Komu kibicować w wyborach w USA?

Jarosław Dudała

To, kto zasiądzie w Białym Domu, nie pozostanie bez wpływu na sytuację Polski oraz ochronę prawa do życia i praw rodziny, także poza USA.

Komu kibicować w wyborach w USA?

Dlatego warto przyjrzeć się możliwym następcom Baracka Obamy. Który z nich byłby najlepszy z naszego punktu wiedzenia?

Dla Polski pewnie najlepiej byłoby, gdyby głową państwa został republikanin. Przede wszystkim dlatego, że politycy tej partii tradycyjnie mają większe zrozumienie dla naszych problemów ze wschodnim sąsiadem. Większe, co nie znaczy pełne.

Który z kandydatów lepiej zadbałby o prawo do życia, prawa rodziny i wolność religijną?

Na pewno nie demokraci.

Hillary Clinton dała się poznać już nawet nie jako zwolenniczka, ale wręcz propagatorka aborcji - i to w skali światowej. Jako środka nacisku używała przy tym amerykańskiej dyplomacji, której była szefową.

Na jej niespodziewanego konkurenta w łonie Partii Demokratycznej Berniego Sandersa też nie ma co liczyć, jeśli chodzi o ochronę życia nienarodzonych i praw rodziny. Senator z Vermont ciepło wypowiada się o papieżu Franciszku, ale jego poglądy są silnie lewicowe. Opowiada się m.in. za aborcją, małżeństwami homoseksualnymi i legalizacją marihuany. Jak sam przyznaje, jest socjalistą, na którego duży wpływ miał starszy brat mieszkający w Wielkiej Brytanii, polityk tamtejszej Partii Zielonych. Nawiasem mówiąc, Sanders jest synem żydowskiego emigranta z Polski. Jest dumny ze swego żydowskiego dziedzictwa, ale przyznaje, że nie jest szczególnie religijny.

Mimo porażki w prawyborach w Iowa prawdopodobnie kandydatem republikanów w ostatecznej rozgrywce będzie Donald Trump. Środowisko amerykańskich obrońców życia i rodziny ma z nim problem. Chcieliby go popierać, bo zawsze jednak republikanin byłby dla nich lepszy niż demokrata. Zwłaszcza że Trump deklaruje, iż zablokowałby finansowanie aborcyjnego giganta Planned Parenthood ze środków publicznych.

Z drugiej strony tak naprawdę nie do końca wiadomo, jakie są poglądy Trumpa w istotnych kwestiach. Kiedyś był zdeklarowanym zwolennikiem aborcji, dziś twierdzi (jak większość Amerykanów), że aborcja powinna być dopuszczalna tylko w wyjątkowych sytuacjach. Czy to znaczy, że Trump jako prezydent wprowadziłby do Sądu Najwyższego sędziów, którzy obaliliby sławetny wyrok z 1973 r., który zalegalizował w USA aborcję na życzenie i stał się podstawą do uśmiercenia już blisko 60 milionów Amerykanów? Raczej nie, bo choć kolejny prezydent będzie prawdopodobnie mógł mianować czterech nowych sędziów SN, to Trump zapowiedział, że widziałby w tym gronie swoją siostrę Maryanne Trump Barry, której poglądy są proaborcyjne.

Trump nigdy nie popierał „małżeństw” jednopłciowych, ale opowiadał się za innymi postulatami homolobby, m.in. szczególną antydyskryminacyjną ochroną prawną homoseksualistów.

Życie małżeńskie Trumpa nie jest szczególnym przykładem do naśladowania. Ekscentryczny miliarder trzy razy się żenił i rozwodził. Generalnie jest znany z - mówiąc oględnie - mało eleganckiego stosunku do kobiet.

Formalnie jest prezbiterianinem, choć najbliższa jest mu chyba jednak protestancka teologia sukcesu.

Obrońcy życia i rodziny z pewnością woleliby, żeby republikańskim kandydatem na prezydenta USA został syn pastora Ted Cruz, który wygrał prawybory w Iowa, albo senator z Florydy Marco Rubio, plasujący się dziś za Trumpem i Cruzem, ale mający poparcie republikańskiego establishmentu. Ich poglądy pro life i pro family wydają się znacznie bardziej konsekwentne niż to jest w przypadku Trumpa. Rubio jest katolikiem i deklaruje zgodność swych poglądów z nauczaniem Kościoła. Także Cruz - baptysta z konserwatywnego Teksasu - opowiada się przeciw aborcji, homozwiązkom i legalizacji marihuany.

Na razie poparcie Cruza i Rubio jest w skali kraju mniejsze od poparcia Trumpa. Jednak do wyborów, czyli do 8 listopada, jeszcze daleko. Kto wie, jak potoczą się losy wyborów i kolejnej prezydentury.