Herbata pod palmą

Tomasz Rożek

|

GN 03/2016

publikacja 14.01.2016 00:15

Na dnie Zatoki Perskiej, w Dubaju, ma powstać siedem kortów tenisowych. Mają mieć szklane dachy, tak by widzowie w czasie meczów mogli podziwiać bogate morskie życie nad swoimi głowami. Najwyższy budynek świata, stok narciarski na środku pustyni, sztuczne archipelagi wysp… Kto bogatemu zabroni?

Dubaj to wizytówka Emiratów,  a wizytówką Dubaju są najwyższe drapacze chmur, plaża i... uśmiechnięci ludzie Dubaj to wizytówka Emiratów, a wizytówką Dubaju są najwyższe drapacze chmur, plaża i... uśmiechnięci ludzie
Jakub Szymczuk /Foto Gość

Projektantem podwodnego stadionu jest polski architekt Krzysztof Kotala. Budowanie kortów pod wodą, choć wokoło pełno jest miejsca, można opisać tylko jednym określeniem. Kosmiczna ekstrawagancja. Podobnie można określić archipelagi sztucznych wysp, najwyższy budynek świata (o którym pisałem w świątecznym numerze „Gościa Niedzielnego”) czy stok narciarski na pustyni. Duży, z wyciągiem krzesełkowym. Oczywiście w całości zadaszony. Dlaczego to wszystko powstaje w miejscu, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu było nic nieznaczącym skrawkiem pustyni? Właśnie dlatego, że jeszcze całkiem niedawno Dubaj, Abu Zabi czy inne stolice Emiratów (w sumie jest ich 7) były niewielkimi oazami, a w najlepszym wypadku szemranymi i zapomnianymi przez świat miastami. By ściągnąć turystów, a wraz z nimi pieniądze, trzeba się postarać. Gdy nie ma się zabytków ani zapierających dech w piersiach krajobrazów, trzeba stworzyć atrakcje takie jak korty, wyspy, wieżowce i stoki narciarskie.

Młode państwo

Mieszkali tu Persowie, potem Arabowie. W XVI wieku pojawili się Portugalczycy i Turkowie. Brytyjczycy przybyli na życzenie Arabów mieszkających na terenie dzisiejszych Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Przyszli i zostali. Podpisane z każdym z księstw arabskich traktaty w zasadzie świadczyły o tym, że to ziemia brytyjska. Do Londynu należało prowadzenie w imieniu emirów polityki zagranicznej i spraw wojskowych. Sprawy wewnętrzne były w gestii emirów, ale kontakty między emiratami nie mogły się odbywać bez zgody Brytyjczyków. Na terenie Emiratów stacjonowały też wojska brytyjskie. Po II wojnie światowej Królestwo Brytyjskie zaczęło się ze swoich kolonii wycofywać. Przełomowe dla emiratów i emirów były lata 60. XX wieku, bo to wówczas na ich ziemiach odnaleziono spore zasoby ropy naftowej. To wtedy tzw. Oman Traktatowy, jak nazywano dzisiejsze Zjednoczone Emiraty Arabskie, zaczął przygotowywać się do zjednoczenia, a właściwie ogłoszenia federacji. Początkowo w jej skład miały wejść jeszcze Katar i Bahrajn, ale kwestie ambicjonalne spowodowały, że wycofały się z umowy. Nowe państwo powstało na przełomie 1971 i 1972 roku. W jego skład wchodziło 7 emiratów, a stolicą zostało miasto Abu Zabi, które równocześnie jest stolicą władz emiratu o tej samej nazwie.

Emirat Abu Zabi stanowi prawie 90 proc. powierzchni całych Zjednoczonych Emiratów Arabskich i jest niewątpliwie najbogatszy ze wszystkich. To dlatego emir Abu Zabi jest automatycznie prezydentem całego państwa. Wiceprezydentem i premierem jest zawsze emir Dubaju. Choć ten emirat jest kilkanaście razy mniejszy od Abu Zabi, jest najgęściej zaludniony. Poza tym Dubaj jest wizytówką. To tutaj znajdują się niemal wszystkie atrakcje turystyczne Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Biedne czy bogate?

Jakie są Zjednoczone Emiraty Arabskie? Jedyna szczera odpowiedź brzmi: różne. Dubaj wygląda na miejsce nieprzytomnie bogate, ale prawdziwe bogactwo znajduje się w Abu Zabi. To ten emirat ma ropę. W pewnym sensie ta ropa utrzymuje całe państwo. Dubaj wygląda jak Las Vegas, ale chyba nie można powiedzieć, że jest bogaty. Ma ogromne długi i co jakiś czas prosi o ich odroczenie, bo nie ma z czego ich spłacać. Równocześnie centrum miasta to jeden wielki plac budowy. To tutaj najlepsi architekci świata mogą realizować swoje ambicje, bo tutaj nikt nie liczy pieniędzy. Życie na kredyt w czystej postaci. No ale kto by oczekiwał od wizytówki, od pupilka, racjonalnego wydawania pieniędzy? Pozostałe emiraty w niczym nie przypominają luksusu Dubaju. Są biedne, ale i to określenie wymaga wyjaśnienia. Najlepiej wyjaśnienia na przykładzie.

Niewielki emirat Fudżajra (ma powierzchnię dwukrotnie większą od powierzchni Warszawy) to obraz nędzy i rozpaczy. W mieście Fudżajra za wyjątkiem dużego meczetu w zasadzie nie ma niczego godnego uwagi. Śmieci, pył i dzielnice budynków przypominających slumsy. W tym emiracie obowiązujące zasady są nieporównywalnie bardziej konserwatywne niż w Dubaju, a jedna z nich mówi, że nie wolno kąpać się w oceanie (konkretnie Oceanie Indyjskim). Puste brudne plaże potęgują wrażenie biedy. Emir Fudżajry, a więc właściciel wszystkiego, co w tym emiracie się znajduje, biedny jednak nie jest. Po prostu… bawi się w Londynie. On i jego żona (oficjalnie jedna) mieszkają w Wielkiej Brytanii i panuje przekonanie, że emirowi niespecjalnie leżą na sercu sprawy jego księstwa. A ono potencjał ma ogromny. Bezpośredni dostęp do Oceanu Indyjskiego ułatwia cumowanie dużych tankowców. Stąd wybrzeże Fudżajry zabudowane jest rafineriami. Statki chcące dostać się do wybrzeży Abu Zabi muszą dość głęboko wpłynąć w Zatokę Perską.

Odwrotnie niż w Europie

Zjednoczone Emiraty Arabskie to monarchia z dziewięcioma emirami tworzącymi radę. W swoim księstwie każdy z nich jest władcą absolutnym. Do niego należy dosłownie wszystko. Począwszy od firm budujących wieżowce, przez rafinerie i pola naftowe. Żaden obcokrajowiec nie może tutaj kupić nieruchomości na własność. Co najwyżej na 99 lat. Ale i to nie oznacza, że może tutaj czuć się pewnie. W każdej chwili i bez podania jakiejkolwiek przyczyny emir może cofnąć wizę pobytową. A wtedy… żegnajcie Emiraty. Przyjazd tutaj jest prosty, ale pozostanie już nie. Nie ma tu bezrobocia i nie ma ludzi bezdomnych. Dlaczego?

Nie, nie dlatego, że wszyscy opływają złotem. Obywatele Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którzy stanowią dość sporą mniejszość, piastują najwyższe funkcje w biznesie i administracji. Jeżeli są blisko emira, nie muszą pracować wcale (o pozycji świadczy np. numer rejestracyjny samochodu – im niższy, tym bliżej władcy). Każdy obcokrajowiec, który chce pracować w Zjednoczonych Emiratach, musi przedstawić zaproszenie od swojego pracodawcy. Pracy tutaj szuka się, zanim wsiądzie się do samolotu albo na statek. Jeżeli obcokrajowiec chce prowadzić biznes, założyć firmę albo przedsiębiorstwo, odpowiedni urząd narzuci mu lokalnego wspólnika. Ten wspólnik to zawsze obywatel Zjednoczonych Emiratów. Im większy biznes, tym bardziej znaczący, o wyższej pozycji lokalny wspólnik. Obywatelom Emiratów rząd opłaca w zasadzie wszystko – ubezpieczenie, ochronę zdrowotną i edukację dzieci. Pracującym w Zjednoczonych Emiratach Arabskich obcokrajowcom nie należy się nic.

Zarabiasz – radź sobie sam. To do pracownika należy ubezpieczenie się czy opłacenie szkoły albo funduszu emerytalnego. Okrutne? Cóż, w Zjednoczonych Emiratach nie ma podatku dochodowego. Państwo niczego nie zapewnia, ale też niczego nie odbiera. I niczego nie daje za darmo. Pomoc społeczna dla obcokrajowców nie istnieje, a rodzina może przyjechać tylko wtedy, gdy pracujący jej członek zarabia wystarczająco dużo, by ją utrzymać. To dokładne przeciwieństwo zasad obowiązujących w Unii Europejskiej. W wielu krajach Europy Zachodniej można całkiem dobrze żyć z pomocy społecznej, pod warunkiem posiadania dużej liczby dzieci. Często korzystają z tego imigranci. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich, aby być z żoną i dziećmi, trzeba najpierw dobrze zarabiać. Dlaczego Emiraty nie przyjmują uchodźców? – Ależ my ich przyjmujemy, pod warunkiem, że zanim przyjadą, znajdą u nas pracę – powiedział mi pewien Hindus, który od 30 lat mieszka w Dubaju i jest właścicielem dość sporej fabryki farb i lakierów.

Herbata pod palmą

Dubaj, Abu Zabi, Fudżajra, Szardża… Ten świat różni się od naszego z wielu powodów. Zasady ekonomiczne i społeczne są zupełnie inne niż te, które obowiązują u nas. Ale nie tylko w tym rzecz. Bardzo trudno nie odnieść wrażenia, że tutaj wszystko jest… sztuczne. Cały półwysep to pustynia. Rzek stałych praktycznie nie ma. W Dubaju każdy trawnik, każde drzewko mają podprowadzoną rurkę z wodą. Gdyby system nawadniania zieleni któregoś dnia przestał działać, w ciągu doby, może dwóch, wszystko by wyschło. Nawet w zimowe miesiące (byliśmy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich w grudniu) temperatura w ciągu dnia oscyluje wokół 25 st. C. W lecie osiąga 40 st. C.  Ten kraj rozwija się, istniejąc tylko dzięki ropie. Któregoś dnia, w czasie pobytu nad Zatoką Perską, zapytałem poznanego wcześniej Araba, co stanie się z jego państwem, gdy złoża ropy i gazu wyczerpią się. Odpowiedział, że emirowie mają tyle pieniędzy, że nawet gdyby zasoby wyczerpały się jutro, trzy kolejne pokolenia są finansowo zabezpieczone. – A co będzie potem? – dopytałem. Arab uśmiechnął się i powiedział: – Nic, wrócimy do picia herbaty pod palmami. Historia zatoczy koło, a najwyższe wieżowce, sztuczne wyspy, podwodne korty czy stoki narciarskie na pustyni odejdą w zapomnienie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.