Wybielanie na czarno

Franciszek Kucharczak


|

GN 10/2016

publikacja 03.03.2016 00:15

Kto śmierć nazywa życiem, ten żyje jak trup.

Wybielanie na czarno rysunek franciszek kucharczak /gn

Niezwykle wymowne hasło wykombinowały feministki na okoliczność swojej „manify”. Nazywa się toto „Aborcja w obronie życia”. To nie żart i nie tylko prowokacja – one naprawdę tak myślą. Chodzi o to, że masz bronić swojego życia, bo dziecko (w ich terminologii „płód”) będzie w nim intruzem. Kiedy się urodzi, wtedy adieu twoje życie, które sobie zaplanowałaś, żegnajcie salony, sławo, kariero. Przed tobą bezsenne noce pełne wrzasku, przed tobą pampersy, śliniaczki, smoczki. Zamiast dyrektorki w żakieciku będzie z ciebie obwieszona usmarkanymi bachorami kura domestica. A to nie jest życie.

Zatem dokonując aborcji, ocalasz swoją egzystencję. Innymi słowy: „Zabij bliźniego w obronie życia swego”. A dokładniej: zabij w obronie twojej wizji życia, bo to przecież tylko plan, na którego spełnienie nasze biedne siostry feministki – i w ogóle wszyscy życiowi planiści – nie mają żadnej gwarancji. Może się przecież wszystko zdarzyć. Jeśli ktoś zrobi karierę, to może ją nagle stracić, podobnie z majątkiem, zdrowiem i czymkolwiek innym. Ba! Jeśli mamy jakąś życiową gwarancję, to właśnie na to, że wszystko stracimy. Ze szczętem, włącznie z całym organizmem, aż do najdrobniejszej kosteczki.

Z punktu widzenia świata – a to jest punkt widzenia także feministek – jesteśmy skazani na totalną stratę. Wiedzą o tym niezliczone pokolenia naszych przodków, którzy byli żywi nie mniej niż my jesteśmy, a są martwi nie mniej niż my będziemy. Jak więc ktoś chce bronić swojego życia, skoro ono jest nie do obrony? Taki natomiast koncept, że można coś poprawić w swoim życiu drogą wyeliminowania cudzego życia, to już nonsens do potęgi.

I coś takiego wymyśliły przedstawicielki połowy ludzkości, która w porządku natury jest wyjątkowo dysponowana do przyjęcia, ochrony i rozwoju życia. To jest myślenie w najczystszym sensie diabelskie. To diabeł roztacza miraże lepszego życia, które nastąpi, jeśli oddasz mu pokłon – czyli gdy przyjmiesz wtłoczony ci w głowę jego scenariusz. I oczywiście zawsze potem jest katastrofa.


Niedawno słuchałem świadectwa kobiety, która uległa podobnemu myśleniu, bo aborcja wydała jej się rozwiązaniem. Więc kupiła wiadome tabletki reklamowane w wiadomej gazecie (która baaardzo troszczy się o życie kobiet) i „pozbyła się problemu”. I jak to zawsze w takich razach bywa, zapłaciła za to latami potwornych cierpień, które prowadziły tylko w dół, do coraz czarniejszej ciemności. Została z tego wyrwana i dziś jest szczęśliwa, ale tylko dlatego, że uznała swój błąd i rzuciła się z płaczem w ramiona Jezusa.

Nie ma innej drogi i niech to sobie uświadomią ludzie zamieszani w aborcję na jakimkolwiek etapie swojego życia. To pilne, bo pokolenie rozpasanej aborcji weszło już w „wiek poborowy”. Dzisiejsze babcie i dzisiejsi dziadkowie to ludzie, którzy często są winni aborcji, dostępnej wtedy na życzenie. Wielu do dziś wypiera się tego. I pozwalają się okłamywać nieszczęśnikom, którzy śmierć nazywają życiem.

Rok Miłosierdzia to dobry rok na to, żeby się nawrócić. I naprawdę zacząć żyć.


Poszerzenie bliskości


Sąd Najwyższy – nasz, polski – w składzie siedmiu sędziów orzekł, co następuje: „Odmienność płci nie jest konieczna do uznania, że dwie osoby pozostają we wspólnym pożyciu”. Sędziowie odpowiedzieli w ten sposób na pytanie I prezes tegoż sądu Małgorzaty Gersdorf w sprawie rozbieżności w decyzjach sądów przy rozpatrywaniu kwestii prawa do odmowy zeznań wobec oskarżonej osoby najbliższej. I teraz, zgodnie z decyzją sądu, gdy jeden pan uważa innego pana za swojego… najbliższego, to nie będzie musiał przeciw niemu zeznawać. Cieszą się z tego orzeczenia organizacje gejowsko-lesbijskie, wieszcząc, że to wstęp do legalizacji homozwiązków partnerskich, a potem do wszystkiego innego. Są świadomi, że to jeszcze nie za tej ekipy, ale potem zacznie się życie. Tak czy owak na razie wychodzi na to, że jeśli jeden bandyta nazwie drugiego bandytę swoim ukochanym, z którym sypia, to nie musi na niego sypać. I niech ktoś jeszcze mówi, że nasze sądy nie służą krzewieniu miłości wzajemnej.

Postęp włoski


Włosi są już dalej w tych sprawach. Na razie tamtejszy Senat nie pozwolił na adopcję dzieci przez panów (lub panie) pozostających „we wspólnym pożyciu”, ale przyjął ustawę legalizującą homozwiązki. Wśród argumentów za tą ustawą, pojawiających się w parlamencie, dominowały gadki o wolności i miłości. Przy okazji parlament usunął zapis o „wymogu wierności” w związku (jak wolność to wolność). Włosi na razie nie zmieniają definicji małżeństwa (jak to się stało np. we Francji), ale tamtejsza lewica już zapowiada, że do tego będzie dążyć. W ten sposób ludzkość dojrzewa do stanu, w którym każdy człowiek będzie mógł robić wszystko, nawet jeśli jest kozą. Albo dżdżownicą.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.