Terror w Kurdystanie

Dawid Wildstein

|

GN 06/2016

publikacja 04.02.2016 00:15

Młoda Angielka kręci się na parkiecie z kieliszkiem wina. „To jest zabawa, kocham Stambuł”. A Riwiera Turecka? Hotele, piękne plaże, miła obsługa, dość tanio, genialne imprezy, jak tu nie kochać Turcji? Kilkaset kilometrów dalej – w tym samym państwie – czołgi reżimu ErdoĞana otaczają i ostrzeliwują kurdyjskie miasta.

Położone na terenie Turcji kurdyjskie miasta w ostatnich tygodniach stały się miejscem regularnych ataków nie tylko uzbrojonych jednostek policji, ale i regularnego wojska Położone na terenie Turcji kurdyjskie miasta w ostatnich tygodniach stały się miejscem regularnych ataków nie tylko uzbrojonych jednostek policji, ale i regularnego wojska
Cagdas Erdogan /AP/foto gość

Turcja przestała być państwem demokratycznym. Właściwie już wcześniej ten termin nie bardzo pasował do sytuacji w tym kraju. Nagminnie łamana wolność słowa, mordy na kurdyjskich cywilach, niesłychana brutalność policji wobec protestujących, także Turków. Jednak to wszystko było przykrywane jakimś sztafażem demokracji, zasad. Ostatnie tygodnie to już pełna samowolka Erdo ğana. I to nie tylko wobec Kurdów (co, abstrahując od okrutnych mordów na cywilach, da się jakoś zrozumieć na poziomie brutalnej, zbrodniczej geopolityki i wieloletniej nienawiści między tymi nacjami), ale nawet w stosunku do własnych obywateli. Więzienie za krytykę polityki rządzącej partii, brutalne najazdy policji na redakcje gazet nie dość przychylnych nowej władzy, oskarżenia czołowych opozycjonistów o zdradę (zagrożenie dożywotnim więzieniem). Jednak wciąż największymi ofiarami Erdoğana są Kurdowie. Agresja i brutalność rosną. Znajduje to już zresztą odzwierciedlenie w retoryce przywódców AKP, którzy bez krępacji oświadczają, że jeśli będzie trzeba, to „z każdego kurdyjskiego domu wyciągną siłą terrorystów”.

Rozkaz: „Zlikwidować terrorystów!”

Miło spotkać starych znajomych. Siedzę w kurdyjskim Şirnak u zaprzyjaźnionej rodziny. Gościła mnie w trakcie moich ostatnich pobytów w Kurdystanie. Sytuacja w Şirnak jest napięta, zdarzają się starcia, jest jednak lepiej niż w pobliskim Silopi i Cizre, oblężonym przez wojska tureckie. Rodzina z Şirnak wyprawia specjalnie dla mnie obiad, przygotowano nawet największy ze smakołyków – pieczone jądra barana. Nie mogę odmówić. Miło mija czas wśród rozmów i śmiechu, można na chwilę zapomnieć o tragedii na zewnątrz. Dzwoni telefon. Młodziutka D. odbiera. Twarz jej tężeje, czerwieni się i jej oczy wypełniają się łzami.

Chwilę później udaje jej się opanować. Odkłada komórkę i krótko komunikuje: „Snajper zastrzelił naszą kuzynkę. Trafił w brzuch. Ośmiomiesięczne dziecko nie żyje”. Dużo później zobaczyłem zdjęcia. Kula rozerwała malutki tors nienarodzonego dziecka. W Kurdystanie zdarzają się ataki artyleryjskie na miasta. Czołgi wjechały do trzech z nich – Cizre, Silopi, Nusaybin. Widoczne były wielometrowe słupy ognia i dymu. W każdym z tych miast zginęło przynajmniej po kilkadziesiąt ofiar. Znaczna część z nich to cywile. W innych miastach też trwają starcia. W Van doszło do masowej egzekucji. Strzałem w głowę zamordowano 12 osób. W Mardin i w Diyarbakir kolejny miesiąc zamknięta jest całkowicie jedna z dzielnic wraz z uwięzionymi tam cywilami. Siły tureckie używają do rozpraszania demonstracji antywojennych ostrej amunicji.

Tysiące osób straciło domy i uciekło z rejonów walk. Stroną ofensywną są tylko Turcy. O ile jeszcze dwa miesiące temu Turcy zawężali obszar swoich działań tylko do niektórych dzielnic, teraz wprowadzają tzw. stan wojenny w całym mieście. W praktyce oznacza to, że każdy cywil, który wyjdzie na ulicę, może zginąć. A potem zostanie dopisany przez władze do listy zabitych terrorystów. Widziałem tych „zlikwidowanych przez wojsko terrorystów”. Jeden z nich miał 13 lat i niebieskie klapki na nogach. Trafiła go kula, bo, wbrew zakazowi rodziców, usiłował przebiec przez ulicę do domu swojego kolegi. Albo inny terrorysta – ciężarna matka, która chciała wziąć od lekarza leki dla swojego chorego syna. Warunki sanitarne są koszmarne, tygodniami bez elektryczności, bieżącej wody, ogrzewania. Zima w Kurdystanie bywa cięższa niż w Polsce. Siły tureckie nie pozwalają nawet na działanie inżynierów, usiłujących z powrotem podłączyć prąd czy wodę. Ci, którzy usiłowali wejść do oblężonej dzielnicy Sur w Diyarbakir, zostali ostrzelani. Tuż przed rozszerzeniem ofensywy w Kurdystanie władze tureckie wysłały do swoich tureckich urzędników pisma z prośbą o opuszczenie miejsc pracy.

Będą kłopoty

Czasami rannych i zabitych zwozi się do szpitala w Şirnak. Ci, których tam przewieziono, mają szczęście, bo w wielu przypadkach wojsko tureckie nie pozwala udzielić pomocy potrzebującym ani zabrać ciał, uniemożliwiając wjazd karetek do miejsc objętych „stanem wojennym”. Zwłoki leżące przez wiele dni na ulicach Cizre to już standard. Usiłuję dostać się do tego szpitala, porozmawiać z rannymi, dowiedzieć się czegoś o sytuacji. Gdy tylko przechodzę przez próg budynku, łapią mnie tureccy żołnierze. Krzyczą, grożą, potrząsają karabinami. Gdy dociera do nich, że mają do czynienia z europejskim dziennikarzem, błyskawicznie łagodnieją. Oczywiście nie ma mowy o żadnym materiale, mam opuścić i szpital, i miasto, inaczej „będą kłopoty”. Ale poza werbalnymi sugestiami nic złego mnie nie spotyka. Za to mam okazję z bliska przyjrzeć się, jaki jest stosunek sił tureckich do cywilnych Kurdów w warunkach tzw. normalności, pokoju, z dala od „stanu wojennego”. W pewnym momencie jedna z obecnych w holu szpitala Kurdyjek usiłuje dostać się do sali z rannymi. Żołnierze jej na to nie pozwalają, jednak Kurdyjka nie daje za wygraną. Tureccy funkcjonariusze robią się coraz bardziej nerwowi, w końcu jednemu z nich puszczają nerwy. Zaczyna wrzeszczeć, że zaraz ją „zgwałci”, potem obiecuje: „Wyczyścimy was wszystkich, rozumiesz, wszystkich!”. Drze się na cały szpital, otoczony rozbawionymi, uzbrojonymi w karabiny maszynowe kolegami, nic sobie nie robiąc z obecności dziennikarza czy cywilów. Kurdyjka wysłuchuje w spokoju tej litanii. Gdy żołnierz się uspokaja, odpowiada: „Proszę nie mówić do mnie na ty. I proszę o numer odznaki, złożę skargę”. Ta Kurdyjka była z rodziny Haciego Bilika, zamordowanego w Şirnak. Policja przywiązała jego ciało za szyję do samochodu i przeciągnęła przez ulicę miasta.

Propaganda terroru

„Zebraliśmy tych terrorystów i ich kobiety w naszej kwaterze, kilkanaście osób, i zaczęliśmy ich gwałcić, najpierw baby, potem facetów, nie wiedzieliśmy, że to takie fajne! Dobrze, że operacja w Cizre trwa”. To komunikat paramilitarnej, protureckiej organizacji działającej w Cizre. Komunikat oficjalnie wrzucony na ich stronę facebookową. Symptomatyczna jest ta propaganda terroru, jaką posługują się siły tureckie walczące z bojownikami kurdyjskimi na terenie samej Turcji. Pozwalają one operować w miastach, gdzie trwają starcia, grupom paramilitarnym określającym się jako rekruci IS. Mają długie brody i przycięte wąsy. Zabijając bojowników czy cywilów, pozostawiają swoiste „podpisy” spreyami na ścianach domów, by zasugerować, że zbrodni dokonali właśnie dżihadyści. Kurdowie twierdzą, że historie o gwałtach są zmyślone, chociaż potwierdzają próby takowych. Potwierdzają też, że w ich miastach działają grupki najemników z IS wraz z policją. Na ile to naprawdę bojówkarze IS, na ile „tylko” teatralny element terroru – ciężko orzec, niemniej już ta sytuacja pokazuje stopień dwuznaczności relacji Turcja–Państwo Islamskie. No i na pewno te komunikaty grup paramilitarnych są prawdziwe, podobnie jak graffiti mające sugerować, że takie grupy są obecne. Ot, taka taktyka dodatkowego terroru. Jak wrzucanie przez policję filmików, na których opancerzony wóz ciągnie zwłoki przez całe miasteczko. Taka taktyka, jak na razie,  Turcji się opłaca.

Rozmawiam z członkiem PKK w jednym z oblężonych miast. Stylówkę ma dość jak na Kurdystan typową, jakby żywcem wyjętą z Francji lat 60. Czarna skóra, brudne dżinsy, kaszkiet, wytarty sweter. Mówi wprost: „Nie wiemy, co robić. Wciąż wstrzymujemy się z większą ofensywą, bo nie chcemy pogorszyć i tak koszmarnej sytuacji cywilów… Z drugiej strony jak długo mamy patrzeć na te mordy? Może czas przerzucić wojnę na zachód Turcji?” – pyta, bawiąc się pistoletem. To jasna sugestia, że być może warto terrorem odpowiadać na terror. Po raz pierwszy słyszę coś takiego od Kurda. Nienawiść rozkręca nienawiść. Ale Kurdowie nie bronią się tylko za pomocą kul. W Şirnak, gdy zapada zmrok, ludzie wysypują się z domów i bloków. Powoli z małej grupki tworzy się prawdziwy pochód. Wciąż dołączają kolejne osoby, czasem dzieciaki, czasem tłuste staruszki i dostojne matrony okutane w białe chusty. Za to w tych kolorowych to roześmiane nastolatki. Dołącza też młoda dresiarnia w czarnych skórach, wąsaci robotnicy w kaszkietach i beretach. Każdy z Kurdów przyszedł tu w określonym celu – walić w co popadnie, w blaszane garnki, w metalowe pokrywy, w kołpaki, nie wiadomo skąd wzięte, niektórzy mają nawet bębny, inni gwizdki. Walą chochlami, widelcami, pałkami. W końcu jest ich grubo ponad setka. Taki korowód to istna kakofonia dźwięków. Ludzie biją w bębny, gwiżdżą, jodłują (Kurdyjki mają taki zwyczaj, w ich tradycji odstrasza to złe moce), wrzeszczą, piszczą. Pochód przechodzi przez biedniejsze dzielnice Şirnak, mija pustostany, rozpadające się ze starości budynki, kręci się po wąskich stromych uliczkach, mija malutkie meczety, barykady z cegieł bądź worków wypełnionych ziemią, mija płachty plastiku, podarte, różnokolorowe, rozwieszone, by chronić przed snajperami. Czasem przemkną jakieś cienie o zasłoniętych chustami twarzach, z kałachami na plecach, czasem coś wybuchnie, czasem gdzieś jakaś seria z karabinu...

Łzy Serhata

Serhat płacze. To potężny starzec o siwej brodzie, zupełnie łysy. Płacze, bo zniszczyli jego dom w Silopi. Zostały tylko gruzy. Płacze, otwiera usta, widać, że ma tylko kilka zębów. Taka pamiątka jeszcze z wojny w Kurdystanie z lat 90. Złapali go na ulicy, trzymali tydzień, wybili wszystkie zęby, nigdy nie miał pieniędzy, by wstawić sobie nowe. Serhat mnie polubił, gdy zobaczył mój naszyjnik z krzyżem. Okazuje się, że jego matka była chrześcijanką, Ormianką porwaną przez Kurdów podczas wielkiej masakry na początku XX wieku. Paradoks historii – niegdyś wrogowie, dziś Kurdowie i Ormianie stoją razem przeciw Turcji. Pytam się Serhata, jaki sens ma opór bojówkarzy i PKK, po co ta wojna. Serhat nie ma wątpliwości: i tak by nas zabijali. A tak przynajmniej im to utrudniamy. „A nie chcesz dziadku uciec, może dalej, może do Europy?”. Serhat szczerzy do mnie resztki swego uzębienia: „Nie dam im wygrać, nie opuszczę tego miejsca nigdy, tu jest Kurdystan”. A tymczasem w Silopi wciąż słychać strzały i eksplozje, a w niebo wzbijają się czarne kolumny dymu. Masakry trwają. W momencie, w którym państwo czytacie te słowa, w tureckim Cizre w wyniku ostrzału sił tureckich 20 osób jest uwięzionych w jednym domu. Większość ranna. Było ich 28, ale część już zmarła z powodu obrażeń. Przedstawiciele kurdyjskiej partii HDP usiłowali przekonać ministra spraw wewnętrznych Turcji, by wysłać do uwięzionych karetki. Mimo jego zgody, gdy karetki podjechały, zostały ostrzelane przez policję i się wycofały. Wzmógł się ostrzał domu. W jego wyniku znaczna część budynku się zapadła. Nie wiadomo, ile osób wciąż żyje…

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.