Wracamy do normalności

GN 02/2016

publikacja 07.01.2016 00:15

O Jarosława Kaczyńskiego wizji Polski, nierównościach oraz konstytucji z Andrzejem Urbańskim rozmawia Bogumił Łoziński

Andrzej Urbański był posłem na Sejm I kadencji, zakładał Porozumienie Centrum. W latach 2002–2005 był zastępcą prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, 2005–2006 – pełnił funkcję szefa Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Od 2007 r. do 2009 r. był prezesem Telewizji Polskiej, w latach 1986–1992 zasiadał w prezydium Rady Duszpasterstwa Ludzi Pracy w Archidiecezji Warszawskiej. Andrzej Urbański był posłem na Sejm I kadencji, zakładał Porozumienie Centrum. W latach 2002–2005 był zastępcą prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego, 2005–2006 – pełnił funkcję szefa Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Od 2007 r. do 2009 r. był prezesem Telewizji Polskiej, w latach 1986–1992 zasiadał w prezydium Rady Duszpasterstwa Ludzi Pracy w Archidiecezji Warszawskiej.
Jakub Szymczuk /foto gość

Bogumił Łoziński: O co chodzi Jarosławowi Kaczyńskiemu?

Andrzej Urbański: W moim przekonaniu na obecnym, pierwszym etapie rządzenia chodzi mu o powrót do normalności.

Na czym ma polegać ta normalność?

Po ośmiu latach rządów „miłości”, „budowania mostów”, „polityki bez polityki” następuje dziś powrót do polityki przez duże „P”. Wszystkie konflikty, spory, problemy, które były przez Platformę Obywatelską kamuflowane czy marginalizowane, którymi manipulowano, teraz wróciły. I bardzo dobrze, bo zaczną się prawdziwa debata i rozwiązywanie problemów.

Platforma zniszczyła prawdziwą politykę?

To był proces. Po 1989 r. uprawianie prawdziwej polityki stało się oczywiste. To był młot, za pomocą którego rozbijaliśmy ściany zbudowane przez totalitarny układ. Jednak szybko wytworzył się nowy system władzy, w którym dążono do tego, aby polityka była dla obywateli czymś odświętnym i nie podlegała krytyce. Zwykli Polacy krok po kroku byli odsuwani na bok. Wytworzył się układ, w którym polityka została przejęta przez elity, tzw. autorytety, przez tych, którzy „mają rację”, a obywatele, np. bezrobotni, ci z PGR czy inni niekorzystający z przemian, racji nie mają. Rządy Platformy to apogeum tego procesu. W ciągu ośmiu lat doprowadziły do tego, że pojęcie obywatelskości stało się albo czymś sztucznym, albo formalnym – tak, jesteście obywatelami, ale nie macie nic do powiedzenia. Także pojęcie państwa, które ja określam mianem republiki, stało się czymś dwuznacznym. Republika, która nie potrzebuje obywateli, nie jest republiką, lecz zgromadzeniem kolesiów, elit, tych, którzy czerpią korzyści z takiego układu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.