Pisarz z Krainy Deszczowców

Piotr Legutko

|

GN 20/2016

publikacja 12.05.2016 00:00

Sto lat temu urodził się autor książek o przygodach Baltazara Gąbki. To dziś klasyka literatury dziecięcej. I fenomen kultury masowej końca XX wieku w Polsce.

Bohaterowie książek Stanisława Pagaczewskiego o przygodach Baltazara Gąbki i nakręconego  na ich podstawie serialu animowanego bawili i wychowywali kilka pokoleń Polaków. Bohaterowie książek Stanisława Pagaczewskiego o przygodach Baltazara Gąbki i nakręconego na ich podstawie serialu animowanego bawili i wychowywali kilka pokoleń Polaków.
POLFILM /EAST NEWS

Chodzi bowiem nie tylko o literaturę, ale masowo oglądany telewizyjny serial animowany, który powstał na podstawie książek Stanisława Pagaczewskiego. A fenomen polegał na produkcji w stu procentach zakorzenionej w polskiej kulturze, historii i geografii. Kilka pokoleń Polaków wychowało się na tych bajkach (które przecież nie były do końca bajeczne). Uczyły one pięknej polszczyzny, kształtowały dobry smak i poczucie humoru. I miały potężny ładunek dydaktyczny – autor prowadził swoich bohaterów zgodnie z zasadą „zło dobrem zwyciężaj”. Tekst skrzył się od cytatów z klasyki i historycznych skrótów. Pagaczewski potrafił zakrzywić czasoprzestrzeń, łącząc wiek VII z XX. W czasach szarej komuny stworzył własny, baśniowy świat, w którym nasza prehistoria mieszała się z teraźniejszością.

Czar radia z lufcikiem

Stanisław Pagaczewski w 1970 r.   Stanisław Pagaczewski w 1970 r.
archiwum rodzinne
Kim był Stanisław Pagaczewski? Pisarzem i podróżnikiem. Globtroterem i bajarzem. Miłośnikiem polszczyzny i rodzimego krajobrazu. Zwiedził 60 krajów, ale pisał głównie o Polsce.

Powieści, nowele, przewodniki. Urodził się w Krakowie (sto lat temu!), gdzie jego dziadek Julian kierował Katedrą Historii Sztuki na UJ. Stanisław na tej samej uczelni studiował polonistykę, w czasie wojny brał udział w tajnym nauczaniu. Swoje ówczesne doświadczenia opisał po latach w książce „Szkoła bez dzwonka”. Mało kto wie, że na długo przedtem zanim sławę przyniósł mu Baltazar Gąbka, Pagaczewski już był gwiazdą szklanego ekranu. W początkach istnienia Telewizji Polskiej pan Stanisław prowadził bardzo popularny wówczas program „Piękno Polski Południowej”. Do telewizji został zaproszony jako autor poczytnych w latach 50. przewodników turystycznych, łączących wiedzę krajoznawczą z historyczną.

Syn pisarza Tomasz wspomina, że chodzili z siostrą oglądać tatę w telewizorze do sąsiadów. Można jednak zaryzykować twierdzenie, że Pagaczewski na początku lat 60. odgrywał w „radiu z lufcikiem” podobną rolę jak dekadę później Michał Sumiński, również podróżnik, autor programu „Zwierzyniec”. Co ciekawe, obaj panowie spotkali się po latach w urokliwej miejscowości Tleń (Bory Tucholskie), by odebrać Ordery Uśmiechu, najwyższe dziecięce odznaczenie. I wypić bez grymasu szklankę cytrynowego soku.

Rodzą się bestsellery

Pan Stanisław stał się bajkopisarzem dzięki córce. – Moja siostra Anna domagała się co wieczór nowej bajki. Tata wychodził ze skóry, by sprostać temu wyzwaniu. Pomysły czerpał z krakowskich legend i otaczającej rzeczywistości. Tworzył z tego zabawne opowiastki. W końcu uznał, że mogą one także służyć innym dzieciom i zaczął je spisywać. Gdy pierwszy szkic zaniósł do Wydawnictwa Literackiego, w którym stale publikował, redaktor wpadł w zachwyt i od razu zamówił całą książkę – opowiada Tomasz Pagaczewski.

To był rok 1965. „Porwanie Baltazara Gąbki” okazało się prawdziwym bestsellerem. W sumie trzy części serii sprzedały się przez kolejne dekady w imponującej liczbie blisko 4 mln egzemplarzy. Najwyższy nakład jednego wydania osiągnął 550 tys. egzemplarzy. Zaczytywali się w nich nie tylko Polacy, ale także Francuzi, Portugalczycy, Węgrzy, a nawet Japończycy, tradycyjnie gustujący w smoczych klimatach.

Prawdziwym bohaterem serii okazał się bowiem nie tytułowy profesor, badacz latających żab, ale jego kompan – Smok Wawelski. Nie tylko ze względu na detektywistyczną żyłkę i smykałkę do wynalazków, ale przede wszystkim nonszalancki styl bycia, będący zaprzeczeniem smoczej grozy. Autor w jednym z wywiadów zdradził, że wiele jego własnych cech ma postać Baltazara Gąbki, ale znajomi pisarza raczej w Smoku doszukiwali się elementów autobiograficznych. Syn Tomasz rozwiewa wszystkie te dywagacje: – Nie ma co się tu doszukiwać żadnych kluczy czy podtekstów, tata po prostu dawał upust swej fantazji i świetnie się przy tym bawił.

Mżawka, czyli niedoszły Moczarek

Książki Pagaczewskiego czytano w PRL, traktując je jak pamflet na ówczesne porządki. Aluzji politycznych tam nie brakowało, zwłaszcza w opisach Krainy Deszczowców (w tamtejszej encyklopedii „wolność” określana jest jako „słowo przestarzałe, nie mające żadnego znaczenia”). Tyle że autor nie miał ponoć wcale dysydenckich ambicji. Po prostu wstawiał rekwizyty „małej stabilizacji”, a później „propagandy sukcesu” w baśniową scenografię, i to wystarczyło, by budzić niepokój cenzury. Tomasz Pagaczewski prezentuje stare wydania książek z adnotacjami ojca, który długopisem zaznaczał miejsca, gdzie wkraczał Urząd Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk. Dziś same te ingerencje są zabawne. Oto w zdaniu: „Nasz bohater nie mógł długo utrzymać się na świeczniku” (dosłownie, nie metaforycznie) cenzor skreśla dwa ostatnie słowa, zamieniając je na zwrot „w tej pozycji”. Tak na wszelki wypadek, by czytelnicy nie doszukiwali się w „świeczniku” politycznych aluzji.

Charakterystyczne zmiany pojawiły się także w filmowej wersji „Porwania Baltazara Gąbki”. Gdy słyszymy Bartolini Bartłomiej, od razu dodajemy w myślach – herbu Zielona Pietruszka (mamma mia). Tymczasem w książce ten sam kucharz szczycił się herbem „Dwa Widelce i Udziec Barani”. Widać w dobie przejściowych trudności na rynku mięsnym i tu niezbędna okazała się wegetariańska korekta.

Ale momentami było „i śmieszno, i straszno”. Jeszcze przed premierą pierwszego tomu wezwano Pagaczewskiego do siedziby cenzury, podejrzewając grubą prowokację. Oto jeden z wpływowych mieszkańców Krainy Deszczowców został nazwany Moczarkiem. A był to rok, w którym gen. Mieczysław Moczar objął szefostwo MSW. Awantura była ponoć całkiem serio. Czytelnicy i miłośnicy kultowego serialu nie mieli nigdy się dowiedzieć, że pan Mżawka pierwotnie zwał się Moczarkiem.

Tajny Urząd Spraw Podejrzanych

Tak się wtedy pisywało. Ponieważ komuna była w literaturze „światem nieprzedstawionym”, najcelniejsze teksty o PRL pisali autorzy fantastyki, współczesność ubierano w kostium historyczny lub baśniowy. – Ojciec mawiał, że dorośli zwykli czytać między wierszami, a dzieci wszystko biorą dosłownie. Chciał zadowolić obie grupy czytelników. I chyba mu się to udało – ocenia Tomasz Pagaczewski.

Nie byłoby jednak sukcesu Baltazara Gąbki and Co., gdyby nie świetnie skrojona fabuła i błyskotliwy język. Pagaczewski stworzył cykl detektywistyczny, wartką, trzymającą w napięciu akcję, bawiąc się konwencjami i cytatami. W kolejnych częściach cyklu znajdujemy też całą masę neologizmów, zabaw językowych, żartów słownych.

Humor Pagaczewskiego jest ciepły, lekko absurdalny, czerpiący z tradycji krakowskiej „Zielonej Gęsi”. Rzezimieszki z bandy Krwawej Kiszki (zwani w wersji filmowej antyzbójcami) zamiast rabować wędrowców, obsypują ich prezentami (i lepiej im nie odmawiać). Natomiast zamach na życie Smoka odbywa się przy użyciu trującego dżemu z muchomorem na etykiecie. Z takim podstępem może sobie poradzić jedynie Tajny Urząd Spraw Podejrzanych. Część żartów ma też wymiar nieomal proroczy. Na przykład Salamandrus, dozorca Jeziora Tysiąca Nenufarów, ubolewa, że nie może przejść na emeryturę, bo ma dopiero 98 lat, a władza właśnie podniosła wiek emerytalny do lat 300.

Świat za 5 dolarów

Prawdziwa władza ludowa nie prześladowała Pagaczewskiego, przeciwnie, w epoce późnego Gierka obsypano pisarza całkiem poważnymi odznaczeniami i wyróżnieniami. Ale on sam niespecjalnie dbał o karierę, a pieniądze się go „nie trzymały”. Syn wspomina, że poza krótkimi epizodami (m.in. w „Tygodniku Powszechnym”) ojciec w ogóle nie pracował etatowo. Dom utrzymywała raczej mama, pracująca w aptece. Zarobki pisarza były jak na owe czasy niezłe, acz bardzo nieregularne.

Animowaną wersję „Porwania Baltazara Gąbki” w 13 odsłonach zrealizowano w Bielsku-Białej. Pagaczewski odstąpił wytwórni prawa do swego bestsellera za równowartość samochodu marki Trabant. Pierwszego, jaki pojawił się w rodzinie. Ale pan Stanisław i tak nim nie jeździł, bo nigdy nie zdecydował się na zrobienie prawa jazdy. Najchętniej pływał – po ciepłych morzach, głównie statkami handlowymi, korzystając z darmowego biletu, jaki mu przysługiwał z tytułu członkostwa w Pen Clubie. Potrafił zwiedzić całą Afrykę, mając pięć dolarów w kieszeni.

Pisał dużo, ale żadna z jego książek nie zdobyła tak wielkiej popularności jak trylogia o przygodach baśniowych przyjaciół z Grodu Kraka. Zmarł w 1984 roku, gdy serial animowany doczekał się już miana kultowego, a cytaty z książek i filmów weszły do potocznego języka. Zmarł w Krakowie, któremu na zawsze pozostał wierny. W ostatniej części trylogii, gdy jej bohaterowie przenoszą się do czasów współczesnych, Bartolini Bartłomiej na wieść, że stolicą Polski jest Warszawa, pyta: „A co to takiego?”

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.