Dzień specjalny

Franciszek Kucharczak

|

GN 07/2016

publikacja 11.02.2016 00:15

Żeby dzień święty święcić,
trzeba coś poświęcić.

Dzień specjalny rysunek franciszek kucharczak /gn

Pacjentka: – Panie doktorze, już czwarty dzień nie chce mi się pracować. Co to może być?

Lekarz: – Czwartek.


Tak to często jest, że człowiekowi nie chce się pracować w dni powszednie, a za to – ciekawostka taka – chce się w niedzielę. W niedzielę pojawia się mnóstwo spraw „z tygodnia”, które trzeba załatwić, a nade wszystko trzeba kupować, kupować, kupować. Każdy ma jakiś „rozsądny” powód, żeby niedzielę wykorzystać na nadrobienie rzeczy z tygodnia, bo inaczej „się nie zdąży”.


Pewnie, że są zajęcia, które w niedzielę trzeba wykonać, ale jest ich dużo mniej, niż sobie wmawiamy – zwłaszcza gdy ich wykonanie akurat w ten dzień nie jest moim ścisłym obowiązkiem.

Ja kiedyś właśnie coś takiego sobie wmówiłem, więc siedziałem w niedzielę przy komputerze nad tekstami, które dało się napisać w innym czasie. Aż zdybał mnie nad tym mój mały wówczas syn.
– Tatusiu, mama mówiła, że w niedzielę trzeba odpoczywać – powiedział.
– Nooo… – zacząłem stękać, gorączkowo szukając wyjścia. – Ale na komputerze wolno – palnąłem wreszcie głupawo.
– Odpoczywać? – zdziwił się mały. 


No tak, odpoczywać na komputerze wolno. Ale ja nie odpoczywałem. Utkwiło mi to w pamięci. Dotarło do mnie, że „dzień święty święcić” to nie jest rzecz do wyboru, „jak będę miał czas”. To jest nakaz, jak każdy z Bożych nakazów ustanowiony dla mojego dobra. I jak każdy z nich wymagający zaufania, że skoro Bóg czegoś ode mnie oczekuje, to znaczy, że właśnie to jest dla mnie dobre – a nie to, co ja łaskawie uważam za korzystne.

Bóg wie, co mi przyniesie pożytek, a co szkodę. Ludzka kalkulacja tu bierze w łeb. Kto żyły sobie wypruwa, żeby w niedzielę dorobić, w ostatecznym rachunku niczego nie zyskuje. Nie bez powodu mówi się: „Niedzielna praca wniwecz się obraca”. Dzieje się tak dlatego, że – wbrew rozpowszechnionej opinii – nie pieniądz rządzi światem, lecz Bóg. I to Jego błogosławieństwo decyduje o tym, czy się nam coś udaje, czy nie.

Kiedyś mocno uderzył mnie w tym kontekście tekst bliblijny: „Daremnym jest dla was wstawać przed świtem, wysiadywać do późna – dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko; tyle daje On i we śnie tym, których miłuje” (Ps 127,2). 


Czy to nie genialne? Nie muszę się napinać, muszę zaufać, że Bóg da mi to, czego potrzebuję, jeśli zaryzykuję spełnienie Jego woli. Skoro rozmnaża chleb, to i czas może rozmnożyć. I robi to, a doświadczam tego wielokrotnie. I powtórzy to wielu ludzi, w tym przedsiębiorcy, którzy bardziej wierzą Bogu niż ziemskim rachubom.

Powstrzymanie się od niekoniecznej pracy w niedzielę nie uszczupla przychodów. A nawet przeciwnie – Boże błogosławieństwo towarzyszy posłusznym Jego prawom. 


Nie znaczy to, że niedziela jest po to, żeby nic nie robić. Niedzielne wytchnienie (podobnie jak praca w dni powszednie) ma sens nie wtedy, gdy się nic nie robi, ale gdy się robi to, o co prosi Bóg.

A o co prosi? No właśnie – niedziela jest najwłaściwszym czasem, żeby się tego dowiedzieć.


Uprzedzę pytanie – nie pisałem tego w niedzielę.


* * *

Mieszko drań


Barbara Zdrojewska, senator PO, z okazji zbliżającej się rocznicy chrztu Polski rozpętała dyskusję nad Mieszkiem I. „Możemy się, Szanowni Państwo, zaledwie domyślać, jak się zachowywał i kim był Mieszko I, na podstawie tego, jak się zachowywali inni władcy tego typu w tym czasie i na terenie tej części Europy. I możemy sobie powiedzieć… można domniemywać, że był to zabijaka i zapewne palił, gwałcił i na porządku dziennym były…” – powiedziała w Senacie. Nie dokończyła, bo podniósł się szum. Ostatecznie udało jej się sformułować jeszcze jedno zdanie: „Czymś innym jest wspominanie faktu i zupełnie czymś innym jest oddawanie hołdu czy czci człowiekowi, o którym naprawdę kompletnie… no, niewiele wiemy, poza tym jednym – że został ochrzczony”. Słusznie. Gdyby Mieszko nie gwałcił i nie palił, tobyśmy o tym wiedzieli. To oczywiste. Wszyscy faceci są tacy. Nawet jak nie gwałcą, to palą jak smoki.

Szkoła? A fe!


Za sprawą inicjatywy „Świecka szkoła”, której aktywiści zebrali 150 tys. podpisów, wzmogła się dyskusja nad obecnością religii w szkole. Jan Turnau w „Gazecie Wyborczej” wraca do lansowanego już pomysłu, żeby zamiast religii było religioznawstwo. Katecheza natomiast miałaby się odbywać w kościołach. Publicysta podsumowuje swój wywód tak: „Szkoła jako taka dobrym miejscem do krzewienia wiary nie jest. Nie tyle dlatego, że państwo jest świeckie, raczej że szkoła nieświęta”. Wynika z tego, że Kościół ma się trzymać z daleka od miejsc nieświętych. W szkole niech małolaty poganieją. Zamiast poznawać wskazaną im przez Boga drogę, niech poznają cudze drogi – na pewno będą od tego lepsi.


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.