Zanim Chrystus powróci

Wojciech Wencel

|

GN 11/2016

Nasza wiara to egzystencjalny konkret, o który można się oprzeć jak o czarny kamień w chrzcielnicy.

Zanim  Chrystus powróci

Na stokach Góry Oliwnej w Jerozolimie znajduje się największy żydowski cmentarz na świecie. Ortodoksyjni Żydzi płacą podobno po kilkadziesiąt tysięcy dolarów, żeby zapewnić swym kościom pochówek najbliżej miejsca, w którym u kresu historii Mesjasz wskrzesi umarłych. Postępują jak podróżni wynajmujący pokój w hotelu niedaleko lotniska. Chcą mieć pewność, że zdążą na samolot do nieba. Niestety, jerozolimska nekropolia ma ograniczoną pojemność. Trudno przenieść do niej wszystkie wygasłe pokolenia Judy. Gdy kilka lat temu miałem okazję stanąć wśród białych nagrobków, myślałem o prochach z Auschwitz, dawno rozwianych przez wiatr, i o kirkutach zarastających zielskiem w europejskich wsiach i miasteczkach.

Jeśli Mesjasz rzeczywiście będzie się kierował kolejnością zgłoszeń, ofiary Holokaustu mają niewielkie szanse na wskrzeszenie. Podobnie jak nasi przodkowie, którzy w XVIII i XIX wieku opuścili sarmacki raj i stali się narodem pielgrzymów. W napisanym w 1838 roku poemacie Juliusza Słowackiego Szaman mówi do Anhellego: „Oto są kopalnie Sybiru! Stąpaj tu ostrożnie, bo ta ziemia brukowana jest ludźmi śpiącymi”. Im dalej w las naszej pielgrzymiej historii, tym więcej drzew sięgających korzeniami polskich kości. Syberia i Kazachstan, Katyń i Wołyń, szlak bojowy II Korpusu i rozsiane po wszystkich kontynentach groby emigrantów, wreszcie zatajone przez ubeckich oprawców doły ze szczątkami żołnierzy niezłomnych, do niedawna wyklętych. Wiele mogił jest bezimiennych. Czy miłosierny Bóg odnajdzie je w dniu ostatecznym?

Powtarzając w kościele formułę Składu Apostolskiego, każdy katolik wyznaje wiarę w „ciała zmartwychwstanie”. Gdy jednak ktoś pyta o szczegóły, wielu z nas plecie androny o duszy bujającej w obłokach. Jak podkreśla ks. Jerzy Szymik, śmiertelnym wrogiem chrześcijaństwa jest herezja zwana gnozą: „Myślenie gnostyckie gardzi cielesnością człowieczej egzystencji. Uwikłane w materię ciało jest jedynie ciężarem dla duszy, prymitywnym balastem obciążającym duchowe wzloty i takież przeznaczenie ludzkiego bytu – twierdzą gnostycy starożytni i współcześni. Próba podważenia realizmu »w-cielenia« Bożego Syna, obrzydzenie ludzką płciowością, dręczenie ciała wyniszczającymi praktykami »pokutnymi«, wprowadzanie dualizmu w antropologię (ducha stworzył Bóg, ciało – szatan), rozumienie śmierci jako ostateczne uwolnienie się od ciała – to tylko niektóre z gnostyckich reakcji na »zgrzebną materialność« ortodoksyjnego chrześcijaństwa”.

Dzięki cielesności Chrystusa nasza wiara nie jest zbiorem abstrakcyjnych idei i nie ma nic wspólnego ze spirytualizmem. To egzystencjalny konkret, o który można się oprzeć jak o czarny kamień w chrzcielnicy. Oczywiście, zmartwychwstaniemy w ciałach przemienionych, chwalebnych. Bo – jak pisze św. Paweł – trzeba, ażeby to, co zniszczalne, przyodziało się w niezniszczalność, a to, co śmiertelne, przyodziało się w nieśmiertelność. Ale spokojna głowa, czy raczej czaszka. Mesjasz z pewnością znajdzie sposób, by pozbierać kości i prochy rozproszone po całej ziemi. I nie będzie faworyzował naszych bliźnich, którzy spoczęli na stokach Góry Oliwnej. Czy zatem jest sens już dziś babrać się w ziemi w poszukiwaniu wędrujących kości, jak robi to choćby prof. Krzysztof Szwagrzyk, który od 2003 roku prowadzi ekshumacje ofiar komunistycznego terroru na powązkowskiej Łączce i w wielu innych miejscach? Może lepiej posłuchać przestrogi z „Anhellego”: „Oto przyszliście ruszać umarłe; czyż nie dosyć trupom wichry mieć nad sobą i zapomnienie?”. Jest sens szukać, nie słuchać przestrogi. Tym, co różni polską cywilizację od mentalności bolszewickiej, jest przecież nie tylko potrzeba prawdy historycznej.

Także chrześcijańska miłość, która każe być stróżem swego brata, nawet po jego śmierci. „A brata miałem, bracia, szalonego, brata,/ co życie postawił na szali i życie przegrał,/ ale je ocalił, a będąc martwy żył i wołał/ gromko, bym bieżał, pędził, szukał go/ po zmroku, wstrząsany łkaniem, z solą/ w krwawym oku” (Przemysław Dakowicz, „Hortus conclusus”). Ta czułość dla poległych odbudowuje wieczną wspólnotę polskiego losu, czyniąc z naszej historii niezawodny wehikuł zbawienia. Trzeba czuwać przy umarłych, gdziekolwiek są pochowani, jak Ezechiel w dolinie wysuszonych kości.

Trzeba prorokować do Ducha, by w dniu ostatecznym stanęło na nogach „wojsko bardzo, bardzo wielkie”. Największa podziemna armia świata. Nareszcie zwycięska. * Czekając na dzień ostateczny, modlę się do Pana: włóż nić miłości w dzioby jaskółek niech nawloką na nią kości umarłych poślij swych świętych dolinami rzek niech powiedzą pagórkom „ruszcie się” a łąkom i sadom „chodźcie z nami” i pozwól zapomniane wiersze zebrać ze starych książek: zabierzmy ze sobą na drogę dwanaście koszy ułomków przedwiecznego Słowa •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.