Czego uczą "Nocne Wilki"

Jakub Jałowiczor

W zeszłym roku mieliśmy okazję sprawdzić, czy naprawdę jest tak, że jeśli „wymachujemy szabelką”, to Rosja zrzuca na Warszawę bombę atomową, a Zachód się z nas śmieje.

Jakub Jałowiczor Jakub Jałowiczor

Niby już było, niby nic nowego, niby łatwo przewidzieć, jak się skończy. Zwłaszcza, że MSZ od razu postawił sprawę jasno: wjazdu nie ma. Ale sprawa wypływa tuż przed majówką, więc cicho zapewne nie będzie.

„Nocne Wilki” znowu jadą do Polski. W ramach świętowania Dnia Pobiedy wybierają się do Niemiec, a po drodze jesteśmy my. W zeszłym roku mieliśmy zabawę w „wejdą-nie wejdą”. napięcie rosło, ale ostatecznie szlaban opuszczono. A cała sytuacja paru rzeczy nas nauczyła.

Po pierwsze tego, kim w ogóle są „Nocne Wilki”. Od początku było wiadomo, że to klub motocyklowy sympatyzujący z Władimirem Putinem, chwalący Związek Sowiecki i mający za sobą udział w działaniach militarnych na Krymie. Teraz wiemy już, że „Wilki” są częścią holdingu kierowanego przez rosyjskiego wojskowego i zajmującego się m.in. ochroną oraz prowadzeniem kursów walki wręcz. Wiemy też, jakie podejście do Polski i Polaków mają członkowie klubu. Najlepszym, trzeba przyznać, że dość wymyślnym przykładem sympatii było to, gdy ogłaszali, iż odwiedzili „polskie Auschwitz”.   

Po drugie, mogliśmy sprawdzić, czy naprawdę jest tak, że jeśli „wymachujemy szabelką”, to Rosja zrzuca na Warszawę bombę atomową, a Zachód się z nas śmieje. Atomówka jakoś nie spadła, a jeśli ktokolwiek się śmiał, to z „Nocnych Wilków” biadolących, że polscy celnicy przetrząsali im kosmetyczki.

Trzeciej rzeczy uczymy się właśnie teraz. Jak widać, mimo fiaska poprzedniej prowokacji „Wilków” – a było to fiasko, bo Rosja niczego konkretnego, nawet w sensie propagandowym nie osiągnęła – grupa próbuje tego samego. Raz się nie udało? Trudno, dłubiemy dalej. Może się Polakom odechce szarpać, może się im po prostu znudzi i stracą czujność, a może znowu się nie uda i wtedy spróbujemy jeszcze raz za jakiś czas. Obrona przed taką dłubaniną nie jest może jakoś wyjątkowo trudna, ale wymaga cierpliwości i systematycznej pracy, a nie tylko wielkiego hurra w chwili bezpośredniego zagrożenia.

To ostatnie warto zapamiętać, nie tylko w kontekście przyjazdu rosyjskich motocyklistów.