Ocal mnie od pogardy, Panie

Barbara Fedyszak-Radziejowska

|

GN 24/2016

publikacja 09.06.2016 00:00

W naszej historii przekraczanie granic między różnicą poglądów a pogardą i nienawiścią bywało bardzo kosztowne.

Ocal mnie od pogardy, Panie

Ponownie przypominam „Modlitwę o wschodzie słońca” N. Tenenbauma przejmująco śpiewaną przez Przemysława Gintrowskiego i Jacka Kaczmarskiego. Dlaczego tak uparcie do niej wracam? Bo w naszej historii przekraczanie granic między różnicą poglądów a pogardą i nienawiścią bywało bardzo kosztowne. Sąsiedzi zawsze byli silni nie tylko wojskiem, gospodarką i terytorium, lecz także poczuciem pewności własnych racji oraz pragnieniem politycznej dominacji. Wewnętrzne podziały podsycane nienawiścią i pogardą Polaków wobec Polaków były dla nich bardzo wygodne. Nie przypadkiem wymiana inwektyw między rządzącymi a opozycją odwołuje się do Targowicy, Jałty, resortowych dzieci, moherów, chamów i faszystów.

Problem nie leży w różnicy poglądów, lecz w pogardzie stosowanej w miejsce argumentów. Racja stanu wymaga, by praktykowanie demokracji służyło wspólnocie, a nie jednej, nawet wybranej w wyborach elicie, zagranicznym protektorom lub zwycięzcom, którzy „biorą wszystko”. Nie tylko my mamy problem z odbudową pluralistycznych, konkurujących ze sobą elit. I nie tylko z powodu komunistycznej przeszłości. Chociaż ponad 40 lat przymusu dostosowywania się do zasady: jedna „słuszna” partia, jeden „słuszny” program polityczny i tylko jedna „nowoczesna” elita musiało pozostawić głębokie ślady w świadomości społeczeństw dotkniętych komunizmem czy tzw. socjalizmem z ludzką twarzą.

Bezpośrednim impulsem tych refleksji jest dwudniowa „emigracja z Twittera” znanej blogerki Kataryny, która po powrocie napisała: „nikt mnie tak nie hejtował, jak elektorat PiS”. A wszystko wydarzyło się po kilku krytycznych uwagach Kataryny pod adresem rządzących. Nie dziwię się zaniepokojonym zwolennikom PiS, którzy widzą, że opozycja wprost żąda przedterminowych wyborów i beztrosko używa inwektyw: faszyzm, bolszewizm, kaczym = komunizm etc.

Szukajmy przyczyn, bo zrozumieć, pomaga skutecznie odmienić rzeczywistość. A czerwiec to jeden z tych „polskich miesięcy”, który wpisał w nasze doświadczenia sukces w budowaniu demokracji. I tak wracamy do 4 czerwca, Dnia Wolności i Praw Obywatelskich od 2013 roku, gdy Sejmu RP przyjął uchwałę w tej sprawie. Co dokładnie wydarzyło się 4 czerwca 1989 roku? Czy fakty pomagają zrozumieć, dlaczego 4 VI 2016 roku wspólnie walczą o demokrację A. Kwaśniewski, B. Komorowski, R. Petru, M. Kijowski i wielu liderów oraz potencjalnych wyborców PO, Nowoczesnej i KOD? Odpowiedź brzmi: i tak, i nie. Fakty przemawiają za świętem wolności, demokracji i praw obywatelskich, ale ich interpretacja w wydaniu dzisiejszej opozycji jest bardzo stronnicza, skażona swoistym, „okrągłostołowym” elitaryzmem. Przypomnijmy; 4 czerwca 89 Polacy mieli możliwość wyboru swoich reprezentantów do Sejmu wyłącznie w „puli” 35 proc. oraz do Senatu – w 100 proc. Tylko o te miejsca walczyli wszyscy, także kandydaci KO „Solidarności”. Pozostałe 65 proc. było w Sejmie zagwarantowane dla kandydatów partyjno-rządowych w różnych wariantach, PZPR, SD, ZSL etc. W pierwszej turze mandat wymagał poparcia 50 proc. głosujących. Uzyskali je prawie wyłącznie kandydaci „S”. „Partyjno-rządowych” poparło średnio 17 proc. wyborców (mało, ale warto o nich pamiętać!). W rezultacie przy 62-procentowej frekwencji wybrano w I turze 160 kandydatów „S” (na 161) do Sejmu oraz 92 solidarnościowych senatorów (na 100). W drugiej turze, gdy „dobierano” kandydatów partyjno-rządowych do Sejmu i uzupełniano skład Senatu, frekwencja wyniosła tylko 26 proc. Przed wyborami L. Wałęsa zachęcał do poparcia „partyjno-rządowej” listy krajowej. Miarą zaskoczenia był nieskrywany lęk elity solidarnościowej, która „wyciszała” skalę zwycięstwa.

W istocie 4 czerwca 1989 r. doszło do starcia między Polakami domagającymi się normalnej demokracji a elitą rodem z PRL, która projektowała demokrację fasadową poszerzoną o mechanizm Okrągłego Stołu. W 1989 roku wygrali ci, których w III RP nazywano populistami, moherami, a nawet fundamentalistami. „Przegrana” elita transformacji PRL w III RP broniła się długo. Sejmowa „demokracja na 35 proc.” przetrwała do 27 X 1991 roku, czyli trwała najdłużej spośród wszystkich państw tzw. bloku wschodniego. Pierwsze w pełni demokratyczne wybory do Sejmu zakończyły się symbolicznym, kolejnym 4 czerwca – ale 1992 roku. Po pierwszej próbie lustracji Lech Wałęsa doprowadził do nocnego glosowania (trzy kwadranse po północy), w którym Sejm uchwalił wotum nieufności dla rządu Jana Olszewskiego. Rozumiem źródła pogardy elit – pomaga ona wykluczać niepokornych wyborców, którzy chcą ją zmienić. Rozumiem też reakcję i oburzenie wyborców. Ale rację ma Kataryna, która po powrocie na Twittera napisała: „Wróciłam, bo nie można dać się wypchać z debaty hejterom”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.