadnioną odpowiedzią na niesprawiedliwy porządek polityczny, jaki trwał w Europie od pokoju wersalskiego. Dziś Putin jest prezydentem Rosji (trzecią kadencję), a teza o słuszności decyzji Stalina z 23 sierpnia 1939 roku jest jeszcze śmielej i bez żadnej konkurencji powtarzana w edukacji szkolnej i politycznej obywateli jego kraju.

Trudno też przeoczyć, że już dwa razy przy okazji olimpiady Władimir Putin zdecydował się na agresję wobec sąsiadów. W 2008 roku, kiedy trwały igrzyska Pekinie, wysłał czołgi na Gruzję. Tydzień po uroczystym zamknięciu olimpiady w Soczi, w 2014 roku, uruchomił proces rozbioru Ukrainy. Teraz trwa olimpiada w Rio. Rosja znowu grozi wojną – Ukrainie. Nie wiem, czy za słowami pójdą czyny. Piszę ten tekst 12 sierpnia. Państwo będą mądrzejsi o tydzień.

Jednak nawet jeśli ten tydzień minie spokojnie, to trudno będzie spokojnie obchodzić 77. rocznicę paktu Ribbentrop–Mołotow. Nigdy bowiem wcześniej, od upadku Związku Sowieckiego, nie miały rosyjskie ambicje geopolitycznego rewanżu tak sprzyjających warunków jak obecnie. Owszem, odbył się właśnie bardzo udany szczyt NATO w Warszawie, który potwierdził gotowość obrony zagrożonych państw członkowskich (Litwa, Łotwa, Estonia, potem Polska) przez sojusz. Ale stanowiąca polityczno-militarny kręgosłup całego paktu Ameryka wchodzi właśnie w ostatnią fazę paraliżujących jej wolę działania na arenie międzynarodowej wyborów prezydenckich. Po bardzo słabym prezydencie przyjść może do władzy kandydat, który już jasno deklaruje, że zobowiązań NATO wobec niektórych członków nie będzie przestrzegał. Jego kontrkandydatka, jako sekretarz stanu przy ustępującym prezydencie, odpowiada za katastrofalne błędy polityki waszyngtońskiego appeasementu (polityki zaspokajania) realizowanej wobec Putina do 2014 roku. Jednocześnie Turcja, najsilniejszy militarnie po USA członek NATO, wybiera drogę konfrontacji z Zachodem i sojuszu z Rosją Putina. Europą rządzą cynicy i ideologiczni szaleńcy, dla których ich bizantyjski dwór w Brukseli oraz możliwość pomiatania słabszymi krajami Unii w imię politycznej poprawności są ważniejsze od realnych, dramatycznych problemów, jakie stoją przed wspólnotą europejską. Z tzw. formatu normandzkiego, z udziałem przywódców Francji i Niemiec, którzy mieli kontrolować przywrócenie prawnego międzynarodowego porządku w relacjach Rosji z Ukrainą – nawet ślad nie pozostał. Co najwyżej niesmak.

Władimir Putin, dobrze wspominający swój okres pracy na rzecz umacniania przyjaźni sowiecko- -niemieckiej w roli rezydenta KGB w Dreźnie, tak zabiegał zawsze o kultywowanie specjalnych relacji Rosji z RFN, że nawet zatrudnił u siebie (za drobny milion euro pensji) byłego kanclerza Schroedera w sztandarowej dla tych relacji spółce Nordstream. Może teraz, w tak sprzyjającej sytuacji, znów wyciągnie ręce do Niemiec? W geście przyjaźni naturalnie i oferty nowej, tak upragnionej przez dobrych Niemców, stabilizacji? Postraszy wojną i zaproponuje pokój, który usankcjonuje już dokonane na Ukrainie (a może i te planowane na niedaleką przyszłość w kolejnych krajach) zabory? Może uda się wreszcie usunąć niezbyt przekonaną do takiej współpracy kanclerz Merkel, skompromitowaną nieco swoją bezradnością wobec problemu tzw. uchodźców – problemu, który znakomicie pomogła stworzyć Rosja swoimi bombardowaniami cywilów w Syrii?

Władimir Władimirowicz nie lubi nawiązywać wprost do tradycji 23 sierpnia 1939 roku. Raczej woli powoływać się na „złote czasy” współpracy kanclerza Bismarcka z kanclerzem Gorczakowem. To dopiero były stabilizacja i rozwój! Piękny wiek XIX… Tylko że nic wtedy nie było między Imperium Rosyjskim a II Rzeszą. Nie było Litwy, Łotwy, Estonii, Ukrainy ani Polski. Była tylko cienka granica rosyjsko-niemieckiej przyjaźni. Warto się nad tym marzeniem obecnego prezydenta Rosji zastanowić, choćby przy okazji najbliższej rocznicy paktu Ribbentrop–Mołotow. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.