Życie bez czaszki

Jakub Jałowiczor

|

GN 08/2016

publikacja 18.02.2016 00:15

– Poczułam się zaatakowana – mówi o kampanii na rzecz aborcji Ana Cáceres z Brazylii, która żyje z małogłowiem. Obawa przed tą chorobą stała się argumentem dla zwolenników zabijania poczętych dzieci.

Ana Cáceres (w środku) razem z Patricią i Adrianą – które również urodziły się z małogłowiem – ogląda swoje zdjęcia z dzieciństwa Ana Cáceres (w środku) razem z Patricią i Adrianą – które również urodziły się z małogłowiem – ogląda swoje zdjęcia z dzieciństwa
Ana Terra Athayde /Guardian

Ozniesienie ograniczeń aborcji zaapelował Zeid Ra’ad Al Hussein, Wysoki Komisarz Narodów Zjednoczonych ds. Praw Człowieka. Zwolennicy pozbawiania nienarodzonych życia doszli do głosu w wielu krajach Ameryki Łacińskiej. Państwa te są zagrożone wirusem zika, który być może powoduje u dzieci małogłowie, czyli mikrocefalię. Tymczasem Ana Cáceres pomimo tej choroby ukończyła niedawno studia dziennikarskie. – Jestem spełniona i szczęśliwa. Żyję, bo moja matka nie wybrała aborcji – mówi 25-letnia kobieta.

Dzień chwały

Ana Carolina Dias Cáceres mieszka w Campo Grande w południowo-zachodniej części Brazylii. Krótko przed Bożym Narodzeniem odebrała dyplom Katolickiego Uniwersytetu św. Jana Bosko. Pracę magisterską poświęciła własnej walce z chorobą oraz podobnemu doświadczeniu pięciu innych rodzin. Zatytułowała ją „Selfie”. Ana Cáceres nie ukrywa, że życie z małogłowiem nie jest łatwe. Jej matka w czasie ciąży badała się, ale lekarze nie wykryli u dziecka żadnych wad wrodzonych. Dopiero po narodzinach u dziewczynki zauważono deformację czaszki. Początkowo lekarz sądził, że to zespół Downa. Neurochirurg stwierdził jednak mikrocefalię. Choroba miała podłoże genetyczne. Twarz Any była tak zniekształcona, że dziewczynka nie mogła oddychać nosem. Mając 9 dni, przeszła operację trwającą 12 godzin. Lekarze usunęli 40 proc. kości przedniej części czaszki. Po powrocie ze szpitala rodzice nie wiedzieli, w jakim stanie jest dziecko i jak z nim postępować. „Mój ojciec mówił do mnie z bliska, żeby sprawdzić, czy słyszę, i wykonywał ruchy, żeby dowiedzieć się, czy widzę” – pisze w swojej pracy Ana. Sytuację komplikowało trudne położenie materialne rodziny. Ojciec Any, z zawodu technik laboratoryjny, był wtedy bezrobotny. Matka pracowała jako pomoc medyczna, co ułatwiło nieco dostęp do leczenia i rehabilitacji, ale za bardziej skomplikowane badania trzeba było zapłacić. Z pomocą przyszli wujowie i wielu znajomych. Lekarze byli przekonani, że dziecko nigdy nie będzie chodzić ani mówić.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.