Ostatnie słowo

Marcin Jakimowicz

|

GN 14/2016

publikacja 31.03.2016 00:15

O porażonym cierpieniem filozofie, który przylgnął do Bożego miłosierdzia, z Kazimierzem Tischnerem

Kazimierz Tischner Kazimierz Tischner
ur. 1946 r., z wykształcenia zootechnik. Młodszy o 15 lat brat ks. Józefa Tischnera. Od lat organizuje spotkania, akcje, rekolekcje wokół nauczania autora „Etyki Solidarności”. Mieszka w Łopusznej
zdjęcia henryk przondziono /foto gość

Marcin Jakimowicz: 10 sierpnia 1997 roku jak przez niemal 20 lat odprawił Mszę św. na Turbaczu. Tryskał humorem. Schodząc do Łopusznej, rzucił do Ciebie: „Tak dobrze wyszło, jakby to ostatnia Msza miała być”. Zabrzmiało groźnie?

Kazimierz Tischner: Nie. Nikt nawet nie przypuszczał, że to może być prawda, że to ostatnia Msza na Turbaczu. Jemu chodziło o coś innego. Można to było wyczuć w jego kazaniu. Przedłużył je. Długo tłumaczył niektóre zawiłości, których górale nie rozumieli. Widziałem, że dobijało go to, że te Msze pod Turbaczem skomercjalizowały się. On chciał, by były, jak mówił, „bliżej Boga, bliżej źródła”. A tu pojawiły się jakieś stragany, handel, jakieś polityczne, partyjne gierki. Pod spotkania ludzi gór zaczęły podpinać się osoby, które chciały zbić na tym kapitał. To go smuciło. Góry nie tego potrzebowały… W drodze powrotnej powiedział – pamiętam – „Schodzimy na dół”.

Zabrzmiało jak metafora.

Tak. Jak metafora.

Jak przyjął pierwsze diagnozy lekarskie? Załamał się?

Nie. Absolutnie nie. U niego tego nie było. Nawet na końcu. Ludzie porównywali jego cierpienia do umierania Jan Pawła II. Oni umierali tak, jak żyli. Jeśli przychodziłeś do Józia i zaczynałeś: „Oj, jak ty cierpisz, jak bardzo cię boli!”, bardzo się irytował. Denerwował się. Zmieniał temat.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.