Krew i kardamon


Marcin Jakimowicz


|

GN 04/2016

publikacja 21.01.2016 00:15

Stare arabskie przysłowie mówi, że zdeptany kwiat palmy jeszcze piękniej pachnie. Kościół maronicki był deptany, niszczony, przetrwał w kleszczach przeciwieństw. Może dlatego wydaje tak wspaniały aromat?


15-tonowa statua Maryi górująca nad Harissą niedaleko Bejrutu to czytelny symbol tej ziemi 15-tonowa statua Maryi górująca nad Harissą niedaleko Bejrutu to czytelny symbol tej ziemi
Nariman El-Mofty /AP Photo/east news

O maronitach Polacy usłyszeli na dobrą sprawę dopiero przed kilku laty. Śledząc informacje napływające z będącego beczką prochu Libanu i za sprawą brodatego cudotwórcy. 
Jeszcze kilka lat temu na to pachnące Orientem imię reagowaliśmy; „Charbel? Nie, nie znam”, a jego imię nie kojarzyło się nam z hasłem: „Boży pomazaniec”, ale raczej z jakąś nieokreśloną marką francuskich perfum. Od kilku lat pustelnik z Libanu jest jednym z najpopularniejszych świętych nad Wisłą. Poznaję to między innymi po coraz to nowych tytułach książek, które lądują na moim biurku.
Od czasu ekspansji samozwańczego Państwa Islamskiego sytuacja w Libanie jest niezwykle napięta. Przed trzema miesiącami w zamachu bombowym na zatłoczonej ulicy na południu Bejrutu zginęło 41 osób, a 200 zostało rannych. Do ataków przyznali się bojownicy ISIS. Powstanie, które wybuchło w Syrii w 2011 r. przeciwko rządom Baszara el-Asada, przerodziło się w krwawą wojnę. Do liczącego jedynie 4 mln obywateli Libanu (kraj jest naprawdę niewielki, ma zaledwie 10 tys. km kw.) przyjechało już grubo ponad 1,5 mln uchodźców. Państwo funkcjonuje w kleszczach rozgrywek politycznych sąsiadów: Syrii, Izraela i Palestyny. W medialnych doniesieniach z tej rozpalonej słońcem ziemi co chwila powraca motyw niezwykłej gościnności i wytrwałości mieszkających pod cedrami Libanu chrześcijan. 


Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.