Niemcy znów boją się obcych

GN 06/2016

publikacja 04.02.2016 00:15

O tym, jak migranci i uchodźcy zmieniają niemiecką politykę, z prof. Krzysztofem Miszczakiem rozmawia Andrzej Grajewski

Prof. dr hab. Krzysztof Miszczak wykłada w Katedrze Prawa Europejskiego Szkoły Głównej Handlowej. Od 2009 r. jest przewodniczącym Forum Polsko-Niemieckiego oraz przewodniczącym Rady Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”. Dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Autor wielu opracowań na temat polityki niemieckiej oraz bezpieczeństwa. Przez wiele lat blisko współpracował z min. Władysławem Bartoszewskim. Prof. dr hab. Krzysztof Miszczak wykłada w Katedrze Prawa Europejskiego Szkoły Głównej Handlowej. Od 2009 r. jest przewodniczącym Forum Polsko-Niemieckiego oraz przewodniczącym Rady Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie”. Dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Autor wielu opracowań na temat polityki niemieckiej oraz bezpieczeństwa. Przez wiele lat blisko współpracował z min. Władysławem Bartoszewskim.
jakub szymczuk /foto gość

Andrzej Grajewski: Dlaczego Angela Merkel, polityk doświadczony i ostrożny, zdecydowała się na tak ryzykowny krok, jakim było zaproszenie uchodźców do Niemiec?

Krzysztof Miszczak: Tego do końca nikt nie wie. Myślę, że sama pani kanclerz była zaskoczona tak ogromną falą imigracji. Może zamierzała, tak jak inni kanclerze Niemiec (Adenauer – budowniczy demokratycznej RFN, Brandt – ojciec polityki wschodniej, czy też Kohl – kanclerz zjednoczenia), przejść do historii jako sumienie lepszej Europy. Moralizatorskie demonstrowanie przez rząd Merkel tzw. polityki kultury powitania (Willkommenskultur) w stosunku do imigrantów postrzegane jest przez niektórych komentatorów sceny politycznej w Niemczech jako rozpaczliwa próba ex post uwolnienia się od bestialstw popełnionych przez Niemców podczas drugiej wojny światowej. To również próba potwierdzenia pozytywnego obrazu Niemiec jako cywilnej siły pokojowej, kraju, który z pokorą pochyla się nad swoją niechlubną historią, a teraz spłaca dług wobec innych.

W niemieckiej debacie o emigrantach jednak ożywają rasistowskie resentymenty i odzywają się głosy, jakich w tym kraju nie słyszano od lat. Czy to znaczy, że Niemcy skręcają w stronę prawicowego radykalizmu?

Niemcy pod wpływem fali imigrantów i uchodźców mogą, ale nie muszą, skręcić w stronę prawicowego radykalizmu. Jest to państwo o rozwiniętych demokratycznych strukturach. Jednak to, co się wydarzyło w Kolonii i w 14 landach niemieckich, a więc ataki na kobiety o podłożu seksualnym, odbiło się szerokim echem i w Niemczech, i w całej Europie. Nie ulega wątpliwości, że te wydarzenia, a zwłaszcza skandaliczny brak interwencji policji oraz zastosowanie samocenzury informacyjnej w państwie demokratycznym w imię politycznej poprawności, zmieniły diametralnie stosunek społeczeństwa niemieckiego nie tylko do migrantów, ale i do własnego państwa.

Dotychczas uchodziło ono za gwaranta bezpieczeństwa obywateli. Warto dodać, że Niemcy postrzegają swoje państwo inaczej aniżeli my w Polsce. Prawie zawsze w historii państwo było symbolem oraz strukturą zapewniającą porządek, stabilność i bezpieczeństwo obywatela. Dzisiaj natomiast w zderzeniu z falą imigracji okazuje się skrajnie nieudolne. Do tego dochodzi niespotykana od lat chwiejność niemieckiej klasy politycznej, miotającej się między różnymi wyzwaniami i sposobami rozwiązania kryzysu. To osłabia zaufanie do państwa.

Jak to wpływa na debatę publiczną?

Prawicowi radykaliści używają języka i sformułowań z okresu hitlerowskich Niemiec, tzw. żargonu NSDAP, a ich brutalność przypomina czasy nazistowskich pogromów przeciwko Żydom i innym grupom. Bez wątpienia fala uchodźców umacnia te grupy, które przy bezsilności organów państwa niemieckiego same mogą „wziąć władzę w swoje ręce”, aby zaprowadzić porządek w państwie. Ponieważ przedstawiciele państwa niemieckiego ukrywali przed społeczeństwem fakty o atakach cudzoziemców na ludność cywilną i je świadomie relatywizowali, przyczynili się tym samym do wzrostu radykalizacji społeczeństwa niemieckiego, ogarniętego strachem. Strach przed obcymi w Niemczech był zawsze zarzewiem konfliktów i rozwiązywania własnych problemów przez radykalizowanie polityki wewnętrznej. To prowadziło do przerzucania tych problemów na państwa sąsiednie, co zawsze kończyło się katastrofą dla obu stron.

Czy ta sytuacja wpływa na zmianę preferencji politycznych w RFN?

Obecnie prawicowi, ale też lewicowi radykałowie, tzw. Ruch Antyfaszystowski (Antifa), mają już legalną polityczną reprezentację w społeczeństwie niemieckim, z ambicjami aktywnego uczestniczenia w systemie politycznym państwa przez udział w wyborach parlamentarnych. Nowe partie i twory polityczne, takie jak Alternatywa dla Niemiec (Alternative für Deutschland, AfD), lewicowe Die Linke albo środowisko konserwatywnej prawicy reprezentowane przez grupy PEGIDA (Patriotyczni Europejczycy przeciwko Islamizacji Zachodu) i LEGIDA (Lipsk przeciw Islamizacji Zachodu) to potencjał wyborczy ok. 15 proc. Co ważne, ich członkowie rekrutują się w większości ze stanu średniego i mają wyższe wykształcenie. Ugrupowania te otwarcie kwestionują dotychczasowy proces integracyjny w Unii Europejskiej oraz stawiają pod znakiem zapytania międzynarodowe instytucje mające zapewniać bezpieczeństwo. A to właśnie one są zasadniczymi filarami bezpieczeństwa Polski. W najbliższych wyborach 13 marca do landtagów niemieckich, Badenii-Wirtembergii, Palatynatu i Saksonii Anhaldzkiej, AfD bez trudu przekroczy obowiązujący 5-procentowy próg wyborczy i z pewnością wejdzie do krajowych parlamentów z opcją utworzenia koalicji rządzącej. We wrześniu odbędą się też wybory do landtagów Berlina i Meklemburgii-Przedpomorza. Tu prognozy są podobne.

Czy możliwe jest, że Niemcy, chroniąc się przed migrantami, zamkną granice i odrzucą integrację europejską, ponownie szukając tzw. własnej drogi rozwoju?

Wszystko jest możliwe. Jednak ze względu na interes gospodarczy Niemiec wydaje mi się to dzisiaj mało prawdopodobne. Gdyby tak się stało, pogorszyłoby to geopolityczną sytuację Polski. Warszawa sama nie ochroniłaby przed uchodźcami swoich granic wschodnich i skazana byłaby na pomoc innych państw członkowskich UE, które niekoniecznie są do tego chętne. Jednak i w niemieckim, i polskim interesie jest zachowanie strefy Schengen. Z pewnością rok 2016 będzie w tej sprawie decydujący.

Pierwsze wydania „Mein Kampf” sprzedały się na pniu, przygotowywane jest kolejne. Co Niemców fascynuje w dziele Adolfa Hitlera?

Dla przeciętnego Niemca, ale nie tylko, „Mein Kampf” nie jest książką bez politycznego sensu, nawet jeśli jest ona tylko dyletancko zredagowana. Hitler nie był człowiekiem wykształconym, a jego „dzieło życia” jest nieprofesjonalne. Książka pisana jest kwiecistym stylem, przepełniona nienawiścią. To autobiografia. Pierwszy tom poświęcony jest drodze politycznej Hitlera. Natomiast drugi odnosi się do historii partii nazistowskiej. Co istotne, „Mein Kampf” przedstawia wizje Hitlera, polityczny plan zmian w Niemczech i program polityki zagranicznej. Ponadto opisuje dokładnie teorie wodza i jasno definiuje jego przymioty. To wszystko zostało systematycznie opracowane jako całościowy polityczno-ideologiczny fenomen, gdzie przez permanentną walkę powstaje porządek polityczno-społeczny. Lepszy w nim wypiera gorszego, gdyż takie jest rzekomo prawo natury. Hitler zaczerpnął te idee od Nietzschego – z dzieła opisującego taką strukturę walki pt. „Powstanie niewolników w moralności” (Sklavenaufstand in der Moral). Opierał się również na pismach Houstona Stewarda Chaberlaina i Schopenhauera. Nie czytał jednak tych tekstów w oryginale.

Czy istnieje niebezpieczeństwo, że niektórzy czytelnicy tego dzieła odbiorą je jako ciągle aktualną receptę na rozwiązywanie niemieckich problemów?

Przez wysoki nakład publikacja mimochodem kieruje się do szerokich rzesz społeczeństwa niemieckiego, szczególnie do ludzi młodych, co ma plusy i minusy w świetle „normalizowanej” polityki historycznej Niemiec. Nie chodzi tylko o kwestię zajść w Kolonii. „Mein Kampf” nawołuje do podżegania narodu do mordu i udziela wytycznych, jak to zrealizować. Radykalne grupy Niemców mogą wykorzystać tę „biblię nazizmu” do realizacji własnych celów politycznych i do zdefiniowania nowego wymiaru Europy. W perspektywie rozchwianej polityczno-gospodarczej Europy narodowe interesy będą potrzebowały „niezbędnego” harmonizującego i stabilizującego hegemona.

Nie obawia się Pan, że ktoś więc będzie mógł powiedzieć, odczytując dzieło Hitlera na nowo, że Niemcy niejako „z konieczności” będą musiały jego plan realizować?

Takie niebezpieczeństwo także istnieje. Być może dlatego wydano tę książkę z tak obszernym naukowym aparatem. Jednocześnie jest to trochę dziwne, że po tylu latach ciągle trzeba wyjaśniać, że diabeł jest diabłem. Jakby taka interpretacja była obca niemieckiej i światowej opinii publicznej. Przecież „król był już nagi”. Sądzę, że nowa edycja „Mein Kampf” powinna przede wszystkim przestrzegać przed niebezpieczeństwami płynącymi z propagowania tez populistycznych, ksenofobicznych, rasowych i generalnie antydemokratycznych. Ponadto wzrost nastrojów pacyfistycznych i antyamerykańskich, jak również towarzysząca tym zjawiskom nowa narracja historyczna państwa niemieckiego, relatywizująca własną negatywną przeszłość, mogą prowadzić do osłabiania partnerskich stosunków Berlina z sąsiednią Polską, państwem, które stało się ofiarą hitleryzmu. Dojdzie do tego zwłaszcza wtedy, gdy polski przekaz historyczny będzie prezentowany jako program państwowy. Stoi więc przed państwem polskim zadanie poszukiwania w Niemczech partnerów i środowisk, które również w dobrze pojętym własnym interesie będą potrafiły swym rodakom wyjaśnić, jaką katastrofą polityczną, historyczną oraz moralną była dla nich III Rzesza, która powstała jako realizacja rojeń Hitlera.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.