Żadnych marzeń?

Marek Jurek

|

GN 29/2016

publikacja 14.07.2016 05:11

Dlaczego polski rząd nie chce być rzecznikiem opinii chrześcijańskiej w Europie?

Żadnych marzeń?

Rada Unii Europejskiej wezwała Komisję Europejską i państwa UE do jeszcze większego zaangażowania na rzecz postulatów politycznego ruchu homoseksualnego, przy czym trzeba mieć świadomość, że nie chodzi tu już tylko o homoseksualizm. „Społeczności LGBTI” to również biseksualiści, chcący być jednocześnie homo i hetero, dla których należy wynaleźć odpowiednie formy „życia rodzinnego”, by nie czuli się dyskryminowani przez rezerwację „praw mniejszości” jedynie dla homoseksualistów. To także interseksualiści (orientacja, która dołączyła do LGBT dopiero w ostatnich latach), którzy domagają się prawa do występowania w zamiennych rolach, raz jako kobiety, raz jako mężczyźni, i których prawa – na przykład w edukacji publicznej czy w wojsku – też należy zapewnić. Program unijny zakłada zwiększenie „działań uświadamiających” w zakresie „praw mniejszości seksualnych”, szczególnie w edukacji. Unia będzie też zachęcać „mniejszości seksualne” do częstszego „zgłaszania przypadków dyskryminacji”. I wreszcie Rada wzywa Komisję, by niezwłocznie przedstawiła „sprawozdanie” o „postępach w zakresie równouprawnienia osób LGBTI” oraz do ponawiania tych sprawozdań co roku. Ta rewolucja nie skończy się szybko, jej postęp ma być ciągły, a listy celów społecznych nikt nie ma prawa zamykać. I pod tym wszystkim podpisała się Polska.

Znajoma dziennikarka katolicka, zafrasowana stanowiskiem rządu, zapytała mnie: „czy nie mogliśmy odmówić?”. To dość przerażające, że mówiąc o unii politycznej – która z zasady powinna umacniać naszą niepodległość – stawiamy sobie pytania, czy na forum unijnym możemy mieć własne zdanie. To pytanie brzmi tym boleśniej, że przecież powinno być czysto retoryczne. Konkluzje Rady przyjęto dopiero za drugim podejściem, Węgrzy je poprzednio zawetowali. Nasz rząd, reprezentując państwo ponadtrzykrotnie większe, nie chciał powiedzieć „nie”. Eurokonformiści na ogół mówią, że przecież nie możemy przeciwstawiać się sami. W tym wypadku droga była przetarta, nasz rząd po prostu nie chciał przejąć pałeczki i zachęcić kolejnych państw do obrony natury ludzkiej i fundamentów cywilizacji. Dla porządku trzeba jednak przypomnieć (a pisałem już o tym w tym miejscu), że Jarosław Kaczyński nie zapowiadał żadnych działań na rzecz wzmocnienia opinii chrześcijańskiej w Europie, nie mamy więc powodu się dziwić, że nie czuje się do nich zobowiązany.

Prawdopodobnie nasz rząd nie chce być oskarżony o popieranie „dyskryminacji mniejszości”. Węgrzy przynajmniej czasowo potrafili się oprzeć takiemu szantażowi. Również Litwini, kiedy wprowadzali ustawę przeciw demoralizacji, którą zachowują mimo nacisków Brukseli. Tymczasem minister Wojciech Kaczmarczyk czuł się w obowiązku od razu zapewnić, że „ochrona przed dyskryminacją wszystkich osób, wszystkich obywateli, w tym także obywateli osób LGBTI, jest ważnym zadaniem polskiego rządu i polskiego społeczeństwa”. Szkoda, że minister nie wyjaśnił Polakom, przed kim i przed czym chce bronić biseksualistów, interseksualistów i inne „mniejszości”.

Czym bowiem jest ta „dyskryminacja”, wyjaśnił już trzydzieści lat temu Rzym. Za pontyfikatu św. Jana Pawła II, w liście „Homosexualitatis problema”, Kongregacja Nauki Wiary ostrzegała (por. art. 9), że „dyskryminacja” jest po prostu pojęciowym narzędziem ruchu homoseksualnego, bo jego podstawową metodą jest wysuwanie roszczeń (małżeństwa, adopcje, wpływ na edukację) i przedstawianie ich odrzucania, a nawet krytyki – jako „dyskryminacji” właśnie. „Walka z dyskryminacją” to po prostu realizacja programu politycznego ruchu homoseksualnego. I to się dzieje, również w Polsce. Penetrację politycznego ruchu homoseksualnego do szkół szczegółowo opisuje Grzegorz Strzemecki w pracy „Rzeczywiste cele tzw. edukacji antydyskryminacyjnej”. Gdy penetrację tę uruchamiał poprzedni rząd, opozycja nie krzyczała, dramatyzm zachowywała dla innych spraw. I dziś tak samo, już po przejęciu władzy, zachowuje się na forum europejskim.

Załóżmy jednak, że rząd tego wszystkiego nie wie i nie rozumie. Ale przecież minister Kaczmarczyk, przeciwstawiając się międzynarodowym naciskom, mógł na przykład przywołać stanowisko premier Szydło i stanowczo oświadczyć, że obecny rząd Rzeczypospolitej nie zajmuje się „kwestiami światopoglądowymi” i w żadnej dyskusji, ani w kraju, ani za granicą, na ten temat nie będzie brał udziału. Niestety, rezygnacja ministra Kaczmarczyka z przywołania tego doktrynalnego stanowiska wskazuje wyraźnie, że nie zostało ono sformułowane, by chronić Polskę przed importem rewolucji, ale by chronić rząd przed oczekiwaniami chrześcijańskich środowisk broniących życia, rodziny i wychowania.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.