Trwa kontrofensywa bolszewików w 1920 roku. Z Mińska uciekają Polacy. Na dworcu drobny ksiądz w sutannie pomaga wnosić im do pociągu bagaże. Niektórzy zerkają na niego ze zdziwieniem. To miński biskup Zygmunt Łoziński.
reprodukcja Jakub Szymczuk /FOTO GOść
Choć zmarł w 1932 r., pamięć o nim jest do dziś bardzo żywa. Noszę nazwisko Łoziński i często starsi ludzie pytali mnie, czy pochodzę z rodziny bp. Łozińskiego. Gdy potwierdzałem, opowiadali o nim z wielką czcią, ale jednocześnie jak o kimś bardzo bliskim. Przytaczali różne anegdoty z jego życia, opowieści o łaskach uzyskanych za jego pośrednictwem. Kto się z nim zetknął, nie ma wątpliwości, że był świętym człowiekiem. Zresztą jego proces beatyfikacyjny został zakończony. W 1993 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót, do wyniesienia go na ołtarze wymagany jest jeszcze cud.
Więzień na Butyrkach
Urodził się w 1870 r. w Boracinie koło Nowogródka w szlacheckiej, patriotycznej rodzinie. Ukończył Akademię Duchowną w Petersburgu, gdzie w 1895 r. przyjął święcenia kapłańskie. Następnie w akademii wykładał Pismo Święte. Jednocześnie otaczał opieką duszpasterską nędzarzy, ludzi upadłych, niezależnie od ich narodowości. Po trzech latach za działalność patriotyczną został przez władze carskie zesłany do klasztoru w Agłonie na Łotwie. Chciał prowadzić duszpasterstwo miejscowej ludności, ale nie znał łotewskiego. W półtora roku tak dobrze nauczył się tego języka, że mógł nie tylko odprawiać nabożeństwa, ale także spowiadać.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.