Prawo o apostazji

Miłosz Kluba

|

GN 08/2016

publikacja 18.02.2016 00:15

Tylko Kościół może określać, kto jest jego członkiem, a kto nie. Tak uznał Naczelny Sąd Administracyjny.

W 2008 r. Konferencja Episkopatu Polski okresliła „Zasady postępowania w sprawie formalnego aktu wystąpienia z Kościoła” W 2008 r. Konferencja Episkopatu Polski okresliła „Zasady postępowania w sprawie formalnego aktu wystąpienia z Kościoła”
Roman Koszowski / foto gość

Chodzi o sytuację, w której osoby chcące wystąpić z Kościoła katolickiego próbowały zrobić to nie w formie przewidzianej przez odpowiednią instrukcję episkopatu, a jedynie wysyłając pismo do proboszcza. 9 lutego NSA zdecydował w sześciu takich sprawach, uznając, że ingerencja organów państwowych (w tym przypadku Głównego Inspektora Ochrony Danych Osobowych – GIODO) w wewnętrzne sprawy Kościoła byłaby naruszeniem jego autonomii zagwarantowanej konkordatem.

Oświadczenie zamiast rozmowy

Toczący się między instytucjami kościelnymi i państwowymi spór o apostazję przeszedł już kilka faz. Początek zwykle był podobny: ignorowanie „Zasad postępowania w sprawie formalnego aktu wystąpienia z Kościoła”, które Konferencja Episkopatu Polski przyjęła w 2008 roku. Zgodnie z tą procedurą osoba chcąca dokonać apostazji musi nie tylko złożyć odpowiednie oświadczenie, ale też spotkać się z proboszczem oraz potwierdzić swój zamiar w obecności dwóch świadków. Nie wszyscy jednak chcą tę drogę przechodzić. Najczęściej wysyłali do proboszcza pismo z żądaniem wykreślenia swego nazwiska z księgi chrztów. Kiedy proboszcz odmawiał, sprawa trafiała do Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych.

Zmienna linia orzekania

Chcący wystąpić z Kościoła składali skargę, argumentując, że znajdujące się w księgach parafialnych dane osobowe, według których są oni katolikami, są nieaktualne. Domagali się wydania decyzji, nakazującej proboszczowi dokonanie odpowiedniego wpisu o wystąpieniu z Kościoła. Jeszcze parę lat temu GIODO zwykle odmawiał – aż do wydania przez NSA orzeczenia, według którego Generalny Inspektor może i powinien interweniować także w sprawach dotyczących ksiąg parafialnych. GIODO zaczął wydawać decyzje, a do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego zaczęli się odwoływać… proboszczowie. Po etapie uchylania ich skarg kolejna zmiana nadeszła, kiedy WSA uznał, że GIODO jednak nie ma takich kompetencji. Taką decyzję – dotyczącą sześciu przypadków z całej Polski – potwierdził 9 lutego Naczelny Sąd Administracyjny. W sądzie w imieniu GIODO Michał Bałdyga przekonywał, że oświadczenie woli jest skutecznym aktem apostazji. Argumentował, że ponieważ wpisy w księdze, o które toczył się spór, dotyczyły osób będących – zdaniem Generalnego Inspektora – już poza Kościołem, należy do nich stosować zwykłe przepisy. Zdania tego nie podzielił jednak Naczelny Sąd Administracyjny. – Mamy do czynienia z konstytucyjnym prawem do wyznania, GIODO nie może oceniać, jakie jest nasze wyznanie – uzasadniała wyrok sędzia Jolanta Rudnicka.

– Z drugiej strony Kościół ma zagwarantowane prawa w Konstytucji RP i konkordacie ze Stolicą Apostolską. Z tych regulacji wynika rozdział Kościoła od państwa – dodała sędzia Rudnicka. Jak wyjaśnia dr Paweł Litwiński, adwokat reprezentujący parafie archidiecezji krakowskiej w sporze z GIODO (jedna ze spraw zakończyła się 9 lutego, pięć kolejnych jest w toku), ostatnia zmiana orzecznictwa wynika m.in. z tego, że sąd skupił się na autonomii Kościoła zagwarantowanej konkordatem. Jako umowa międzynarodowa, zgodnie z konstytucją, stoi on ponad ustawami krajowymi, a taką rangę mają kodeks cywilny i przepisy o ochronie danych osobowych. Zgodnie z art. 5 konkordatu państwo zapewnia Kościołowi m.in. „swobodne i publiczne pełnienie jego misji, łącznie w wykonywaniem jurysdykcji oraz zarządzaniem i administrowaniem jego sprawami na podstawie prawa kanonicznego”. – Czymże jest ta jurysdykcja, jeśli nie orzekaniem, kto jest, a kto nie jest członkiem Kościoła – retorycznie pyta dr Litwiński.

Sprawa najwyższej wagi

Problem dotyczy nie tyle samego wystąpienia z Kościoła, ile formy, w jakiej ma się ono odbywać, oraz tego, czy państwowa instytucja może nakazać zmianę treści księgi parafialnej na podstawie tylko prawa cywilnego lub administracyjnego. Chcący formalnie opuścić wspólnotę wierzących przekonują, że kościelna procedura jest uciążliwa. – To wszystko nie jest po to, żeby komuś utrudnić życie. Chodzi tylko o to, by dać księdzu szansę, być może ostatnią, na dotarcie do serca i sumienia tej osoby – przekonuje ks. prof. Piotr Majer, kanclerz krakowskiej kurii i wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie. Dodaje, że zna przypadek, w którym dzięki rozmowie z proboszczem do apostazji ostatecznie nie doszło.

Takie spotkanie to przede wszystkim okazja, by sprawdzić, czy zamiar wystąpienia z Kościoła nie jest chwilowym buntem czy efektem urazy do konkretnego księdza oraz czy osoba występująca ma świadomość konsekwencji. Apostata popełnia bowiem grzech i podlega ekskomunice. Właśnie ze względu na wagę całej sprawy Kościół musi mieć możliwość nie tylko przygotowania odpowiedniej procedury, ale także stwierdzenia, czy jej warunki zostały spełnione i czy należy ją odnotować w księgach. – To jest przecież coś więcej niż rezygnacja z otrzymywania przesyłek reklamowych – tłumaczy dr Paweł Litwiński. – Dla wierzących, a więc dla Kościoła, jest to sprawa życia i śmierci, rzecz najwyższej wagi – zaznacza.

Paradoksy apostazji

Nawet po spełnieniu kościelnej procedury i wpisaniu tego do ksiąg parafialnych apostazja nie oznacza całkowitego zerwania więzi z Kościołem. Chrztu nie można przecież odwołać. – Jeśli ktoś raz został usynowiony przez Boga, to nie można tego cofnąć – mówi ks. Piotr Majer. Stąd zasada: Semel catholicus, semper catholicus – kto raz stał się katolikiem, ten będzie nim na zawsze. – Kościół może jedynie z bólem i smutkiem przyjąć do wiadomości czyjąś wolę formalnego opuszczenia jego struktur – wyjaśnia kanonista. Dlatego gdy ktoś z apostatów powraca do Kościoła (a takie sytuacje zdarzają się), nie przyjmuje ponownie chrztu. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że akt apostazji ma większe duchowe znaczenie właśnie dla Kościoła niż dla występujących z niego.

W polskich realiach nie ma to bowiem skutków cywilnych. Nie mamy podatku kościelnego (wtedy apostazja wiązałaby się z jego niepłaceniem), a konstytucja w art. 53 gwarantuje, że „nikt nie może być obowiązany przez organy władzy publicznej do ujawnienia swojego światopoglądu, przekonań religijnych lub wyznania”. Bodaj najbardziej jaskrawy paradoks kryje się w upominaniu się o „prawo do apostazji” u Generalnego Inspektora Ochrony Danych Osobowych. Wydawanie w urzędzie państwowym decyzji, które dotyczyłyby wewnętrznych spraw Kościoła i były wiążące np. dla proboszczów to naruszenie zasady rozdziału Kościoła od państwa. – W wymiarze czysto ludzkim częściowo rozumiem te osoby – mówi o wnoszących do GIODO wnioski o zmiany w dokumentach parafii dr Paweł Litwiński. – To zazwyczaj nie oni decydowali o swoim chrzcie i mogą czuć się z tym źle. Z ustrojowego punktu widzenia jest to jednak powrót do jedności państwa i Kościoła i do czasów, gdy złamanie prawa kościelnego automatycznie łączyło się z karą wymierzaną przez władze świeckie – tłumaczy.

Walka o autonomię

Jeśli przyjąć wykładnię, w myśl której GIODO czy inny urząd może decydować, kto wystąpił z Kościoła, państwo powinno mieć także prawo rozstrzygać, kogo do niego przyjmować. Powinno to zresztą dotyczyć nie tylko wspólnoty katolickiej. – Mielibyśmy do czynienia z sytuacją paradoksalną – mówi ks. Piotr Majer i przywołuje prosty przykład. Co gdyby ktoś zapragnął wstąpić np. do gminy wyznaniowej żydowskiej, nie mając pochodzenia żydowskiego, lub do Muzułmańskiego Związku Religijnego w RP bez przyjęcia islamu? Czy wtedy również decydowałby sąd lub urząd, a nie rabin czy mufti? Nie mówiąc już o tym, że żaden związek wyznaniowy nie miałby wtedy możliwości wydalenia kogokolwiek.

– Tak jak Kościół nie rości sobie prawa do wpływania na konkretne zapisy ustaw czy punkty w budżecie, tak państwu polskiemu nic do tego, w jaki sposób ktoś jest przyjmowany do danego Kościoła czy związku wyznaniowego – przekonuje ks. Majer. W tym kontekście decyzja NSA z 9 lutego wydaje się zdroworozsądkowa. Mecenas Paweł Litwiński daleki jest jednak od tryumfalizmu. – Sprawami zajmowały się zwykłe trzyosobowe składy sędziowskie. W kolejnych mogą to być inne osoby, które podejmą decyzje zupełnie przeciwne – przypomina prawnik. Sytuację na dłużej mogłaby uregulować przyjęta przez NSA specjalna uchwała, zobowiązująca kolejne składy do orzekania według określonego klucza.

O jej przyjęcie może zawnioskować np. Rzecznik Praw Obywatelskich. – Najważniejsze, że argument dotyczący zagwarantowanej konkordatem autonomii Kościoła w końcu się przebił. Miejmy nadzieję, że tak będzie także w kolejnych podobnych sprawach – mówi dr Litwiński. Następne decyzje w podobnych procesach mają zapaść jeszcze w lutym.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.