Jugendamt domaga się wydania trójki dzieci

PAP

publikacja 08.04.2016 16:40

15 kwietnia bytomski sąd ogłosi decyzję w sprawie trojga dzieci odebranych polskiej rodzinie przez hanowerski urząd ds. dzieci i młodzieży (Jugendamt). Po tym jak rodzice zabrali dzieci oddane pod opiekę zastępczą w Niemczech i wrócili do Polski, Jugendamt domaga się wydania całej trójki.

Jugendamt domaga się wydania trójki dzieci Roman Koszowski /Foto Gość

W piątek przed Sądem Rejonowym w Bytomiu zakończyło się postępowanie dowodowe w tej sprawie. Rodzice, ich pełnomocnik, a także prokurator chcą oddalenia niemieckiego wniosku.

Jugendamt - którego przedstawiciel nie pojawił się w sądzie - domaga się wydania Gabriela, który ma dziś 16 lat, ośmioletniej Viktorii i pięcioletniej Julii. Polska rodzina mieszkała w Hanowerze od czerwca 2009 roku. W listopadzie 2013 r. Jugendamt - zdaniem pełnomocników "bezpodstawnie, w sposób skandaliczny i bezwzględny" - odebrał rodzicom dzieci.

Julia i Viktoria trafiły do niemieckiej rodziny zastępczej, a najstarszy Gabriel - do pogotowia opiekuńczego oddalonego o 100 km. Według rodziców, niemieccy rodzice zastępczy drastycznie zaniedbywali dziewczynki, dzieci miały być też ofiarami przemocy i molestowania seksualnego. Rodzice zdecydowali się uprowadzić całą trójkę i wrócić do Polski w styczniu 2015 r.

Odebranie dzieci Jugendamt uzasadniał sytuacją życiową rodziny i chorobą alkoholową rodziców. Pełnomocnik rodziny Markus Matuschczyk oświadczył w piątek przed sądem, że przeczą temu opinie lekarskie po badaniach przeprowadzonych jeszcze w Niemczech. Wykluczyły one jakiekolwiek uzależnienia, czy choroby przewlekłe. Rodzice stanowczo zaprzeczają też, by sami zgodzili się na oddanie dzieci w pieczę zastępczą. Według nich prawdziwym powodem pozbawiania praw rodzicielskich był konflikt z asystentem z Jugendamtu, który zbytnio ingerował w ich życie.

Podczas piątkowej rozprawy sędzia Katarzyna Janik odczytywała m.in. wniosek Jugendamtu, protokoły z przesłuchania dzieci w obecności psychologa, opinię sądowo-psychologiczną, dokumenty ze szkoły i przedszkola, do których uczęszczają dzieci, a także informację z policji i z wywiadu środowiskowego.

Wszystkie te dokumenty - z wyjątkiem niemieckiego - są pozytywne dla rodziców. Wynika z nich, że dzieci są bardzo przywiązane do mamy i taty, są zadbane, rozwijają się prawidłowo; w Polsce czują się bezpiecznie, a powrót do Niemiec byłby dla nich przeżyciem traumatycznym. W rodzinie nie odnotowano kłótni czy nadużywana alkoholu.

Z protokołów rozmów z dziewczynkami wynika, że w rodzinie zastępczej były źle traktowane. Niemiecka para nie pozwalała im się bawić, mówić po polsku, dzieci narzekały na zimno, zdarzało się, że zastępczy ojciec przyduszał je, łapiąc za gardło. "To w ogóle nie jest dla mnie rodzina" - powiedziała jedna z dziewczynek, pytana o niemieckich opiekunów.

Gabriel relacjonował, jak tuż po odebraniu rodzicom razem z siostrami został przewieziony na badania. "Pani z Jugendamtu mówiła, że mają być jakieś ślady, a pielęgniarki mówiły, że nie ma" - zeznał. Podkreślał, że pobyt w Niemczech wspomina bardzo źle, najgorszy dla niego był brak kontaktu z siostrami i rodzicami. Dodał, że kiedy raz udało mu się zobaczyć dziewczynki, były brudne i sprawiały wrażenie, jakby były pod wpływem jakichś leków. "Teraz żyjemy jak normalni ludzie, jesteśmy rodziną () Czuję się bezpieczny" - zapewnił.

Mec. Matuschczyk wyraził opinię, że sąd w ogóle nie powinien rozpoznawać wniosku Jugendamtu, który określił mianem "organizacji przestępczej, która ma na celu zniszczenie rodziny" - tym bardziej, że przedstawiciel tego urzędu nie stawił się na rozprawie. Sami rodzice nie zgodzili się w piątek zeznawać przed sądem, tłumacząc to nieobecnością przedstawiciela strony przeciwnej.

"To powinno się odbyć bardzo szybko. Sąd powinien odrzucić wniosek, skoro nie ma wnioskodawców. Tak jest na całym świecie. To jest postępowanie kontradyktoryjne, gdzie obecność wnioskodawców jest wskazana i konieczna" - mówił później dziennikarzom Matuschczyk. Na jego wniosek sąd przesłuchał natomiast ich sąsiadkę z Bytomia. Potwierdziła, że dzieci, które czasem opowiadają o traumatycznych przeżyciach z Niemiec, teraz są szczęśliwe, łączy ich silna więź emocjonalna z rodzicami.

Śledztwo w sprawie molestowania dziewczynek, po doniesieniu rodziców, prowadzi bytomska prokuratura, która przed kilkoma miesiącami informowała, że wyczerpała już źródła dowodowe dostępne w Polsce. Jak mówił mec. Matuschczyk, teraz trzeba przesłuchać podejrzanych i świadków mieszkających w Niemczech, co zostanie prawdopodobnie przeprowadzone w ramach pomocy prawnej.

To kolejna sprawa związana z decyzją Jugendamtów, którą zajmuje się Matuschczyk. Adwokat reprezentował też innych polskich rodziców, którzy podczas pobytu w Niemczech zostali pozbawieni praw rodzicielskich, ale mimo to samowolnie z tamtejszego domu dziecka zabrali dwóch swoich kilkuletnich synów i wrócili do kraju. Hanowerski Jugendamt zażądał powrotu dzieci do Niemiec, jednak w 2012 r. bytomski sąd odrzucił ten wniosek.

Według Matuschczyka, w Niemczech odbiera się rocznie rodzicom ok. 50 tys. dzieci. "To zjawisko masowe, a ochrona rodziców jest bardzo nikła. W tej sprawie rodzice postanowili wziąć sprawy we własne ręce" - powiedział.

Jugendamty powstały w latach 20. XX wieku jako instytucja opiekująca się trudną młodzieżą, zdeprawowaną w wyniku wojny. Po dojściu do władzy w 1933 roku naziści włączyli sieć tych placówek do swojego systemu wychowawczego. Obecnie działalność urzędów do spraw młodzieży znajduje się w gestii niemieckich krajów związkowych (landów). W przypadkach zaniedbania dzieci przez opiekunów lub znęcania się nad nimi, nierzadko Jugendamty krytykowane są za opieszałość i brak zdecydowania; z drugiej strony zarzuca się im ingerowanie w życie rodzin i naruszanie prywatności.