Mamy to!

GN 22/2016

publikacja 26.05.2016 00:00

Siostra Bogna Młynarz opowiada o tym, że żyjemy w królestwie, na które ciągle czekamy.

Siostra Bogna Młynarz, doktor teologii duchowości, wikaria generalna Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana. Siostra Bogna Młynarz, doktor teologii duchowości, wikaria generalna Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Duszy Chrystusa Pana.
Roman Koszowski /Foto Gość

Marcin Jakimowicz: Czy w Godzinie Miłosierdzia w święto Bożego Miłosierdzia w Roku Miłosierdzia Bóg jest bardziej miłosierny niż zazwyczaj?

S. Bogna Młynarz: Nie. Byłaby to próba ograniczenia Pana Boga. Jego miłosierdzie jest niezmienne. Jest miłosierny zawsze i przez cały czas tak samo.

To po co ta godzina, święto, rok?

Znaki są potrzebne nam, nie Bogu. To motywacja, która ma nas uwrażliwić i w ten sposób uzdolnić do przyjęcia łaski, a nie komunikat, że w tym czasie On jest bardziej miłosierny niż zazwyczaj. To ten moment, kiedy Bóg mówi dużymi literami: „Uwaga! Jestem! Zwróćcie na Mnie uwagę”. Jest on potrzebny w związku z naszymi ograniczeniami, a nie naturą Boga.

Śpiewała Siostra kilka dni temu: „Przyjdź Duchu Święty”?

Śpiewałam. Z całego serca.

A skąd On ma przyjść? Nie przyszedł już 2 tys. lat temu?

Jasne, że przyszedł. Obiektywnie mamy już wszystko. W twoim pytaniu kryje się jednak napięcie, którego doświadczamy wszyscy – pomiędzy tym, co jest obiektywną rzeczywistością, a naszym subiektywnym doświadczeniem. Żyjemy po zesłaniu Ducha. Obiektywnie i łaska, i wszystko, co potrzebne do zbawienia, już jest naszym udziałem. Bóg jest obecny między nami, zbawił nas, żyjemy pod otwartym niebem, mamy wszystkie dary i charyzmaty – to jest rzeczywistość obiektywna i niezmienna. Ale patrząc od strony naszego doświadczenia, wszystko dopiero „się dzieje”. Paweł mówi, że my, którzy otrzymaliśmy pierwsze dary Ducha, ciągle jeszcze wzdychamy, tęskniąc za pełnią. Jesteśmy w trakcie procesu nasiąkania tą Bożą rzeczywistością. Łaska musi dotrzeć w głąb – do naszych przekonań, emocji, pamięci, stylu przeżywania świata. Nasiąkanie to dobre słowo. Wyobraź sobie, że wkładasz do wody kamień i gąbkę. Są one tak samo zanurzone i oblane wodą ze wszystkich stron. Tyle że do głębi kamienia nie przenika ani kropla wody, a gąbka ją chłonie. Mamy być jak gąbka. Stopniowo nasiąkać Duchem. Nasiąkać ma Nim nasza dusza, a także ciało (ono też jest odkupione i ma zmartwychwstać), każda komórka naszego jestestwa. To proces.

Czyli zamiast prosić o nowe dary, mamy odkryć to, co już Duch w nas włożył? Przycisnąć: „aktywacja”?

Gdybyśmy mieli otrzymać jakieś nowe wyposażenie, oznaczałoby to, że sakramenty chrztu i bierzmowania miały braki. Całe wyposażenie otrzymaliśmy w sakramentach i potrzebna nam jest tylko aktywizacja tych darów. Ale z drugiej strony życie jest dynamiczne, jest ruchem, zmianą i dlatego możemy mówić o ciągłym przyzywaniu Ducha Świętego. Nowa mąka potrzebuje nowych drożdży. Każde nowe wydarzenie jest taką miarą mąki i dlatego trzeba w nie włożyć drożdże łaski, które przemieniają rzeczywistość.

Zapadliśmy na chorobę Koziołka Matołka? Po szerokim szukamy świecie tego, co jest bardzo blisko?

Tak. Mamy już wszystko, musimy to jedynie odkryć. Już św. Jan od Krzyża przypominał: „Duszo, która szukasz swojego oblubieńca, wiedz, że On mieszka w tobie!”. Duch nie przychodzi z zewnątrz, bo to człowiek jest obrazem i świątynią Boga. Ale trzeba to człowieczeństwo uzdolnić do przyjęcia daru. Przypomina to start wahadłowca. Nie chodzi o technologię, ale o symbol. Końcowe odliczanie, silniki pracują. I nadchodzi moment, gdy siła tych silników jest większa niż siła grawitacji potężnego statku. Wtedy zaczyna się odrywać od ziemi i wzbijać w górę. To jest moc Ducha Świętego! Z natury (po grzechu pierworodnym) jesteśmy ludźmi przyziemnymi, kimś, kto ciąży ku ziemi, i ta egoistyczna grawitacja sprawia, że nie potrafimy latać. Jeśli chcemy żyć „po Bożemu”, w rzeczywistości królestwa, musimy otrzymać siłę, która jest nie z nas, by wzlecieć ponad horyzont przyziemnych potrzeb, w rzeczywistość życia duchowego. A Duch Święty ma tę kosmiczną inżynierię w jednym paluszku.

Co w takim razie zależy od nas?

W paliwie jest jeden składnik ludzki, bez którego rakieta nie odpali: pragnienie. Musimy przyzywać Ducha Świętego, wołać: „Przyjdź! Wynieś mnie w przestrzeń prawdziwego życia”. To nasz wkład w tę kosmiczną wyprawę.

Instrukcja Jezusa była prosta: „Gdy zaproszą was do domu, zjedzcie, co wam podadzą, uzdrówcie chorych, i powiedzcie: »Przybliżyło się do was królestwo«”. Co to znaczy?

To znaczy, że póki Pan nasz nie wróci w chwale, żyjemy w napięciu pomiędzy „już” i „jeszcze nie”. Wołamy: „Przyjdź królestwo Twoje”, a przecież wiemy, że od czasów wcielenia Jezusa zeszło ono na ziemię. Zamieszkało pośród nas. To było to wielkie „boom”, od którego wszystko się zaczęło! A teraz dokonuje się rozszerzanie tego kosmosu królestwa niebieskiego na całe stworzenie. I tak będzie aż do czasu paruzji, do pełni.

Nie uczyli Siostry, że „dobrze” będzie dopiero po śmierci, bo na razie żyjemy na łez padole?

Nie pamiętam. Może uczyli, ale nie uważałam? Jednak chociaż obietnica nieba po śmierci jest prawdziwa i bardzo pocieszająca, nie możemy się zwolnić z ogłaszania światu: „Przybliżyło się do was królestwo” i budowania go tu, na ziemi. Nie możemy biernie czekać na „świetlaną przyszłość”. Tak religijność postrzegał marksizm, jako „opium” tłumiące chęć działania i zaangażowania się. Tymczasem na tym „łez padole” mamy coś do zrobienia: mamy uobecniać królestwo, które jest w nas. Zawsze w Kościele żyli ludzie, którzy promieniowali światłem królestwa, budząc w nas tęsknotę, nadzieję i zapał do życia w tym świetle. Życie zakonne jest takim prorockim znakiem królestwa, które kiedyś objawi się w pełni. Jednak póki żyjemy na ziemi, doświadczamy pewnego falowania: są chwile, gdy grawitacja naszego egoizmu przytłacza nas do ziemi (bardziej doświadczamy trudu niż entuzjazmu, bardziej smutku niż radości), ale są także momenty, w których pod wpływem mocy Ducha Świętego jesteśmy niesieni łaską, dzięki której wszystko jest możliwe. Trzeba wyczucia, by mądrze podejść do tych odmiennych stanów i umieć je właściwie wykorzystać. Ktoś doświadczający mocy łaski nie może z wyższością mówić do biedaka, który zmaga się ze swą słabością: „Stary, popatrz na mnie i weź przykład. Zrób coś ze sobą. Ogarnij się”. A ten, kto akurat przeżywa mniej entuzjazmu, nie powinien gasić drugiego, kpiąc z niego, że „fruwa w obłokach”. Potrzeba tu dużej subtelności i wyczucia

To znaczy, że gdy zjeżdżam szybko z góry, nie potrzebuję tworzyć żadnej dodatkowej muldy, by jeszcze wyżej podskoczyć?

Tak! Kiedy znajdujemy się w przestrzeni działania Ducha Świętego, nie potrzebujemy podkręcać emocji (na przykład w czasie modlitwy uwielbienia!). Wprost przeciwnie. Jeśli wyrwałeś się choć trochę z pola grawitacji egocentryzmu, jesteś w przestrzeni, gdzie zbyt gwałtowne ruchy mogą się skończyć koziołkowaniem bez końca. Życie duchowe nie potrzebuje dopalaczy.

Oba stany są nam potrzebne?

Tak. Ten sam św. Paweł, który był uniesiony do trzeciego nieba, woła: „Nieszczęsny ja człowiek”, doświadczając ludzkiej słabości. I tylko w chrześcijaństwie te dwie rzeczywistości się nie wykluczają! Możesz mieć doświadczenie takiej słabości, kruchości, że leżysz na ziemi i wołasz: „Zmiłuj się! Jestem prochem!”, a jednocześnie mieć przekonanie, że w tym samym momencie siedzisz na kolanach Boga! To paradoks, którego ten świat nie jest w stanie pojąć: doświadczenie świętych, mistyków, ale również każdego z nas. Że poczucie niegodności i uniżenie przed Bogiem potęgują doświadczenie bliskości i poufałej zażyłości. Świat nie rozumie świętych, bo dla niego uniżenie to pogardzanie sobą, a godność to pycha i wywyższanie się, a święci piszą: „Jesteśmy prochem ucałowanym przez Boga”. To dopiero godność!

„Stań się tym, kim jesteś” – przypomina bp Grzegorz Ryś.

To znaczy: zgódź się na obiektywną prawdę: jesteś synem, córką Króla. I to jest strasznie dziwne. Opieramy się przed przyjęciem tej prawdy, chociaż jest ona najlepszą ofertą, jaką kiedykolwiek usłyszała ludzkość. Wolę czuć się sierotą niż zgodzić się, że należę do rodziny królewskiej. Rozdrapywanie ran, narzekanie, wspominanie trudów podcina skrzydła i zabiera nadzieję. Zapominamy, że już jesteśmy zbawieni, że ta wojna jest wygrana.

Każdego dnia ma Siostra świadomość, że jest córką Króla?

Określiłabym to jako stałą (subtelnie, bez większych fajerwerków), potęgującą się świadomość. Rozwijającą się z dnia na dzień.

Mój syn jeszcze nigdy nie wygłosił formułki: „Tato, proszę cię dziś o opiekę nade mną”. Ten trzylatek ma świadomość synostwa, wie, że ja, zły, samolubny człowiek daję mu to „w pakiecie”. A ja proszę o to każdego dnia. Wołam: opiekuj się mną!

Twój syn nie prosi cię o opiekę, bo zawsze przy nim byłeś. Nie nosi w sobie doświadczenia sieroctwa, nie musi każdego rana sprawdzać, czy się nim zajmiesz. A my mamy takie doświadczenie. Doświadczenie opuszczenia, odejścia, grzechu Stąd potrzeba upewniania się.

Pisząc o Nowennie Pompejańskiej, słyszałem głosy: „Chciałam otworzyć Bogu oczy na to, że mój syn pije”

Bogu nie trzeba otwierać oczu. Ale my czujemy potrzebę wołania do Niego. Bóg stając się człowiekiem, zrobił największą wycieczkę w naszą stronę, jaką można sobie wyobrazić – zaczął rozmawiać z nami na naszym poziomie. Jest więc miejsce i na uwielbienie, i na bezradny krzyk.

Jaka jest różnica między synem a najemnikiem?

Najemnik nie zna Boga, bo spodziewa się szefa, a Bóg jest Ojcem, więc nie ma żadnej relacji. Relacja jest między ojcem a dzieckiem.

Najemnik robi wszystko, by zapracować na przychylność „góry”?

Ma kłopot, bo jego „pracodawca” z natury jest ojcem, który nigdy nie wchodzi w rolę szefa! Najemnik trafia w ślepą uliczkę. Pozostaje w iluzji. I dlatego bardzo trudno jest mu wytłumaczyć, kim jest Bóg. On szuka kogoś, wobec kogo będzie mógł się wykazać, zasłużyć, a tu tato. Najemnik, gdy mówisz mu o godności bycia „dziedzicem królestwa”, pomyśli o wybiciu się i przywilejach. A gdy powiesz o poczuciu bycia prochem przed Bogiem, będzie myślał o samooskarżaniu, katowaniu się. Nie rozumie relacji miłości.

Papież Franciszek w „Evangelii gaudium” pisze: „Ewangelizować to znaczy czynić obecnym królestwo Boże w świecie”.

I o to chodzi! Ale to się dokonuje nie tylko przez nadprzyrodzone znaki i cuda, uzdrowienia i proroctwa (choć i to jest ważne). To się dzieje przez najprostsze gesty. Gwiazdą Ewangelizacji jest Maryja, która niesie w sobie Jezusa. Cicho, pokornie. Przychodzi do Elżbiety, mówi: „Dzień dobry” i Duch Święty zstępuje! Właśnie o taki styl życia chodzi, że umówimy się na kawę, a Duch Boży będzie zstępował z całą mocą. Bo niesiemy Jezusa i pozwalamy Mu działać w sobie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.