Szkoła od nowa

Piotr Legutko

|

GN 08/2016

publikacja 18.02.2016 00:15

Nie będzie prostego powrotu do systemu 8+4, a więc i likwidacji gimnazjów. Możliwe jest za to przekształcenie obecnej struktury w czteroletnią szkołę podstawową, czteroletnie gimnazjum oraz czteroletnie liceum.

Szkoła od nowa canstockphoto

Spór wokół gimnazjów wkroczył w nową fazę. Ich likwidacja jest coraz mniej prawdopodobna, a jeśli głębiej wczytać się w konkretne propozycje przedstawiane jeszcze w kampanii wyborczej przez Prawo i Sprawiedliwość, to taki pomysł nigdy nie pojawił się w formie radykalnej. Jedyną „twardą” deklaracją była zapowiedź z exposé Beaty Szydło: „Stopniowo wrócimy do ośmioletniej szkoły podstawowej i czteroletniego liceum”. Ale już w dokumentach programowych PiS sprzed roku owa ośmioletnia szkoła podzielona była na dwa czteroletnie cykle kształcenia. Tyle że eksperci pracujący w zespole kierowanym wówczas przez Piotra Glińskiego zalecali, by te dwa poziomy pracowały w jednym organizmie administracyjnym.

Pojęcie „likwidacji gimnazjów” było więc uproszczeniem, skrótem myślowym, bo jednak (w pewnym sensie) oddawało sens planowanej reformy. A miało być nią skonfrontowanie się z największymi problemami polskiego szkolnictwa. – Mówiliśmy od początku: odchodzimy od pewnego modelu szkoły, zwanego dziś gimnazjum, ale nie likwidujemy tego poziomu kształcenia. Zmieniamy formę, ale stopień edukacji zostaje. Chcemy sanacji stanu obecnego, ale przede wszystkim pod względem programowym i wychowawczym – wyjaśnia prof. Andrzej Waśko z UJ, były wiceminister, który koordynował prace nad edukacyjnym programem PiS, a dziś przedstawiany jest przez nową szefową resortu jako „lider zmian” w oświacie.

Prof.  Andrzej Waśko W naszej wizji kształcenia liczą się nie tylko umiejętności kluczowe, ale i poznawczy wymiar edukacji, przekazywanie także tej wiedzy, która nie ma bezpośredniego zastosowania na rynku pracy, ale formuje człowieka, kształtuje jego dojrzałość i postawy obywatelskie   Prof.  Andrzej Waśko W naszej wizji kształcenia liczą się nie tylko umiejętności kluczowe, ale i poznawczy wymiar edukacji, przekazywanie także tej wiedzy, która nie ma bezpośredniego zastosowania na rynku pracy, ale formuje człowieka, kształtuje jego dojrzałość i postawy obywatelskie
Monika Łącka /Foto Gość
Gdzie tkwił błąd?

Całościowa koncepcja reformy strukturalnej szkolnictwa przedstawiona została po raz pierwszy publicznie w Katowicach, latem 2015 roku. Ale mało kto sięgał później do tamtego dokumentu, nawet politycy PiS nie odwoływali się do niego, gdy zaraz po wyborach ruszyła akcja „w obronie gimnazjów”. – Jej absurd polegał na tym, że protestujący nie wiedzieli, przeciw czemu protestują, opierali się jedynie na kampanijnych hasłach i wyrwanych z kontekstu wypowiedziach polityków. Ani opozycja, ani ZNP, ani media nie dociekały, jaki to właściwie pomysł miał PiS na polską szkołę – mówi prof. Waśko. – Byłbym rad, gdyby wreszcie dokument, który jest teraz w gestii MEN, został poddany społecznej dyskusji. Zarysowana zostałaby całościowa koncepcja zmian, a jednocześnie rozproszone lęki, które żyją własnym życiem, niezależnie od faktów – dodaje.

Profesor podkreśla, jak ważne jest, by nie mówić tylko o gimnazjum, ale o całej strukturze. Istotą planowanej reformy jest bowiem wydłużenie kolejnych etapów edukacyjnych z trzech do czterech lat. Dotyczy to przede wszystkim liceum, ale także… gimnazjum. Zdaniem ekspertów PiS fundamentalnym błędem poprzedniej reformy wprowadzonej przez rząd AWS–UW było skrócenie liceum o rok, a także powołanie nowego typu szkoły, w której nie da się osiągnąć żadnych sensownych celów edukacyjnych, bo jest na to za mało czasu. – W liceum trzeba było w ciągu trzech lat zrealizować program, nad którym pracowano wcześniej przez cztery lata. Szybko okazało się to nierealne. Wtedy pojawiły się dwie koncepcje, jak z tego wybrnąć. Pierwsza – odbudować to, co zniszczono, druga – zredukować program. Pierwszą wspieraliśmy my, drugą drogę wybrała minister Katarzyna Hall, a potem jej następczynie. Administracyjnie sytuacja została jakoś opanowana, ale pod względem efektów nauczania mamy katastrofę – ocenia Andrzej Waśko.

Szkoła to nie zakład usługowy

Oczywiście za wszystkie grzechy nie jest odpowiedzialna jedynie błędna struktura szkolna. Z dokumentów przygotowanych przez PiS nie wynika też, że lekarstwem na nie ma być sam powrót do czteroletnich cyklów nauczania. Problem jest poważniejszy, bo część obecnego kryzysu szkolnictwa ma źródła kulturowe, wynikające z prostego zaadaptowania na nasz grunt, wraz z poprzednią reformą, neoliberalnego modelu oświaty. – Po pierwsze błędnie definiował on model absolwenta jako człowieka przede wszystkim przystosowanego do działania w warunkach rynkowych. Szkoła miała wypuszczać sprawnego producenta i bezkrytycznego konsumenta. Taki sposób myślenia o edukacji spowodował kryzys tożsamości i mocno osłabił humanistykę. Po drugie wprowadzono korporacyjny model zarządzania oświatą. Szkoła stała się zakładem świadczenia usług.

Dyrektor jest teraz menedżerem, a rola nauczyciela, dawniej mistrza, została sprowadzona do poziomu pracownika obsługi – wylicza A. Waśko. – W takim układzie uczeń staje się nie tyle adeptem, co roszczeniowym klientem, kwestionującym stawiane mu oceny czy zbyt wysoki poziom wymagań. W żadnej koncepcji nauk społecznych proces nauczania nie jest zrównany z relacją rynkową. Dlatego że rządzi nią zasada: minimum wkładu własnego, maksimum zysku, bo to logika każdej transakcji. W wychowaniu takie myślenie jest demoralizujące, podobnie działa ono na nauczycieli. W efekcie często wyłączają się psychicznie z życia szkoły, w której nie mają za wiele do powiedzenia – dodaje profesor. Reforma proponowana przez PiS zakłada odejście od tego typu myślenia i powrót do personalistycznej pedagogiki, w której celem szkoły jest pełny rozwój osobowy człowieka. Zdobywanie wiedzy i nabywanie nawyków kulturowych powinno być wszak celem samym w sobie, a nie środkiem do realizacji jakichś strategii rynkowych. Obecny model kształcenia wzmacnia postawy indywidualistyczne, osłabia więzi we wspólnocie. W dłuższej perspektywie jest to także niebezpieczne dla kondycji społecznej. – W naszej wizji kształcenia liczą się nie tylko umiejętności kluczowe, ale i poznawczy wymiar edukacji, przekazywanie także tej wiedzy, która nie ma bezpośredniego zastosowania na rynku pracy, ale formuje tożsamość człowieka, kształtuje jego dojrzałość i postawy obywatelskie – przekonuje były wiceminister.

Nie „likwidacja”, a „sanacja”

Od kilku miesięcy toczy się wyłącznie spór o sensowność istnienia gimnazjów. Trwa mobilizacja nauczycieli, samorządowców oraz rodziców w obronie status quo w oświacie. Prof. Andrzej Waśko proponuje, by toczącą się właśnie debatę o szkole prowadzić w innej perspektywie. Najpierw ustalić, czego od poszczególnych etapów kształcenia oczekujemy, potem zająć się strukturą, do niej zacząć pisać programy i podręczniki. Jego zdaniem podsycane obecnie lęki związane z planami PiS są nieuzasadnione, kluczem do nich nie jest bowiem słowo „likwidacja”, a „sanacja”. Reforma nie będzie bowiem nastawiona na zwolnienia, rząd nie szuka oszczędności, chodzi jedynie o lepszy efekt pedagogiczny i wychowawczy.

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, nie ma w też w dokumentach programowych prostego powrotu do systemu 8+4, nie ma więc i likwidacji gimnazjów. Proponowane jest natomiast przekształcenie obecnej struktury 6+3+3 w czteroletnią szkołę powszechną, czteroletnią szkołę stopnia gimnazjalnego oraz czteroletnie liceum (pięcioletnie technikum). Stopień organizacji na pierwszych dwóch poziomach kształcenia miałby być elastyczny i zależny od potrzeb danego środowiska społecznego. –

Na wsiach z jednym gimnazjum może przecież współpracować kilka szkół powszechnych, w miastach obie placówki mogą natomiast funkcjonować w jednym budynku, na różnych piętrach z osobnymi wejściami, za to wspólną administracją – proponuje A. Waśko. Co na to sami zainteresowani: dyrektorzy i nauczyciele? – Jeszcze będąc w opozycji, konsultowaliśmy ten program z grupą dyrektorów placówek różnego szczebla. Ocenili go jako „rozsądny” i zaakceptowali zasadę czteroletnich etapów edukacyjnych. Różnice między nami dotyczą głównie kwestii administracyjnych i organizacyjnych. Na przykład dyrektorzy są za tym, by gimnazja zachowały odrębną administrację w budynkach, gdzie uczą się także dzieci na szczeblu podstawowym – mówi były wiceminister.

Na cztery koła

Grupa, o której wspomina A. Waśko, opracowała własny dokument, upubliczniła go i przesłała do MEN. Wśród autorów są dyrektorzy prestiżowych liceów, gimnazjów, ale także innych placówek. W mediach dokument zyskał już tytuł „Oświata na cztery koła”. Proponuje się w nim, by po czteroletnim przedszkolu (finansowanym z subwencji oświatowej, bo dziś jest to zadanie własne samorządów) uczniowie przeszli kolejne trzy cykle: elementarny, gimnazjalny i licealny. W przedszkolach należy wrócić do nauki pisania, liczenia i czytania. Pomieszczenia opuszczone przez piąte i szóste klasy podstawówek można by wykorzystać dla przedszkolaków, tworząc zespoły szkolno-przedszkolne. Zdaniem dyrektorów, jeśli w gimnazjach znajdą się dzieci o dwa lata młodsze niż obecnie, nie będą miały tak poważnych problemów z adaptacją w nowym środowisku, jakie dziś mają nastolatki.

Rozwiązanie to podniosłoby również rangę gimnazjów rejonowych, bo rodzicom zależałoby przede wszystkim na tym, by szkoła była blisko domu. Co ciekawe, propozycję identycznej struktury (4=4) znajdujemy w dokumencie opracowanym w zupełnie innym środowisku – nauczycieli przygotowujących swój zarys reformy zaprezentowany w trakcie Społecznego Kongresu Oświaty, który odbył się 15 lutego w Warszawie. – Nie chcemy forsować żadnego „swojego” pomysłu na oświatę, a jedynie włączyć się w debatę nad przyszłym kształtem polskiej szkoły – zastrzega Józef Orzeł, jeden z inicjatorów kongresu. – To pierwszy krok, będziemy takie debaty organizować także w innych województwach. Tyle że nas interesuje nie tyle organizacyjny, co przede wszystkim kulturowy kształt zmian, jakie powinny nastąpić w edukacji – podkreśla J. Orzeł, pomysłodawca m.in. działającego od 9 lat w stolicy Klubu Ronina, forum debaty konserwatywnych środowisk.

Zarówno propozycja krakowskich dyrektorów, jak i warszawskich nauczycieli, czyli praktyków, zbieżna jest z programem wyborczym PiS. Rodzi to nadzieję, że możliwe jest w ciągu najbliższych miesięcy osiągnięcie szerszego, ponadpartyjnego porozumienia zarówno w sprawie przyszłego kształtu struktury szkolnej, jak i celów, jakie państwo powinno stawiać przed oświatą. Najtrudniej będzie o zgodę polityczną w tej sprawie, ale jest ona równie potrzebna jak wokół programu „Rodzina 500 plus”. Dotyczy bowiem zmian, których wdrażanie zajmie zapewne co najmniej dekadę, a skutki odczują kolejne pokolenia. Trzeba zrobić wszystko, by pomysły na szkołę nie zmieniały się co cztery lata.•

Szczegóły w czerwcu

Minister edukacji narodowej Anna Zalewska poinformowała o rozpoczęciu ogólnopolskiej debaty o systemie oświaty pod hasłem: „Uczeń – rodzic – nauczyciel. Dobra zmiana”. Potrwa ona do końca czerwca. – Chcemy wspólnie z osobami zainteresowanymi polską edukacją; uczniem, rodzicem, nauczycielem, organami prowadzącymi, akademikami rozpocząć debatę, by wspólnie w lipcu ją podsumować, a w sierpniu i wrześniu przygotować projekty zmian – zapowiedziała pani minister. Wyjaśniła, że chodzi zarówno o projekty ustawy, jak i o projekt podstawy programowej kształcenia ogólnego. – Zdiagnozowaliśmy kilkaset bardzo dużych i bardzo małych problemów. Wniosek jest jednoznaczny: system edukacji trzeba zmienić – stwierdziła minister Zalewska na konferencji inaugurującej debatę. Problemy podzielone zostaną na 16 grup tematycznych. Dyskutować nad nimi będą „eksperci dobrej zmiany” – praktycy: nauczyciele i akademicy.

Do MEN zgłosiło się ponad 2,5 tys. osób, spośród nich wyłoniono blisko 1,9 tys. ekspertów. Równolegle do prac zespołów eksperckich w całej Polsce odbywać się będą wojewódzkie debaty, skoncentrowane wokół czterech tematów przewodnich: szkolnictwo specjalne, kształcenie zawodowe, finansowanie i bezpieczeństwo. Anna Zalewska podała również, że planowane są spotkania kierownictwa resortu edukacji ze związkami zawodowymi nauczycieli i pracowników oświaty, a także z samorządowcami. W marcu w MEN zacznie pracę Departament Programów i Podręczników.

– Powstanie on nie tylko po to, by zorganizować debatę, a później napisać nowe podstawy programowe, ale również po to, by monitorować obecną podstawę i podręczniki – wyjaśniła pani minister. Także od marca co drugi dzień będą odbywać się w MEN spotkania ekspertów poświęcone określonym tematom i poszczególnym przedmiotom. Specjalna grupa robocza powstała również w Ministerstwie Rozwoju. Ma ona pokazać, jak powinno w przyszłości wyglądać szkolnictwo zawodowe. – Będzie to szkoła elastyczna. Chcemy też zrezygnować ze złego i źle kojarzonego określenia: szkolnictwo zawodowe. Ale szczegóły w czerwcu – obiecała minister Zalewska.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.