Jak Obama Dudzie

Jacek Dziedzina

Lektura „Washington Post” nie wystarczy, by świat rozumieć, Mr. Obama.

Jak Obama Dudzie

Niezależnie od wygibasów różnych dziennikarzy, starających się wykazać, że Barack Obama nie powiedział tego, co powiedział podczas szczytu NATO do Andrzeja Dudy – słowa przywódcy USA były ewidentnym prztyczkiem pod adresem stojącego obok prezydenta Polski i polskiego rządu.

Przysłuchiwałem się wspólnej konferencji obu polityków na żywo na Stadionie Narodowym w Warszawie. I zanim ktokolwiek spróbował „wytłumaczyć” mi, co słowa Obamy oznaczają, i ja, i wszyscy dziennikarze na miejscu czuli, że to jest wtrącenie się Amerykanów w wewnątrzpolski konflikt. Ku uciesze jednych i oburzeniu drugich. Próba tłumaczenia tych słów nie jako upomnienie polskich władz, tylko jako apel do „wszystkich stron sporu”, jest oczywiście śmieszny dla każdego, kto rozumie język dyplomacji. Obama nie musiał tego mówić publicznie – a skoro to zrobił, to w określonym celu.

Mnie „przyjacielska” uwaga sojusznika, który naczytał się „Washington Post”, w którym publikuje żona Radka Sikorskiego, na pewno nie ucieszyła, ale też nie oburzyła. Raczej rozbawiła. Choć jest to gorzka rozrywka, bo ze świadomością, że choć sami na miejscu widzimy i rozumiemy grę, jaką wokół Trybunału rozpętała opozycja, to zachodnie elity patrzą na ten spór jednak przez okulary podsunięte im przez inżynierów tej hucpy. Natomiast rozbawienie zatroskaniem Obamy o stan polskiej demokracji i sądownictwa bierze się stąd, że przy kłopotach, jakie on sam ma u siebie np. z Sądem Najwyższym czy przepychaniem wbrew woli większości w Kongresie prawa dotyczącego imigrantów, nie mówiąc o wspieraniu kandydatki na prezydenta, która uniknęła na razie problemów z prokuraturą tylko dzięki jakimś „tajemniczym” zabiegom, wtrącanie się w nasze wykreowane przez opozycję „problemy” wygląda groteskowo.

Można by oczywiście iść dalej i zapytać Obamę, czy z taką samą troską upomina swoich bliskowschodnich przyjaciół z Arabii Saudyjskiej, gdzie panuje jeden z najbardziej represyjnych systemów na świecie (przy którym Iran to oaza wolności). Win jego poprzednika, który w celu „krzewienia demokracji” wysłał armię na nielegalną wojnę do Iraku, która kosztowała życie setek tysięcy Irakijczyków, kilka milionów wypędziła z kraju i doprowadziła do rozpadu państwa, wypominać już nie warto.

Cóż, Mr. Obama, lektura „Washington Post” nie wystarczy, by świat rozumieć. Ale przecież nie o rozumienie chodzi, tylko o interesy, prawda?