Ogród ziemskich złudzeń

Wojciech Wencel

|

GN 13/2016

Surrealiści XX-wieczni uznawali go za swego patrona, zwolennicy psychoanalizy widzieli w jego dziełach ekspresję podświadomości, przeciwnicy Kościoła pragnęli uczynić z niego piewcę „wolnej miłości”, alchemika i wędrowca po obrzeżach herezji.

Ogród ziemskich złudzeń

Kiedy dziś przyglądamy się demonicznym monstrom, zamieszkującym krajobrazy Hieronima Boscha, wydaje nam się, że mogła je stworzyć jedynie wyobraźnia wspomagana narkotykami, praktykami okultystycznymi lub nagłymi rozbłyskami szaleństwa. Nie mieści nam się w głowach, że ludzie średniowiecza potrafili w najdrobniejszych szczegółach wyobrażać sobie świat duchowy, a ponieważ głęboko wierzyli w jego istnienie, nie potrzebowali do tego hipnozy czy środków halucynogennych. Kontekst ówczesnej kultury wyraźnie wskazuje, że Bosch rozwinął wątki i motywy obecne w chrześcijańskiej symbolice, sztuce, moralistyce i pismach mistyków. Przesłanie jego obrazów pozostaje wierne katolickim dogmatom, mimo że nie zawsze zgadza się z ustaleniami świeckich i religijnych „humanistów”, którzy pojawili się w kolejnych stuleciach. Współcześni nam badacze poświęcają sporo energii, by wykazać, że Bosch miał coś wspólnego z sektą adamitów, głoszącą hasła powrotu do rajskiej niewinności poprzez wyuzdane praktyki seksualne. Za główny argument służy im „Ogród ziemskich rozkoszy” – tryptyk przedstawiający w swej centralnej części ludzi oddających się erotycznym zabawom. Na obrazie mężczyźni i kobiety jedzą ogromne truskawki, czereśnie, jeżyny i granaty. Jeźdźcy krążą wokół stawu, w którym kąpią się nagie dziewczęta. Pod ich wygiętymi w ekstazie ciałami uginają się konie, byki, świnie, jelenie, niedźwiedzie, a nawet kozioł, struś, pantera i wielbłąd.

Zwierzęta symbolizują nieuporządkowane żądze, owoce – przemijalność cielesnych rozkoszy: są słodkie, ale szybko gniją. Zostają po nich łupiny, w których ludzie pełzają jak robaki. Inne postaci, jak pary zamknięte w przezroczystej bańce i muszli albo tercety przysłonięte kloszem, zajęte są wprost czynnościami seksualnymi. Jednak dopiero dwa skrzydła tryptyku w pełni odsłaniają katechetyczny sens części centralnej. Na pierwszym z nich Bóg błogosławi pierwszym ludziom: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”. Pośrodku, w sadzawce, bije źródło życia. Na drugim przedstawione zostało piekło i jego mieszkańcy: królik niosący ludzkie ciało, para uszu ćwiartująca ogromnym nożem wszystko wokół siebie, wreszcie człowiek-drzewo, próżny jak owoce na głównej tablicy. Stwór z ptasią głową połyka ludzi i wydala ich do przezroczystego klozetu, do którego wymiotuje inny grzesznik, a jeszcze jeden wydala tam złote monety. Twarz kobiety odbija się w zwierciadle, które jest jednocześnie zadem diabła z gałęziami drzewa zamiast stóp. Trudno o dosadniejszą przestrogę przed próżnością i rozwiązłością, tym szaleństwem zmysłów, które jest zaprzeczeniem płodności. Urodzony około 1450 roku Jerome van Aken całe życie spędził w Hertogenbosch – mieście położonym w księstwie Brabancji – z którego nazwy zaczerpnął swe artystyczne nazwisko. Nie zostawił po sobie listów ani testamentu. Zapisy w dawnych księgach wystarczają jednak, by ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że należał nie do zrzeszającego adamitów Bractwa Wolnego Ducha, lecz do katolickiego Bractwa Najświętszej Maryi Panny. Do stowarzyszenia, które szczególną czcią otaczało cudowny obraz Maryi Dziewicy znajdujący się w kościele św. Jana, należała niemal cała rodzina van Aken, a o zaangażowaniu Hieronima we wspólne dzieło najlepiej świadczy fakt, że za niewielką opłatą projektował on witraże, krzyże, a nawet malował obrazy do noszonych w procesjach feretronów.

Równie chętnie malował zresztą na zlecenie dostojników kościelnych i katolickich możnowładców. Jak zauważa monografista malarza, Walter Bosing, „jest wysoce nieprawdopodobne, aby obrazy Boscha mogły cieszyć się wówczas tak ogromną popularnością, gdyby istniał choć cień podejrzenia, iż artysta związany był w jakikolwiek sposób z myślą heretycką”. Postmodernistyczni krytycy sztuki, którzy próbują interpretować „Ogród ziemskich rozkoszy” z punktu widzenia nowożytnego dandysa, zapominają, że istotą średniowiecznej metafizyki była głęboka wiara w grzech pierworodny, pozwalająca rozpoznać jego skutki w życiu doczesnym. Świadomość upadłej natury człowieka i perspektywy piekła broniła ówczesnych ludzi przed popadnięciem w najgorszy ze wszystkich grzech „letniości” i samozadowolenia. Obrazy Boscha przerażają i upominają, odsłaniając dynamiczną strukturę zła: jeden grzech pociąga za sobą drugi. A w konsekwencji wzywają do poważnego podjęcia duchowej walki poprzez modlitwę i kontemplację Boga. Pod koniec życia artysta malował już prawie wyłącznie sceny ewangeliczne, głównie pasyjne, i wizerunki pokutujących bądź kuszonych przez demony eremitów. Zmarł zaledwie kilka miesięcy przed słynnym wystąpieniem Marcina Lutra, który w 1517 roku umieścił swoje 95 tez na drzwiach kościoła w Wittenberdze. Patrzę na „Ogród ziemskich rozkoszy” i widzę portret naszej epoki, pełnej żądz, nie tylko cielesnych, których realizacja została uznana za „niezbywalne prawo człowieka”. Nie gorszy mnie fakt, że jesteśmy grzesznikami. Najgorsze jest to, że traktując grzech jako cnotę, stajemy się niezdolni do przyjęcia miłości Chrystusa, który nas odkupił.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.