Ośmiorniczki to to nie są

Wojciech Teister

Porównywanie spotkania Kaczyńskiego z Orbanem do ośmiorniczek Sikorskiego jest rozpaczliwą próbą udowodnienia, że PiS w niczym nie jest lepszy od PO. Tylko że te sytuacje są nieporównywalne. Dlaczego?

Ośmiorniczki to to nie są

Dziś hitem na targu newsów są faktury PiS, które wystawiono za organizację spotkania szefostwa partii z premierem Węgier Viktorem Orbanem w jednym z pensjonatów w Niedzicy. Za wynajęcie pensjonatu "Zielona Owieczka" z budżetu partii PiS zapłacono 9600 zł brutto, zaś za catering całego wydarzenia 3785 zł brutto. W sumie na spotkanie liderów dwóch najbardziej liczących się obecnie partii w Europie Środkowej wydano niecałe 14 tys. zł.

Politycy i komentatorzy skupieni wokół PO i Nowoczesnej już próbują zrobić z tego wydarzenia pisowską wersję ośmiorniczek Sikorskiego i nawiązują do drogich obiadów na koszt podatnika w restauracji "Sowa i Przyjaciele", od których nie stronili politycy poprzedniej ekipy rządzącej. Problem w tym, że jest kilka różnic, które sprawiają, iż obie sytuacje są nieporównywalne.

Po pierwsze pieniądze pochodziły z budżetu partii, a w Polsce partie są finansowane z budżetu państwa. I logiczną konsekwencją tego prawa jest fakt, że spotkania liderów partii z innymi liderami politycznymi finansuje się z tych środków.

Po drugie spotkanie miało charakter nieoficjalny, niemniej jednak gościem Kaczyńskiego był polityk będący szefem rządu jednego z krajów Europy Środkowej. Gdyby prezes PiS spotkał się z nim przy Mac Drivie to owszem, byłoby taniej, ale przyniósłby wstyd Polsce, i wtedy właśnie to byłoby newsem dnia. Ostatecznie zresztą trudno mówić o jakimś przesadnym przepychu w przypadku spotkania tej rangi. W Niedzicy można przecież było wynająć zamek nad malowniczym Jeziorem Czorsztyńskim, władze PiS zdecydowały się jednak na prosty pensjonat. Jakkolwiek na to nie patrzeć, było to spotkanie robocze, na które zaproszono jednego z najważniejszych liderów politycznych w tej części Europy. Tymczasem Sikorski zapłacił kolosalne pieniądze z publicznej kasy za ekskluzywną kolację dla dwóch osób, którą spożył z... kolegą z rządu Jackiem Rostowskim. Panowie znają się na tyle dobrze, że nie byłoby żadnym faux pas, gdyby każdy zapłacił ze swoich.

Po trzecie spotkanie Kaczyńskiego z Orbanem trwało pół dnia i nie była to kolacja dwóch kumpli z jednej partii, tylko wielogodzinne spotkanie dwóch delegacji (PiS i Fidesz), a liderzy PiS byli w "Zielonej Owieczce" już od piątku. Wynajęcie całego pensjonatu (co w przypadku tego typu rozmów jest standardem) musiało pokryć właścicielom straty wynikające z niemożności wynajmowania pozostałych pokoi. I w tym kontekście kwota 13 tys. z hakiem nie jest szczególnie wysoką stawką.

Rzecz w tym, że oderwany od władzy obóz PO-PSL razem z przytulonym do tychże elit KOD-em koniecznie szuka afery, dzięki której pokaże światu (a przynajmniej wyborcom), że PiS w niczym nie prezentuje wyższych standardów niż poprzednicy. Tyle tylko, że kiepsko szuka. O ile niektóre ruchy obecnej władzy są mocno kontrowersyjne (jak np pomysł wsparcia dotacją rządową prywatnej uczelni kojarzonej z ojcem Rydzykiem), o tyle rachunki za spotkanie z Orbanem to nadmuchana przez krzykaczy bańka mydlana, która pęka cichutko przy pierwszym kontakcie ze zdrowym rozsądkiem.