– Misja to walka z burzą, ale jak człowiek nie podejmie wyzwania, to nie zmieni świata – mówi siostra Rita z misji Maggotty na Jamajce. Pojechałem zobaczyć, jak wygląda walka o lepszy świat, o której żaden przewodnik turystyczny nie wspomina.
Największym dziełem misji jest program edukacyjny. Prawie wszystkie dzieci w regionie korzystają z pomocy
Jakub Szymczuk /FOTO GOŚĆ
Kiedy wybierałem się na Jamajkę, wyobrażałem sobie tę wyspę tak, jak opisywały ją kolorowe foldery. Słoneczne plaże, beztroskie życie i słynne „Everything’s gonna be alright” („Wszystko będzie dobrze”) Boba Marleya – legendarnego jamajskiego muzyka – w tle. Początkowo, w turystycznym kurorcie przy Montego Bay, pełnym emerytowanych Amerykanów, wszystko tak wyglądało. Po dwóch dniach wyjechałem jednak w głąb lądu, gdzie nikt nie zakłada maski dla turystów.
Wielu ludzi jeden naród
„Many people, one nation” – wielu ludzi, jeden naród – tak brzmi motto Jamajki. Naród jamajski to w większości potomkowie niewolników przywiezionych z Afryki. Wprawdzie niewolnictwo zniesiono już w roku 1834, a niepodległość Jamajka uzyskała w 1962, jednak czasy kolonializmu i niewolnictwa pozostawiły po sobie niezatarty ślad w mentalności ludzi. Jamajka była bowiem miejscem nieludzkiej „hodowli” niewolników. Biali panowie chcieli ich „wychować”, między innymi kontrolując ściśle związki między kobietami i mężczyznami. Ich celem było stworzenie człowieka bezwzględnie posłusznego, który nie byłby przywiązany nawet do rodziny. Dzisiejsza Jamajka jest więc państwem ludzi, których przodkom kiedyś odebrano dom, tożsamość, godność i człowieczeństwo.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.