Moja Ania żyje

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 05/2016

publikacja 28.01.2016 00:15

Zaraz po odzyskaniu świadomości po wypadku Iwona Lis zapytała lekarzy, czy musieli wybierać między życiem jej a córeczki. Usłyszała, że maleńka Ania nie miała szans. Dziś jej fundacja „Forani”, mająca w nazwie imię jej córki, pomaga poszkodowanym w wypadkach. – Jest jak moje dziecko – mówi.

Iwona Lis pomaga ludziom,  którzy doświadczyli takich nieszczęść jak ona sama Iwona Lis pomaga ludziom, którzy doświadczyli takich nieszczęść jak ona sama
jakub szymczuk /foto gość

Przed tym spotkaniem miałam dramatyczne sny, ponieważ czułam się bezradna. Wiedziałam, że moja rozmówczyni straciła córkę w wypadku samochodowym. Mimo to dałam się wyciągnąć do sklepów z napisami „wyprzedaże” i na róg Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej w Warszawie przyszłam z zakupami. Iwona Lis czekała na mnie elegancko ubrana i z wyrozumiałością powiedziała, że na chodzenie po sklepach nie traci czasu. – To skąd ma pani takie ładne ciuchy? – zapytałam. – Rzeczy same przychodzą – stwierdziła. – Dostaję je od koleżanki. Mam też sporo ubrań z czasów, kiedy pracowałam w korporacji. Garsonki, koszule, szpilki – wszystkie najlepszych marek. Są jak wspomnienie czasu przed wypadkiem. Szła obok mnie jakby nigdy nic w wysokich, zgrabnych botkach. Dopiero potem się dowiedziałam, że po ośmiu operacjach ma przesuniętą miednicę i musiała wypracować sobie nowy styl poruszania się. – Żeby to osiągnąć, wykonywałam 120 proc. przewidzianych ćwiczeń, które zresztą robię do dziś – przyznaje. – Nie szkodzi, że nadal mnie boli?. Nie skupiam się na bólu, idę dalej.

Ciemna noc

– 28 grudnia 2004 r. wracaliśmy z mężem Krzysztofem ze świąt spędzonych u rodziny w Toruniu – opowiada. – Ta chwila zmieniła całe moje życie. Straciłam zdrowie, jedyne dziecko, bo byłam w ósmym miesiącu ciąży, i w konsekwencji rodzinę. Ktoś, próbując wyprzedzać, wjechał na „czołówkę” na nasz pas. Kiedy się zorientował, że nie zdąży, chciał uciec do rowu, ale po drodze ściął tę stronę samochodu, gdzie siedziałam obok kierowcy. Pamiętam nagłe światła z naprzeciwka, a później już tylko ciemną noc. Następne wydarzenia zna tylko z relacji. W najbliższym szpitalu w Lipnie nie mieli oddziału intensywnej terapii, a wiedzieli, że będzie niezbędna, kiedy ją zaczną operować, bo stwierdzono wewnętrzny krwotok.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.