Niech będzie TK, ale nie taki, jak dotąd

jdud

publikacja 16.03.2016 12:03

Wszystkim się wydaje, że Trybunał musi dysponować czymś w rodzaju prawa weta wobec ustaw sejmowych. A to nie do końca prawda – mówi politolog i prawnik z UJ dr Jacek Sokołowski. Oto jego diagnoza sytuacji, prognoza jej rozwoju i propozycja rozwiązania.

Niech będzie TK, ale nie taki, jak dotąd Trybunał Konstytucyjny Jakub Szymczuk /foto gość

Sytuacja wokół TK w debacie publicznej przedstawiana jest fałszywie – jako spór etyczny, w którym Konstytucja stanowi wartość nadrzędną. Strony prześcigają się więc w zapewnieniach że chodzi im o przestrzeganie Konstytucji. Jest to naturalne, bo w polityce często spory o interesy są przedstawiane opinii publicznej jako spory o wartości. Wynika to z faktu, że przeciętny człowiek identyfikuje się z wartościami i jest gotów o nie walczyć, znacznie słabiej natomiast mobilizuje go obrona interesów, zwłaszcza cudzych. Tak jest i tym razem. Ale spór o TK to nie spór o wartości, lecz o interesy. Są one bardzo proste: interes PiS polega na tym, by TK nie pełnił roli trzeciej izby parlamentu, blokującej działania ustawodawcze dwóch pozostałych. Interes opozycji zaś polega na utrzymaniu TK o silnych uprawnieniach blokujących, bo to utrudniłoby PiS-owi rządzenie. O to się toczy realny spór i - niestety - tylko o to. Żadna ze stron nie dostrzega bowiem szerszej, instytucjonalnej płaszczyzny problemu.

Możliwy byłby kompromis, wedle którego TK nie byłby już „trzecią izbą parlamentu”, ale tylko wtedy, gdy obie strony sporu widziałby w tym kompromisie swój interes. Korzyść PiS polegałaby na tym, że TK nie mógłby całkowicie blokować jej działań. Korzyść opozycji polegałaby na tym, że rola kontrolna TK byłaby zachowana, choć ograniczona.

Wydaje mi się, że na razie w żadnym obozie nie ma takiego myślenia. Jest myślenie zero-jedynkowe: my wygrywamy - oni przerywają albo: my przegrywamy - oni wygrywają. Małym wyłomem od tego jest propozycja Ujazdowskiego.

Co dalej?

Wydaje się, że opinia publiczna chce jakiegoś kompromisu. Chce publikacji ostatniego orzeczenia TK. PiS - choć nadal cieszy się wysokim poparciem - znalazł się w defensywie, co usztywniło stanowisko opozycji,.Moim zdaniem, gdyby rząd ustąpił, to w sensie politycznym straciłby niewiele. Skoro opinia publiczna nie popiera odmowy publikacji ostatniego wyroku TK, to po publikacji wrócilibyśmy do sytuacji z grudnia, gdy konflikt był, ale nie tak ostry. Rząd jednak nie chce tego zrobić. To się może brać z przekonania, że z raz podjętych decyzji nie należy się wycofywać, nawet jeśli oznacza to wysokie koszty. Albo też jest to świadoma gra na eskalację, jeśli PiS uważa, że na takiej eskalacji ostatecznie jednak wygra. Bo co może zrobić opozycja? Udaje jej się zmobilizować zwolenników do wyjścia na ulice, ale raczej kilkanaście, a nie setki tysięcy. To nie są liczby, od których padają rządy. Rząd może to zignorować, przetrwać i wyjść z tego silniejszym. Jeśli zaskarżone zostaną kolejne ustawy (np. o policji, o prokuraturze, służbie cywilnej), a TK orzeknie, że są one niekonstytucyjne, to rząd stwierdzi, że są to orzeczenia nieistniejące, bo obowiązuje ustawa naprawcza, zakwestionowana wprawdzie przez TK, ale tylko na posiedzeniu „przy kawce”. TK nadal będzie uważał, że miał prawo orzekania na starych zasadach. Opozycja wezwie sądy i administrację do odmowy stosowania prawa forsowanego przez rząd. To może prowadzić do mniejszego czy większego paraliżu państwa. W tej sytuacji obie strony starałyby się wyprowadzić jak najwięcej ludzi na ulice. Jeśli między marszami będzie duża dysproporcja liczby uczestników, to któraś strona będzie się czuła silniejsza. Wojna domowa nie wydaje mi się jednak prawdopodobna. Będzie to raczej pełzający paraliż, który będzie miał fatalne skutki na arenie międzynarodowej.

Tego się obawiam i dlatego uważam, że publikacja orzeczenia byłoby lepszym wyjściem. Nadal nie mielibyśmy rozwiązania, ale odpadłby bezpośredni pretekst do uruchomienia mechanizmów rozpadu wspólnoty politycznej. Ale wszystko wskazuje na to, że PiS woli eskalować konflikt. Ten scenariusz może przynieść mu wygraną na arenie wewnętrznej, ale jest niesłychanie ryzykowny dla Polski w kontekście sytuacji międzynarodowej i zabiegów o wzmocnienie obecności NATO w Polsce. Wojna o Trybunał jest idealnym pretekstem, aby sojusznicy odmówili wzmacniania ochrony kraju, który nie przestrzega standardów demokratycznych.

Propozycja rozwiązania

Wszystkim się wydaje, że Trybunał Konstytucyjny żeby móc kontrolować zgodność przepisów z konstytucją musi mieć „prawo weta” wobec ustaw uchwalonych przez Sejm, realizowane poprzez tzw. kontrolę abstrakcyjną. Że musi to być – taki jak teraz - trybunał blokujący. A to nieprawda. Pierwszy w Europie trybunał konstytucyjny - austriacki - nie dokonywał materialnej oceny zgodności norm niższego rzędu z normami konstytucji. Sam twórca sądownictwa konstytucyjnego Hans Kelsen uważał, że byłoby niedopuszczalne naruszenie trójpodziału władzy. Austriacki trybunał badał więc jedynie poprawność procedury prawodawczej i przestrzeganie hierarchii norm, czyli np. to, czy materia ustawowa nie została uregulowana aktem niższego rzędu. To się zmieniło po II wojnie światowej, gdy okazało się, że możliwe jest tzw. ustawowe bezprawie, czyli uchwalanie zgodnie z demokratyczną procedurą norm gwałcących podstawowe prawa człowieka, takich jak ustawy norymberskie. Dlatego  w latach powojennych elity polityczne krajów europejskich zaakceptowały sądownictwo konstytucyjne acz z oporami i nie wszędzie, przy czym w większości państw „starej demokracji” sądy konstytucyjne nie mają tak daleko idących uprawnień w zakresie kontroli abstrakcyjnej. Nie ma jej np. w ogóle we Włoszech, nie było jej do lat 70. we Francji.

Z punktu widzenia funkcji, jaką pełni sąd konstytucyjny w systemie rządów prawa, możliwe jest takie uregulowanie jego uprawnień, aby mógł on ją pełnić, nie ingerując tak mocno w działania władzy ustawodawczej. Funkcją sądu konstytucyjnego – czego wydają się nie widzieć ani PiS, ani opozycja – jest bowiem ochrona obywateli przed ingerencją władzy w sferę ich praw i wolności. Funkcję tę może on pełnić poprzez „wetowanie” ustawodawstwa, ale może ją też pełnić inaczej. Gdyby gracze polityczni to zrozumieli, to zauważyliby, że możliwe jest pewne wyważenie ich interesów, poprzez nową konstrukcję sądu konstytucyjnego – i otwarłaby się furtka do kompromisu.

Kompromis taki musiałby być oparty na założeniu, że TK zostaje ograniczony w swoich uprawnieniach „trzeciej izby”, czyli tak naprawdę w uprawnieniach do kontroli abstrakcyjnej konstytucyjności ustaw, w zamian jednak otrzymuje wzmocnione uprawnienia w zakresie kontroli konkretnej, realizowanej poprzez nowe mechanizmy, pozwalające mu badać, czy dana norma narusza wartości konstytucyjne konkretnej jednostki w konkretnym postępowaniu. W ten sposób PiS z jednej strony miałby większe poczucie bezpieczeństwa, że jego ustawy nie będą natychmiast po uchwaleniu zaskarżane i „anulowane”, ale z drugiej musiałby pogodzić się z tym, że w poszczególnych wypadkach ich obowiązywanie może być kwestionowane. Opozycja zaś „obroniłaby” w ten sposób rolę TK jako strażnika Konstytucji i mogłaby to przedstawiać jako swój sukces. Założenia do takiego projektu są gotowe, gdyż opracował  je krakowski Instytut Allerhanda, z inicjatywy którego ogłoszony też został memoriał  "10 Tez o kierunku reformy Trybunału", odwołujący się do tych właśnie założeń .

Szczegółowe warianty takiego rozwiązania mogą być bardzo różne: można np ograniczyć krąg podmiotów uprawnionych do inicjowania kontroli abstrakcyjnej. W Niemczech do takiej skargi potrzebna jest ¼ deputowanych do Bundestagu (w obecnym Bundestagu praktycznie wyłącza to możliwość złożenia skargi konstytucyjnej przez opozycję) Można ograniczyć prawo do skasowania niekonstytucyjnego przepisu do sytuacji, gdy zachodzi jego niezgodność z wąskim katalogiem praw kardynalnych (tak jest np. w Hiszpanii). Gdyby uznać że prawa kardynalne to tylko te, które przyznają uprawnienia jednostce (np. wolność osobista, wolność słowa) to ukróciłoby to arbitralność, z jaką TK w Polsce decyduje o konstytucyjności przepisów na podst. art. 2 Konstytucji („Rzeczpospolita jest demokratycznym państwem prawnym”) z dużą dowolnością określając – tak naprawdę prawotwórczo, a więc par excellence wchodząc w kompetencje władzy ustawodawczej – co się w tym pojęciu mieści, a co już nie. Można ograniczyć prawo do zaskarżania przepisów czasowo, np. tylko przed ich wejściem w życie (tak jest we Francji) albo nie dalej niż pół roku czy rok po wejściu ich w życie.. Osobiście uważam, że dobrym pomysłem byłoby wzmocnienie roli Rzecznika Praw Obywatelskich, który mógłby stać się głównym podmiotem uprawnionym do inicjowania kontroli abstrakcyjnej, ale tylko na podstawie dokonanego wcześniej monitoringu stosowania określonego przepisu, na podstawie którego doszedłby do wniosku że stosowanie danej normy narusza prawa jednostki. To wszystko są rozwiązania pozwalające ograniczyć „prawo weta” sądu konstytucyjnego. Ich ewentualne przyjęcie mogłoby zaś zostać zrównoważone wzmocnieniem kontroli konkretnej, do tej pory istniejącej w Polsce tylko w postaci skargi konstytucyjnej, która jest środkiem nadzwyczajnym i ma minimalny wpływ na stosowanie prawa oraz poprzez pytania prawne, na których zadanie decydujący wpływ ma sąd powszechny, a nie strona, której sprawa jest przed tym sądem rozstrzygana. To można by zmienić. Sposobów, podobnie jak przy kontroli abstrakcyjnej, jest wiele, ale podstawowym warunkiem jest to, aby gracze polityczni mieli wolę dyskutowania takich rozwiązań i dostrzegli, że mogą one służyć realizacji ich interesów lepiej niż ostry spór.